Zawrocili i weszli w nastepny tunel, ale i ten skrecil na poludniowy zachod. Cofneli sie ponownie do malej groty. Pete zaczal sie niecierpliwic.

– Jak babcie kocham, Jupe, mozemy tak lazic w kolko w nieskonczonosc.

– Mam pewnosc, ze jestesmy na wlasciwym tropie. Ilekroc przesuwamy sie na wschod, dzwiek staje sie silniejszy.

Pete wszedl niechetnie za Jupiterem w trzeci tunel. Prad powietrza byl tu silniejszy, a jek brzmial o wiele glosniej. Tunel prowadzil wprost na wschod! Jupiter parl do przodu, jak mogl najszybciej, w slabym swietle latarki. Nagle zatrzymali sie obaj.

W scianie po lewej stronie zial otwor. Boczny pasaz laczyl sie w tym miejscu z tunelem, w ktorym sie znajdowali.

– Cos takiego! – powiedzial Pete. – To pierwszy boczny tunel, jaki tu spotkalem.

– Tak – odparl Jupiter, badajac odgalezienie w swietle latarki. – Zostal wykuty przez czlowieka. Stary szyb, ktorego nie zablokowano. Pete, patrz!

Plomien swiecy Jupe'a odginal sie silnie.

– Co to oznacza, Jupe?

– To oznacza, ze gdzies tam dalej jest wyjscie na zewnatrz. Prawdopodobnie jedno ze starych wejsc do kopalni zostalo otworzone potajemnie.

– Dlaczego wiec szeryf go nie znalazl, ani pan Dalton?

– Tego jeszcze nie wiem, ale… – Jupiter urwal i zaczal nasluchiwac.

Pete uslyszal takze – ledwie uchwytny odglos kopania.

– Chodz – szepnal Jupiter i skrecil w odgalezienie tunelu. Pete wlasnie zamierzal isc za nim, gdy nagle dobiegl go odglos krokow w tunelu, ktorym przyszli.

– Jupe – jeknal slabo.

Tuz za nimi stal maly, szczuply mezczyzna, o plonacych ciemnych oczach i dumnej twarzy. Twarzy nieomal chlopiecej. Nosil czarne sombrero, krotki czarny zakiet, koszule o wysokim kolnierzyku, obcisle czarne spodnie, rozszerzajace sie jak dzwony nad lsniacymi czarnymi butami. To byl mlody czlowiek z portretu, ktorego zdjecie pokazywal im profesor Walsh. El Diablo! W lewej rece trzymal pistolet.

ROZDZIAL 12. Pojmani

– Rany boskie! – wrzasnal Pete.

El Diablo skierowal na niego pistolet i druga reka wykonal ucinajacy gest.

– Chce, zebysmy byli cicho – powiedzial Jupiter lekko drzacym glosem.

El Diablo skinal potakujaco glowa. Jego chlopieca twarz nie miala zadnego wyrazu. Ruchem pistoletu dal im znak, ze maja isc przed nim w kierunku, z ktorego wlasnie przyszli. Usluchali niechetnie. Wrocili do groty, tam El Diablo skierowal ich do nastepnego tunelu, po prawej stronie.

Szli i szli przez pasaze i groty. Chociaz Pete sprawdzil na zegarku, ze minelo mniej niz piec minut, zdawalo mu sie, ze juz cale godziny trwa ta mozolna wedrowka. Szedl za Jupiterem, a tuz za nim El Diablo ze swym pistoletem.

– Stac!

Komenda zostala rzucona w momencie, gdy weszli do kolejnej groty. Bylo to pierwsze slowo, ktore wypowiedzial El Diablo. Jego glos byl dziwnie stlumiony.

Chlopcy zatrzymali sie. Grota byla mniejsza od wszystkich, w ktorych byli dotad, i panowala w niej ponura atmosfera.

– Tam! – rzucil El Diablo, wskazujac na waski otwor w scianie.

Jupiter i Pete rzucili sobie rozpaczliwe spojrzenia, ale nie mieli innego wyjscia. Wmaszerowali do waskiego tunelu wraz z postepujacym za nimi bandyta. Przeszli zaledwie dziesiec krokow, gdy wyrosl przed nimi kopiec kamieni kompletnie blokujacy przejscie. Slepy tunel! Obrocili sie przerazeni.

Twarz El Diablo pozostala kamienna. Ruchem pistoletu pokazal im, ze maja stanac pod sciana po lewej stronie. Nastepnie pochylil sie i szybko przetoczyl na bok ogromny glaz, jeden ze sterty blokujacej tunel.

– Wchodzcie! – rozkazal.

Chlopcy podeszli do wyrwy utworzonej w stercie kamieni. Pete zajrzal do srodka. Nie mogl dostrzec nic poza czarna jama. Nim zdazyl oswietlic ja latarka, silne pchniecie zwalilo go w glab. Wyladowal na kamiennej podlodze. Cos ciezkiego uderzylo go w zebra. Uslyszal, ze glaz toczony jest z powrotem na miejsce. Lezal oszolomiony w kompletnych ciemnosciach.

– Pete? – To byl glos Jupe'a tuz obok.

– Jestem, jestem – odpowiedzial – choc wolalbym, zeby mnie tu nie bylo.

– Obawiam sie, ze on nas zamurowal – szept Jupitera dobiegal z ciemnosci.

– Obawiam sie – parsknal Pete sarkastycznie. – Ja sie po prostu potwornie boje.

Bob szedl spiesznie skrajem Jeczacej Doliny w kierunku Rancza Krzywe Y. Za nim, jakby dla zachety, dolina zawodzila:

– Aaaaa-uuuuu-uuu-uu!

Bob wiedzial – oznaczalo to, ze plan Jupe'a sie powiodl. Wraz z Pete'em musieli juz byc wewnatrz jaskini i jek nie ustal. Ale w tej chwili Bob nie cieszyl sie tym sukcesem. Jesli jego podejrzenia byly sluszne, jesli Ben Jackson i Waldo Turner maja cos wspolnego z tym zawodzeniem, Pete i Jupe moga byc w powaznym niebezpieczenstwie. W dodatku ten czlowiek w samochodzie z Newady… Kto to jest? Bob widzial tylko ciemna sylwetke zmierzajaca w kierunku Diabelskiej Gory. Czekal jakis czas w poblizu samochodu, ale mezczyzna nie wrocil.

Stanowczo za duzo tu sie dzieje, by mogli sobie z tym poradzic sami, bez pomocy doroslych. Musi sie czym predzej dostac na ranczo.

Kiedy minal Jeczaca Doline, zaryzykowal wyjscie na droge, po ktorej mogl isc szybciej. Stopniowo jek brzmial coraz slabiej. W pewnym momencie inny dzwiek zaostrzyl jego czujnosc. Nadjezdzal samochod. Bob skoczyl w krzaki na skraju drogi. Samochod przemknal pedem kolo niego. Chlopiec nie zdolal dostrzec twarzy pochylonego nad kierownica mezczyzny, zauwazyl tylko, ze mial na glowie sombrero. Zobaczyl tez na tyle samochodu tablice rejestracyjna Newady.

Bob wrocil na droge podenerwowany. Czlowiek w samochodzie z Newady bardzo sie spieszyl. Co zaszlo w przepastnej jaskini Diabelskiej Gory? Bobowi scisnelo sie serce. Sprobowal biec ze swa obolala noga. Musi czym predzej dotrzec do domu i sprowadzic pomoc. Tym razem Jupiter posunal sie za daleko!

– Och!

Ktos nagle pojawil sie na drodze i biegnacy z pochylona glowa Bob wpadl na niego z impetem. Silne rece schwycily go za ramiona. Podniosl glowe i spojrzal na dluga, przecieta blizna twarz z czarna przepaska na oku.

Jupiter i Pete siedzieli skuleni pod kamienna sciana. Od czasu do czasu dobiegal ich jek, slaby i odlegly.

– Widzisz cos? – szepnal Pete.

– Absolutnie nic. Jestesmy kompletnie zablokowani i… Och, czy mysmy zwariowali! – Jupiter rozesmial sie nagle.

– Na Boga, Jupe, co cie tak smieszy? – szepnal Pete.

– Mowimy szeptem i siedzimy w ciemnosciach, a przeciez nie ma nikogo, kto by nas uslyszal, i mamy ze soba nasze latarki!

Zaswiecili je i usmiechneli sie do siebie z zazenowaniem. Pete skierowal latarke na kamienna blokade.

– Nikt nas nie slyszy i mamy latarki, ale to nie pomoze nam wydostac sie stad – powiedzial Jupiter. Jak zwykle, zachowywal zimna krew. – Przede wszystkim sprobujemy wypchnac ten duzy glaz. El Diablo nie wygladal na wyjatkowo silnego, a przetoczyl go z latwoscia.

Pete pierwszy zabral sie do roboty, ale kamien ani drgnal. Jupiter przylaczyl sie do niego i obaj wszystkimi silami napierali na glaz, ktory jednak nie przesunal sie ani o milimetr. Zdyszani, dali wreszcie spokoj.

– Musial go zaklinowac z zewnatrz – powiedzial Jupiter. – Im mocniej pchamy, tym bardziej trzyma klin.

Вы читаете Tajemnica Jeczacej Jaskini
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату