– Slusznie, Jupiterze – potwierdzil pan Reston. – Kradziez byla bez watpienia dzielem Lasla Schmidta. Zrozumielismy, ze odczekal az sprawa przycichnie, i dziala znowu. Jest oczywiste, ze spedzil w tym kraju lata na wypracowaniu sobie nowej osobowosci. Obecnie wystepuje w podwojnej roli – zlodzieja Schmidta i drugiej osoby, szacownej i nie budzacej zadnych podejrzen.

– I pan nie wie, kim jest ta druga osoba – wtracil Bob. – To moze byc kazdy z naszego otoczenia.

Reston skinal glowa.

– Dokladnie tak, Bob. Wiem tylko, ze jest w tej okolicy. Sprzedal dwa diamenty i dzieki temu go wytropilem. Jeden z nich sprzedal w Reno w Newadzie, drugi w Santa Carla.

– W Newadzie! – wykrzykneli Bob i Pete rownoczesnie, a Pete dodal:

– A mysmy mysleli, ze to pan jechal tym samochodem z Newady, ktory zepchnal nas w przepasc!

– Nie, chlopcy. Jechalem do Jeczacej Doliny, gdy zobaczylem przy drodze rowery. Zatrzymalem sie, by sprawdzic, co sie stalo z wlascicielami. Bylbym wam pomogl wydostac sie na droge, ale zobaczylem nadjezdzajace samochody i wiedzialem, ze ktos sie wami zajmie. Wolalem nie ujawniac jeszcze mojej tutaj obecnosci. Mysle, ze Schmidt zidentyfikowal mnie w Newadzie. Staralem sie go zwiesc, zakladajac te klapke na oko i lepiac sobie blizne na policzku przed przybyciem do Santa Carla. Obawiam sie jednak, ze moja maskarada na nic sie nie zdala. Nie chcialbym, by Schmidt wiedzial, ze wciaz jestem na jego tropie.

W trakcie calej rozmowy Jupiter w glebokiej zadumie bladzil wzrokiem po ciemnej grocie, przygryzajac warge. Teraz blysk ozywienia pojawil sie w jego oczach.

– Te diamenty, prosze pana – powiedzial wolno – to jakis szczegolny rodzaj, prawda?

Reston popatrzyl na niego ze zdziwieniem.

– Alez tak, Jupiterze. Widzisz, nie skradziono ich z jakiejs pracowni bizuterii czy sklepu. Zrabowano je ze specjalnej wystawy w muzeum w San Francisco. Sa to…

– Nieobrobione diamenty – dokonczyl Jupiter. – Nieoszlifowane, dokladnie takie, jakie wydobywa sie w kopalni diamentow. Sa przy tym zdatne jedynie do uzytku przemyslowego.

– Nie rozumiem, skad ty to wiesz – zdumial sie Reston – ale masz racje. To byly nieobrobione diamenty, ale tylko kilka z nich to diamenty przemyslowe. Wystawa prezentowala diamenty z roznych czesci swiata, w stanie naturalnym. Poniewaz wygladaja one jak zwykle kamienie i ekspozycja miala miejsce w muzeum, nie byla specjalnie strzezona. Schmidt nie napotkal wielkich trudnosci w popelnieniu kradziezy. Wiekszosc diamentow to cenne klejnoty, choc w stanie surowym sa trudne do rozpoznania. Ale jak na to wpadles, Jupiterze?

– Znalazlem jeden z nich tu, w jaskini. Mysle, ze Ben i Waldo znalezli reszte.

– A wiec moje przypuszczenia byly sluszne. Diamenty sa w jaskini! – powiedzial Reston.

Jupiter przytaknal z powaga.

– Mysle, ze panski Laslo Schmidt ukryl je tu zaraz po popelnieniu kradziezy. Sadzil zapewne, ze beda tu bezpieczne, poki sprawa na tyle nie przycichnie, ze bedzie mogl je zaczac sprzedawac. Tylko ze Ben i Waldo prowadzac swe poszukiwania w jaskini, znalezli je i mysleli, ze odkryli kopalnie diamentow.

– Przeciez w tym rejonie nie ma diamentow – powiedzial Reston.

– Nie ma, prosze pana, ale ci dwaj zawsze wierzyli, ze sa. Pamietam, pan Dalton mowil, ze szukali zarowno zlota i srebra, jak i kamieni wartosciowych. Diamenty skradzione przez Schmidta nie roznia sie od tych, ktore znajduje sie w zlozu, prawda?

– Tak – przyznal Reston. – Ale czy nie wydalo im sie dziwne, ze znalezli wszystkie diamenty w jednym miejscu?

Jupiter potrzasnal glowa.

– Nie sadze, by stary Ben tak je znalazl! Jak pan wie, jestesmy dokladnie na Uskoku San Andreas. To miejsce, gdzie wystepuja stale trzesienia ziemi. Jaskinia jest pelna pozostalosci po duzym wstrzasie, ktory mial miejsce pare lat temu. Od tego czasu zdarzylo sie wiele malych.

