– Pete, posluchaj. Weszlismy do jaskini niezauwazeni. Jek nie ustal i uslyszelismy odglos kopania. Jedno musi byc zwiazane z drugim.

Pete skinal powoli glowa.

– Rozumiem. Dobra, od czego zaczynamy?

– Mozesz teraz wykorzystac swoj nadzwyczajny zmysl orientacyjny i znalezc droge do tunelu, w ktorym uslyszelismy odglos kopania.

Pete zmruzyl oczy. Przeszedl w myslach cala ich droge od miejsca, w ktorym spotkali falszywego El Diablo. W koncu powiedzial:

– Wydaje mi sie, ze powinnismy isc tunelem, ktory prowadzi na polnocny zachod.

Jupiter spojrzal na kompas.

– Tedy!

– Zgadza sie – potwierdzil Pete. – Chodz, sprawdzimy ten tunel.

Byli obaj tak podnieceni mozliwoscia rychlego rozwiazania tajemnicy, ze zapomnieli o ewentualnych niebezpieczenstwach. Zapalili swiece i zblizyli sie do otworu w polnocno-zachodniej scianie. Jakby na powitanie rozleglo sie przeciagle:

– Aaaaa-uuuu-uuu-uu!

– Jek – szepnal Pete.

– Slychac go bylo przez caly czas, Pete. Po prostu przywyklismy do niego.

– Wydaje sie teraz blizszy.

– Poniewaz dochodzi z tego tunelu! – Jupiter wyciagnal reke, w ktorej trzymal swiece. Silny prad powietrza dobiegajacy z tunelu zdmuchnal plomien i rownoczesnie rozleglo sie glosne:

– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!

Skoczyli w glab tunelu. Po kilkunastu metrach otworzyl sie na mala grote.

– Wiem, gdzie jestesmy – powiedzial Pete przyciszonym glosem.

– Oslon swiatlo latarki – szepnal Jupiter.

Okryli dlonmi swiatlo latarek, tak ze tylko lekka poswiata wskazywala im droge. Pete prowadzil. Wszedl do tego samego tunelu, z ktorego zawrocil ich wczesniej rzekomy El Diablo. W miare, jak posuwali sie do przodu, jek byl coraz glosniejszy:

– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!

Gdy zblizyli sie do poprzecznego tunelu, rozlegl sie odglos kopania.

– O rany – szepnal Pete – chyba rzeczywiscie ktos kopie.

– Pewnie, ze kopie. Chodz.

Skrecili w tunel o wygladzie szybu kopalnianego. Poruszali sie ostroznie, jak mogli najciszej. Szyb byl dlugi i prosty. W oddali dostrzegli lune swiatla. Jupiter gestem dal znak Pete'owi, by zwolnil.

Zrodlo swiatla znajdowalo sie w otworze w bocznej scianie szybu. Duza sterta wiekszych i mniejszych kamieni lezala wokol otworu. Odglos kopania byl coraz wyrazniejszy.

Chlopcy przycupneli za zwalowiskiem kamieni i ostroznie zajrzeli do otworu. Ostre swiatlo zmusilo ich do zmruzenia oczu. W tym samym momencie rozlegl sie znowu jek, tak glosny, ze odruchowo zatkali uszy. Rozniosl sie echem wokol nich i powoli zamarl w oddali.

– O rany – szepnal Pete – az mnie uszy rozbolaly.

– Patrz! – syknal Jupiter, lapiac Pete'a za ramie.

Ich wzrok przystosowal sie juz do jasnego swiatla. W niewielkiej odleglosci zobaczyli pochylona sylwetke z szufla w rece. Pete wstrzymal oddech.

Czlowiek wyprostowal sie nagle, odrzucil szufle i ujal kilof. Przez moment jego twarz byla widoczna w swietle latarni, a takze biale wlosy i dluga, siwa broda – stary Ben Jackson.

ROZDZIAL 15. Czesc tajemnicy zostaje rozwiazana

Przez otwor w scianie Pete i Jupiter obserwowali starego Bena pracujacego w ukrytej grocie. Regularnie co kilka minut jek uderzal w ich uszy, ale Ben zdawal sie byc nan zupelnie obojetny. Nie przestawal walic kilofem w sterte glazow i ziemi.

– Popatrz – szepnal Jupiter – to wyglada jak usypisko skalne.

– I to duze – odszepnal Pete.

– Zauwaz, ze krawedzie skal sa ostre i czyste. To musialo powstac bardzo niedawno.

Ben pracowal uporczywie, nieswiadom wpatrzonych w niego oczu. Bral zamach kilofem z wigorem i zdumiewajaca jak na jego wiek sila. Po pewnym czasie odlozyl kilof i znowu ujal szufle.

– Jupe, widziales jego oczy? – syknal Pete.

Oczy starego poszukiwacza blyszczaly w swietle latarni. Byla w nich jakas dzika zapamietalosc, podobnie jak poprzedniego wieczoru, gdy ostrzegl ich przed Staruchem.

– Goraczka zlota – powiedzial cicho Jupiter – a raczej w tym wypadku, diamentow. Czytalem, ze poszukiwacze popadaja w rodzaj opetania, kiedy mysla, ze natrafili na drogocenna zyle. Moga byc niebezpieczni, gdy cos lub ktos chce im przeszkodzic lub ich powstrzymac.

– Moj Boze – westchnal Pete.

Stary Ben kopal teraz w stercie kamieni obluzowanych kilofem. Nabieral kamienie na szufle i rzucal je na ukosnie ustawione sito. Co pewien czas pochylal sie i podnosil cos z pylu. Ogladal podniesiony przedmiot, smial sie jak szalony i wkladal go do skorzanego woreczka, lezacego kolo latarni.

– Czy to sa diamenty? – zapytal Pete szeptem.

– Przypuszczam – odpowiedzial cicho Jupiter.

Ben byl tak zaabsorbowany swoim zajeciem, ze prawdopodobnie nie zwrocilby uwagi, nawet gdyby rozmawiali glosno. Woleli jednak nie ryzykowac.

– Znalazl wiec kopalnie diamentow – powiedzial Pete.

Jupiter zmarszczyl czolo w zamysleniu.

– Na to wyglada, Pete, tylko…

– Coz to moze byc innego? Nadzial sie na zyle diamentow i wie, ze znajduje sie ona na terenie Rancza Krzywe Y. Gdyby sie ktos o tym dowiedzial, musialby sie co najmniej dzielic z Daltonami, no nie? Prawdopodobnie prawnie wszystko nalezy do Daltonow. Kopie wiec po nocach i odstrasza wszystkich od jaskini.

Jupiter skinal powoli glowa.

– Slusznie. To by wyjasnilo wszystko z wyjatkiem…

– Dlaczego jaskinia jeczy i dlaczego przestaje, kiedy ktos do niej wchodzi? – wtracil Pete.

– Nie to mialem na mysli – odparl Jupiter. – Ale wydaje mi sie, ze moge wyjasnic, dlaczego jeki ustaja. Widzisz, szeryf i pan Dalton na pewno znalezli ten szyb. Nie znalezli tylko miejsca, w ktorym pracuje Ben.

Pete otworzyl usta, by zadac pytanie, i wlasnie rozleglo sie glosne dzwonienie.

– Stary Ben rzucil szufle i z zadziwiajaca szybkoscia pobiegl do malej skrzynki stojacej kolo latarni. Dotknal w niej czegos i dzwonek zamilkl. Podniosl latarnie i woreczek skorzany i skierowal sie wprost do dziury w scianie, za ktora przykucneli Pete i Jupiter.

– Szybko, Pete! – szepnal Jupiter naglaco.

Chlopcy wycofali sie za sterte kamieni. Zaledwie zdolali sie za nia ukryc, Ben wszedl do szybu. Odlozyl na bok latarnie i woreczek i ujal lezaca tu dluga stalowa sztabe, ktorej chlopcy przedtem nie zauwazyli.

W tym momencie rozleglo sie:

– Aaaaa-uuu-uu!

Tym razem jek urwal sie szybciej. Stary Ben, poslugujac sie sztaba jak dzwignia, wtoczyl do otworu w scianie wielki okragly glaz. Nie bylo teraz sladu po otworze.

– Juz wiem, co miales na mysli – szepnal Pete. – Nikt by sie nie domyslil, ze w tej scianie jest dziura.

Okragly glaz wpasowal sie idealnie w wylom, jakby zawsze tam tkwil.

– Zablokowanie otworu natychmiast zatrzymuje jek – szepnal Jupiter. – Dzwonek musi byc sygnalem od osoby obserwujacej z wierzcholka gory. Pewnie ktos wszedl do jaskini.

– Moze Bob bal sie o nas i poszedl po pomoc – szepnal Pete z nadzieja.

Вы читаете Tajemnica Jeczacej Jaskini
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату