swiecie anomalnym. Roboty ciagle mogly byc wysylane, jak to robiono juz niemal od miesiaca. Jednak nic nie wracalo.
Namiary telemetryczne, chociaz niepewne, jednak wskazywaly, ze zevatron wciaz jest polaczony z tym samym swiatem — miejscem, z ktorego zostal zabrany latajacy prosiak.
Jednak urzadzenie nie bylo w stanie niczego, chocby piorka, przekazac z powrotem na Ziemie.
„Kazda maszyna predzej czy pozniej musi sie zepsuc” — myslal Dennis. Niewatpliwie problem moze zostac rozwiazany przez prosta wymiane uszkodzonego modulu — praca moze na dwie minuty. Niedogodnosc polegala jednak na tym, ze ktos to musial zrobic osobiscie. Ktos musial przejsc przez zevatron i dokonac tej wymiany recznie.
Oczywiscie i tak planowano wyslanie tam czlowieka. Byc moze obecne okolicznosci nie byly wymarzone na te pierwsza wizyte, jednak ktos musi sie na nia zdecydowac albo odkryty swiat zostanie na zawsze stracony. Dennis widzial fotografie, zrobione przez roboty zwiadowcze jeszcze przed awaria. Byc moze beda musieli szukac przez stulecie, zanim trafia na miejsce rownie podobne do Ziemi.
Tak czy inaczej podjal juz decyzje.
Ekwipunek, o ktory prosil, lezal w stertach tuz przed drzwiami zevatronu. Predkosc, z jaka wypelniono zawarte w jego spisie zadania, swiadczyla o tym, jak bardzo doktor Flaster pragnal szybkich rezultatow. Wyslanie po zakupy Brady’ego mialo dla Dennisa jeszcze te zalete, ze facet nie platal mu sie pod nogami podczas kilkakrotnego sprawdzania wczesniejszych zalozen wyprawy.
Dennis uparl sie przy dlugiej liscie artykulow pierwszej potrzeby, jednak wcale nie dlatego, ze sie spodziewal, iz bedzie ich podczas tej wyprawy potrzebowal. Nawet wymiana wszystkich modulow mechanizmu powrotnego nie powinna zajac wiecej niz godzine. Nie chcial jednak niepotrzebnie ryzykowac. W jego spisie byly nawet zestawy witaminowe na wypadek, gdyby musial tam zabawic nieco dluzej, a raport biologiczny mylil sie w ktoryms miejscu po przecinku w ocenie przydatnosci anomalnego swiata dla czlowieka.
— Calkiem niezle, Nuel — powiedzial Brady. Stal po lewej stronie Dennisa, na ktorego prawym ramieniu jechal chochlak, wyniosle przypatrujac sie przygotowaniom i syczac za kazdym razem, gdy Brady sie zblizal. — Masz tu prawie tyle tych pieprzonych czesci, zeby po przybyciu na Flasterie zbudowac drugi zevatron. Powinienes naprawic go w piec minut. Wygladasz troche glupio, ciagnac za soba ten caly skautowski ekwipunek. Ale to twoja sprawa.
Brady wygladal naprawde na zazdrosnego. Jednak Dennis jakos nie zauwazyl, zeby zglaszal on na te wyprawe swoja kandydature.
— Pamietaj, zeby przede wszystkim naprawic maszyne! — ciagnal Brady. — Potem juz nie bedzie mialo znaczenia, jesli cos cie zezre, gdy bedziesz probowal konwersowac z miejscowymi zwierzetami.
Richard Schwall, jeden z technikow pracujacych z Dennisem jeszcze w starych czasach, podniosl wzrok znad sprawdzanego ukladu i wymienil ze swym dawnym przelozonym pelne politowania spojrzenie. Wszyscy w Instytucie podziwiali Brady’ego za sloneczny stosunek do bliznich.
— Dennis!
Gabriela Versgo jak walkiria przebijala sie przez tlum technikow. Jeden z nich nie ustapil jej z drogi dostatecznie szybko i zatoczyl sie, trafiony precyzyjnym wychyleniem biodra.
Brady rozpromienil sie na jej widok, mocno przypominajac porazonego miloscia szczeniaka. Gabbie obdarzyla go oslepiajacym usmiechem, potem chwycila prawe ramie Dennisa, w znacznym stopniu przerywajac doplyw krwi do jego dloni.
— Sluchaj, Dennis — powiedziala, wzdychajac radosnie — jestem naprawde szczesliwa, ze ty i Bernie znowu ze soba rozmawiacie! Zawsze uwazalam, ze to glupie z waszej strony tak sie na siebie boczyc.
Ton jej glosu sugerowal, ze naprawde uwaza to za zachwycajace. Dennis dopiero teraz zdal sobie sprawe, ze Gabbie caly czas pozostawala pod mylnym wrazeniem, iz to jej osoba jest przyczyna wrogosci miedzy nim a Brady’m. Gdyby tak naprawde bylo, Dennis juz dawno wciagnalby na maszt biala flage i bezwarunkowo skapitulowal!
— Przyszlam was ostrzec, chlopcy, przed doktorem Flasterem, ktory zmierza w tym kierunku, zeby pozegnac sie z Dennisem. I jest z nim Boona Calumny!
Dennis zrobil glupia mine.
