Zamknal nas na amen.
– Slicznie! Jak myslisz, Jupe, czy to rzeczywiscie byl El Diablo? Profesor mowil, ze on moze jeszcze zyc.
– Byc moze, ale z pewnoscia nie tak by wygladal. Nie zapominaj, ze mialby dzisiaj okolo stu lat. Czlowiek, ktory nas schwytal, wygladal jak El Diablo z roku 1880.
– Tak, tak wlasnie myslalem.
– A zauwazyles, jak nieruchoma mial twarz? – zapytal Jupiter. – Jak to mozliwe, zeby choc raz nie zmarszczyl czola, nie skrzywil ust?
– Zauwazylem oczywiscie, ale…
– Jestem przekonany, ze bandyta nosil maske! – oznajmil tryumfalnie Jupiter. – Jedna z tych gumowych masek o cielistym kolorze, ktore scisle okrywaja cala twarz. Co wiecej, mowil bardzo niewiele. Zapewne obawial sie, ze rozpoznamy jego glos.
– Ja nie rozpoznalem, a ty, Jupe?
– Tez nie. W kazdym razie o jednym jestem przekonany. Nie chcial nam wyrzadzic wiekszej krzywdy. W przeciwnym razie nie ograniczylby sie tylko do uwiezienia nas.
– Tylko do uwiezienia! To ci nie wystarcza?
– Mogl zrobic cos o wiele gorszego. Znajda nas tu predzej czy pozniej, gdy odkryja nasza nieobecnosc, i on o tym wiedzial. Jest tu dosc powietrza. Chcial nas sie tylko pozbyc na jakis czas, moze na dzisiejszy wieczor. To z kolei oznacza, ze musimy sie pospieszyc i znalezc droge wyjscia z tej pulapki.
– Jesli myslisz, ze jestesmy tu bezpieczni, czy nie lepiej poczekac, az nas znajda? – zapytal Pete.
– Jestem pewien, ze tajemnica musi byc dzisiaj wyjasniona – powiedzial Jupiter z uporem. – Jesli bedziemy czekali, moze byc za pozno. Skoro nie mozemy wyjsc tedy, ktoredy weszlismy, musimy szukac drogi z innej strony. Chodzmy!
Pete szedl za Jupiterem waskim tunelem, ktory zdawal sie ciagnac kilometrami, bez zalaman i odgalezien. W koncu staneli na wprost nowego usypiska kamieni i spojrzeli na siebie z przerazeniem. Tunel byl zablokowany z obu stron!
– Co teraz?! – wykrzyknal Pete.
– Nie przypuszczalem, ze jestesmy tu tak kompletnie zamknieci. – Po raz pierwszy na okraglej twarzy Jupitera malowalo sie zaniepokojenie. – To zupelnie nie pasuje do mojej koncepcji.
– Moze El Diablo ma odmienna koncepcje – powiedzial Pete.
Jupiter pochylil sie i zaczal drobiazgowo badac kamienna blokade. Podobnie jak inne powstala dawno temu. Jupe pochylil sie jeszcze nizej i nagle opanowalo go podniecenie.
– Pete, ten duzy glaz byl niedawno przesuwany!
Pete przykucnal kolo niego. Na wprost duzego glazu byly na kamiennej podlodze swieze zadrapania. Cos bardzo ciezkiego porysowalo skale!
Razem wsparli sie o glaz. Zakolysal sie lekko, ale nie ustapil. Jupiter wyprostowal sie.
– Mysle, ze nasz przyjaciel uzywal tego tunelu, by wchodzic i wychodzic z jaskini niezauwazony – mowil rozgladajac sie dookola. – Jesli nie mozemy ruszyc glazu we dwoch, musi byc na to inny sposob… Tutaj! Ten dlugi drag stalowy pod sciana!
Pete pojal od razu. Dzwignia! Chwycil drag i wetknal go miedzy sciane a olbrzymi kamien. Razem mocno nacisneli drag i kamien wytoczyl sie.
Przed nimi rozwarl sie ciemny otwor. Jupiter skierowal nan snop swiatla.
– Nastepna grota – oznajmil.
Pete rzucil drag i obaj przegramolili sie przez dziure. Potoczyli wokol swiatlem latarek.
– O rany! – wykrzyknal Pete.
Jupiter patrzyl w milczeniu. Stali w olbrzymiej grocie. Na jej srodku polyskiwal duzy, czarny staw.
ROZDZIAL 13. Staw Starucha
Woda byla ciemna i nieruchoma. Pete przelknal glosno sline.
– Staw, w ktorym mieszka Staruch – powiedzial drzacym glosem.
– A wiec jest tu staw – stwierdzil Jupiter. – Musial zostac odciety od reszty jaskini dawno temu, ale Indianie wiedzieli o jego istnieniu.
– Teraz my tez wiemy. Szczerze mowiac, wolalbym, zebysmy nie zrobili tego odkrycia. Znajdzmy lepiej wyjscie stad, i to szybko!
– Istnienie stawu w jaskini wcale nie potwierdza faktu, ze Staruch rzeczywiscie egzystuje.
– Nie oznacza tez, ze nie egzystuje – odparl Pete. – Moze takze zostal dawno temu tu zamkniety. Moze jest szalony i glodny i tylko czeka na dwoch krzepkich chlopcow.
Jupiter rozgladal sie wokol. Glebokie cienie na scianach wskazywaly, ze z groty odchodzi wiele tuneli.
– Sprobujmy znalezc droge na zewnatrz – zdecydowal. – Zapal swiece, zbadamy otwory po kolei.
– To wlasnie chcialem uslyszec!
Sprawdzili wejscia do dwu tuneli, bez rezultatu. Przechodzili wlasnie do trzeciego, gdy Jupiter stanal jak wryty.
– Pete – szepnal.
Pete pobiegl wzrokiem za spojrzeniem Jupe'a, ale w pierwszej chwili nie dostrzegl niczego.
– Tam, pod sciana. To… to…
Wtem Pete zobaczyl! W ciemnym zakatku, kolo otworu prowadzacego do nastepnego tunelu, siedzial maly mezczyzna w czarnym ubraniu, czarnych butach i w czarnym sombrerze na glowie. Siedzial oparty o sciane, z wyciagnietymi nogami. W prawej dloni trzymal archaiczny pistolet i szczerzyl do chlopcow zeby w usmiechu. Ale… nie mial twarzy! To byla trupia czaszka! Zas dlon trzymajaca pistolet nie byla dlonia. Piec kosci obejmowalo rekojesc! Szkielet!
– Oooch! – wydobylo sie ze scisnietego groza gardla Pete'a.
Obaj odwrocili sie i rzucili do ucieczki. Dopadli tunelu, ktory doprowadzil ich do groty, i usilowali rownoczesnie przecisnac sie przez otwor. W rezultacie przewrocili sie i stoczyli jeden na drugiego.
– Dokad biegniemy, Jupe? – wymamrotal lezacy na spodzie Pete.
– Tedy nie mozemy wyjsc!
– Oczywiscie. Zabraklo nam jasnosci myslenia.
– Ja w ogole nie myslalem – powiedzial Pete zdyszanym glosem.
– Moze na poczatek zejdziesz ze mnie?
– Chcialbym, ale trzymasz mnie za noge.
Pozbierali sie wreszcie i usiedli na zimnym dnie groty. Byli wciaz roztrzesieni, siedzac, powoli odzyskiwali spokoj. Pete zaczal chichotac.
– Chlopie, ale z nas dzielni detektywi!
Jupiter skinal glowa z powaga.
– Ogarnela nas panika. Dosc naturalna reakcja w tych okolicznosciach. Akumulacja niebezpieczenstw wywolala napiecie nerwowe tak silne, ze stracilismy zdolnosc racjonalnej reakcji. Szkielet byl ostatnia proba wytrzymalosci naszych nerwow. Zalamaly sie i wprowadzily nas w stan panicznego przerazenia.
Pete jeknal:
– Szkoda, ze nie ma tu Boba, zeby mi przetlumaczyl to, co wlasnie powiedziales.
– Gdyby tu byl, powiedzialby ci, ze wszystko, co nas spotkalo, tak nas rozstroilo, ze stracilismy glowy.
– Nie mogles tak od razu powiedziec?
– Moglem, ale nie oddaje to dokladnie sensu tego, co staralem ci sie przekazac. Jednakze nie tym powinnismy sobie zaprzatac glowe. Chce zbadac ten szkielet.
– Tego sie obawialem – Pete powlokl sie niechetnie za Jupiterem.
Szkielet zdawal sie usmiechac do nich spod czarnego sombrera. Jupiter wyciagnal ostroznie reke i ujal rondo kapelusza. Pod dotknieciem kapelusz rozsypal sie w drobne kawalki.
– Moj Boze – westchnal Pete i dotknal czarnego zakietu. Rozsypal sie rowniez i odpadl ze szkieletu.
Pete cofnal reke i niechcacy potracil kosciste palce trzymajace pistolet. Odlamaly sie, a pistolet upadl z