– Myslisz, ze tu bylo niedawno trzesienie ziemi? – zapytal Pete.

– Tak wlasnie mysle. Sadze, ze maly wstrzas, jakis miesiac temu, naruszyl miejsce, w ktorym byly ukryte diamenty. Ben i Waldo, kopiac jak zwykle, znalezli je rozrzucone wsrod ziemi i kamieni i mysleli, ze znalezli cale zloze.

– Cos takiego! – wykrzyknal Pete.

– To zupelnie mozliwe – przyznal Reston. – Jednakze, chlopcy, musicie pamietac, ze detektyw powinien brac pod uwage wszystkie mozliwosci. A jest jeszcze jedna. Ben i Waldo moga byc zlodziejami, ktorzy ukryli tu diamenty, a teraz chca je odnalezc po trzesieniu ziemi.

Jupiter zaczerwienil sie.

– Oczywiscie. Powinienem wziac to pod uwage.

– Ale, prosze pana – odezwal sie Bob – Ben i Waldo mieszkaja tu od dawna! To miejscowi ludzie. Niemozliwe, aby przyjechali dopiero piec lat temu z Europy!

Reston usmiechnal sie.

– Przypomnij sobie, co mowilem o Schmidcie, Bob. To mistrz maskowania sie. Moze sie ukrywac pod postacia jednego z nich.

– Rzeczywiscie, to mozliwe – przyznal Bob.

– Jedynym sposobem dojscia prawdy jest odszukanie w tej chwili obu poszukiwaczy – powiedzial Reston.

– Chodzmy do groty, w ktorej kopal Ben, i sprobujmy znalezc wyjscie, ktorym opuscili jaskinie. To nas moze doprowadzic do nich. Ale ktorys z was, chlopcy, musi wrocic na ranczo i wezwac szeryfa. Bedziemy mieli dla niego pewne dowody rzeczowe.

– Najlepiej, zeby poszedl Pete. – powiedzial Jupiter.

Pete'owi wydluzyla sie mina.

– Dlaczego ja! – zaprotestowal. – Wlasnie teraz, gdy mamy zakonczyc sprawe!

– Jupiter ma racje – poparl wybor Reston. – Bob nie jest w zbyt dobrej formie, z obolala noga, a Jupitera wolalbym miec ze soba. Przy tym zdajesz sie byc najszybszy, Pete. W zespole kazdy robi to, w czym jest najlepszy.

Pete usluchal niechetnie, aczkolwiek sprawilo mu przyjemnosc uznanie dla jego zdolnosci sportowych. Odnalazl szybko wyjscie z jaskini i pobiegl dlugimi, rownymi susami w strone rancza.

Wewnatrz jaskini Jupiter, Bob i Sam Reston szli szybko tunelami. Staneli w koncu przed zablokowanym wejsciem do ukrytej groty starego Bena. Reston usunal okragly glaz i weszli do srodka.

Niewielka grota byla pusta. W przeciwleglej scianie znalezli korytarz. Byl to znowu, wykuty przez czlowieka, szyb kopalniany.

Sam Reston wszedl do niego pierwszy, z pistoletem w pogotowiu.

Jupiter opatrywal ich szlak znakami zapytania.

– Zmierzamy ku polnocnemu grzbietowi gory – powiedzial Bob. – Zgodnie z ksiazka, wlasnie tam Ben i Waldo maja swoja chate.

– Mozna bylo sie tego spodziewac – powiedzial Jupiter. – Otworzyli stary szyb w poblizu chaty, zeby jak najmniej zwracac na siebie uwage.

Reston zatrzymal sie. Kamienny blok zamykal dalsza droge. Bob zauwazyl slady stop pod sama sciana. Reston pochylil sie. Wparl sie calym cialem w okragly glaz i ten natychmiast ustapil. Reston wytoczyl jeszcze dwa duze kamienie i wreszcie ukazal sie niewielki otwor. Detektyw wczolgal sie do niego. Przez moment chlopcy widzieli tylko jego nogi, a potem i one znikly. Zajrzeli do otworu, po czym szybko przecisneli sie za detektywem.

Stali teraz za gestym parawanem drzew i krzewow na polnocnym grzbiecie Diabelskiej Gory. Nad nimi rozciagalo sie bezchmurne, nocne niebo.

– Nikt by nie zauwazyl tak malego otworu, w dodatku dobrze ukrytego – powiedzial Reston. – Ruszamy, chlopcy. Idzcie za mna.

Szli ostroznie gorskim grzbietem, miedzy dolina a morzem. Po chwili dostrzegli swiatlo padajace z okna malej chaty. Ben i Waldo siedzieli przy stole. Przed nimi lezal stosik malych kamieni.

ROZDZIAL 17. Domysly Jupitera okazuja sie sluszne

Вы читаете Tajemnica Jeczacej Jaskini
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×