— Minister nauki Srodziemia! — krzyknela Gabbie. Szarpnela ostro jego ramie, przypadkowo uciskajac kciukiem nerw lokciowy. Dennis wessal gwaltownie powietrze, ale Gabbie, calkowicie ignorujac agonalny wyraz jego twarzy, ciagnela dalej.
— Czyz to nie wspaniale? — Wpadla w zachwyt. — Taki wybitny czlowiek pojawia sie, zeby obserwowac, jak pierwszy Ziemianin stawia stope w swiecie anomalnym! — Zatoczyla reka szeroki hak, uwalniajac przy tym lokiec Dennisa. Dennis stlumil westchnienie ulgi i zaczal rozmasowywac ramie.
Gabriela zagaworzyla do chochlaka, starajac sie uszczypnac jego malenki policzek. Stworzenie znosilo to cierpliwie przez kilka chwil, potem ziewnelo rozdzierajaco, ukazujac dwa rzedy ostrych jak igly zebow. Gabriela szybko cofnela dlon.
Przeszla na druga strone Dennisa i pochylila sie, zeby musnac ustami jego policzek.
— Musze juz leciec. Mam bardzo wazny krysztal w strefie plywow. Przyjemnej podrozy. Wroc jako bohater, a uczcimy to w specjalny sposob, obiecuje. — Mrugnela znaczaco i tracila go biodrem, niemal stracajac tym chochlaka z jego grzedy.
Sciagnieta bolem twarz Brady’ego rozjasnila sie nagle, gdy Gabriela, chcac byc sprawiedliwa, uszczypnela w policzek rowniez i jego. Potem odeszla powolnym krokiem, bez watpienia swiadoma, ze spoczywa na niej wzrok polowy mezczyzn w laboratorium.
Richard Schwall potrzasnal glowa i mruknal:
— …kobieta moglaby zakasowac Lady Makbet… — To bylo wszystko, co Dennis zdolal uslyszec.
Brady parsknal z oburzeniem i oddalil sie dostojnym krokiem.
Dennis wrocil do obliczen, sprawdzajac je ostatni raz, zeby byc zupelnie pewnym, iz nie zrobil zadnego bledu. Po chwili chochlak odbil sie od jego ramienia i po niskim szybowaniu wyladowal na polce nad glowa Richarda Schwalla. Spojrzal ponad ramieniem lysiejacego technika obserwujac, jak reguluje on elektroniczny szkicownik, ktory Dennis mial zabrac ze soba.
W ciagu ostatnich dwoch dni, od czasu gdy Dennis oficjalnie stwierdzil, iz stworzenie jest nieszkodliwe, technicy nabrali zwyczaju rozgladania sie przy pracy i sprawdzania, czy czasem nie przypatruja im sie male, zielone oczka. Troche niesamowite bylo to, ze chochlak za kazdym razem wybieral dla swych obserwacji najbardziej skomplikowane regulacje.
W miare jak przygotowania gladko postepowaly naprzod, chochlak stal sie w pewnym sensie symbolem statusu. Technicy uciekali sie do kladzenia cukierkow na swych pulpitach, zeby tylko przyciagnac go do siebie. Stal sie przynoszacym szczescie talizmanem — kompanijna maskotka.
Teraz wiec Schwall usmiechnal sie szeroko, zobaczywszy chochlaka ponad soba. Zdjal go z polki i posadzil sobie na ramieniu, zeby zwierzak lepiej widzial. Dennis odlozyl notatki i zaczal sie im przygladac.
Chochlak jakby mniej interesowal sie tym, co Schwall robi, a bardziej sposobem, w jaki technik reaguje na swoja prace. Gdy jego twarz wyrazala zadowolenie, zwierzak spogladal szybko tam i z powrotem, na Schwalla, potem na szkicownik, i znowu na Schwalla.
Jakkolwiek z pewnoscia nie byl istota myslaca, Dennis gleboko zastanawial sie nad jego rzeczywista inteligencja.
— Hej, Dennis! — zawolal Schwall z podnieceniem. — Spojrz tylko na to! Zrobilem naprawde ladny rysunek wiezy startowej w Ekwadorze! Laski Wanilii, wiesz, o ktora chodzi? Dotychczas jakos nie zauwazylem, jaki jestem w tym dobry! Twoj maly przyjaciel naprawde przynosi szczescie!
W glebi laboratorium powstalo jakies zamieszenie. Dennis tracil swego wspolpracownika lokciem.
— No, Rich, bacznosc — powiedzial. — Wreszcie tu dotarli.
Do zevatronu zblizal sie Dyrektor Laboratorium, eskortowany przez Bernalda Brady’ego. Obok Flastera szedl niski, korpulentny mezczyzna o ciemnej, wyrazistej twarzy, ktory nie mogl byc nikim innym jak tylko nowym ministrem nauki Srodziemia.
W czasie prezentacji Boona Calumny patrzyl na Dennisa, jakby chcial go przejrzec na wylot. Jego glos byl bardzo wysoki.
— A wiec to jest ten dzielny mlody czlowiek, ktory ma zamiar przejac twoja wspaniala prace, Marcel? I od razu zaczyna od wybrania sie do tego wspanialego, nowego miejsca, ktore znalezliscie?