mnie. Zapadlo milczenie z rodzaju tych, o ktorych od poczatku wiadomo, ze potrwaja, wiec wytrzasnalem kolejnego papierosa z paczki i wyciagnalem ja w kierunku dziewczyny.

Podeszla do mnie. Byla nizsza, niz to sie wydawalo z drugiego konca pokoju. Ponownie usmiechnalem sie, a ona wziela papierosa. Nie zapalila go, tylko obracala przez chwile w palcach, po czym utkwila we mnie pare szarych oczu.

Mam na mysli jej pare oczu, a nie byle jaka pare. Nie wyciagnela z szuflady pary cudzych oczu i nie spojrzala nimi na mnie. Utkwila we mnie wlasna pare wielkich, jasnych, szarych, jasnych, wielkich oczu. Z gatunku tych, ktore potrafia sprawic, ze dorosly mezczyzna zaczyna plesc bzdury. Wez sie w garsc, na litosc boska!

— Jestes klamca — stwierdzila.

Bez zlosci. Bez strachu. Zupelnie obojetnie. Jestes klamca.

— No coz, zgadza sie — odparlem — ogolnie rzecz biorac, jestem. Tak sie jednak sklada, ze akurat w tej chwili mowie prawde.

Wciaz wpatrywala sie w moja twarz; w podobny sposob, jak sam to czasami robie, kiedy skoncze sie golic. Nie wygladalo na to, aby uzyskala dzieki temu wiecej odpowiedzi, niz mnie sie kiedykolwiek udalo. Zamrugala i od tej chwili klimat naszej rozmowy ulegl zmianie. Jakis proces zostal uruchomiony lub wylaczony, a przynajmniej odrobine wyciszony. Zaczalem sie rozluzniac.

— Dlaczego ktokolwiek mialby chciec zamordowac mojego ojca? — zapytala lagodniejszym tonem.

— Szczerze mowiac, nie wiem — powiedzialem. — Jedyne, czego udalo mi sie o nim dowiedziec, to ze nie pali.

Natychmiast zadala nastepne pytanie, jakby nie sluchala tego, co mowie:

— Niech mi pan powie, panie Fincham, skad sie pan o tym wszystkim dowiedzial?

Podchwytliwe pytanie. Naprawde podchwytliwe. Podchwytliwosc do trzeciej potegi.

— Poniewaz dostalem propozycje wykonania tego zlecenia — odpowiedzialem.

Wstrzymala oddech. Mowie serio, doslownie przestala oddychac. W dodatku nie wygladalo, zeby planowala w najblizszej przyszlosci wznowic te aktywnosc.

Kontynuowalem najspokojniej jak moglem.

— Pewna osoba zaproponowala mi bardzo duzo pieniedzy za zabicie twojego ojca — powiedzialem, na co ona zmarszczyla brwi z niedowierzaniem. — Odmowilem.

Nie powinienem byl tego dodawac. Naprawde nie powinienem.

Gdyby istnialo Newtonowskie trzecie prawo konwersacji, glosiloby, ze kazde stwierdzenie wywoluje kontrstwierdzenie o rownej sile i przeciwnym zwrocie. Stwierdzenie, ze odrzucilem propozycje zabicia jej ojca, zwiekszalo prawdopodobienstwo, ze moglem tego nie zrobic. A nie chcialem, aby taka mysl zaczela w tej chwili krazyc po pokoju. Dziewczyna zaczela jednak znow oddychac, wiec byla szansa, ze nie dostrzegla tego watku.

— Dlaczego?

— Co dlaczego?

Na jej lewym oku zauwazylem mala smuzke zieleni, ktora zaczynala sie w zrenicy i podazala w kierunku polnocno-wschodnim. Stalem nieruchomo i patrzylem jej w oczy, lecz bardzo ostroznie, poniewaz znajdowalem sie w strasznych tarapatach. Z wielu powodow.

— Dlaczego ja odrzuciles?

— Poniewaz… — zaczalem i natychmiast przerwalem, bo przeciez nie moglem sobie w tym momencie pozwolic na najmniejszy blad.

— Tak?

— Poniewaz nie zajmuje sie zabijaniem ludzi.

Nastapila chwila ciszy, podczas ktorej przezuwala te informacje, aby w koncu ja przelknac. Zerknela na cialo Raynera.

— Przeciez mowilem. To on zaczal.

Przygladala mi sie przez nastepne trzysta lat i wreszcie, wciaz obracajac powoli papierosa miedzy palcami, oddalila sie w kierunku sofy. Sprawiala wrazenie zatopionej w myslach.

— Mowie prawde. — Staralem sie zapanowac nad soba i sytuacja. — Jestem milym facetem. Wplacam datki na cele charytatywne, segreguje smieci i w ogole.

Doszla do ciala Raynera i sie zatrzymala.

— A wiec kiedy do tego wszystkiego doszlo?

— No… przed chwila — wyjakalem jak idiota.

Zamknela na chwile oczy.

— Chodzilo mi o to, kiedy zlozono ci propozycje.

— A, to. Dziesiec dni temu.

— Gdzie?

— W Amsterdamie.

— W Holandii, zgadza sie?

Co za ulga! Poczulem sie znacznie lepiej. Milo, jesli od czasu do czasu czlowiek spotka sie z podziwem mlodziezy. Nie chce, aby dzialo sie tak na okraglo, ale wlasnie od czasu do czasu.

— Zgadza sie — potwierdzilem.

— A kim byl czlowiek, ktory zaproponowal ci te prace?

— Nigdy wczesniej ani pozniej go nie widzialem.

Schylila sie po szklaneczke, wypila lyk calvadosu i skrzywila sie.

— I ja mam w to wszystko uwierzyc?

— No coz…

— Chodzi mi o to, ze moglbys mi w tym troche pomoc — znow mowila glosniej. Wskazala glowa na Raynera. — Mamy tu goscia, ktory, jak mi sie wydaje, nie potwierdzi twojej historyjki, wiec niby dlaczego mialabym ci uwierzyc? Bo masz sympatyczna twarz?

Nie moglem sie powstrzymac. Wiem, ze powinienem byl sie powstrzymac, ale po prostu nie moglem.

— A dlaczego nie? — zapytalem, starajac sie wygladac czarujaco. — Ja bym ci uwierzyl we wszystko.

Straszny blad. Naprawde straszny. Jedna z najbardziej prostackich, najglupszych uwag, jakie kiedykolwiek wyglosilem w moim dlugim zyciu, wypelnionym glupimi uwagami.

Obrocila sie w moja strone nagle bardzo zagniewana.

— Nawet nie probuj sie wysilac.

— Chodzilo mi tylko o to… — zaczalem, ale ucieszylem sie, kiedy mi przerwala, bo szczerze mowiac, nie wiedzialem, o co mi chodzilo.

— Powiedzialam, nie wysilaj sie. Mamy tu umierajacego czlowieka.

Kiwnalem glowa z mina winowajcy i oboje pochylilismy sie nad Raynerem, zupelnie jakbysmy skladali mu ostatni hold. Chwile pozniej wygladalo na to, ze zatrzasnela spiewnik z psalmami i przeszla do porzadku dziennego nad stanem Raynera. Rozluznila ramiona i podala mi szklaneczke.

— Mam na imie Sara — powiedziala. — Idz i sprobuj znalezc dla mnie troche coli.

W koncu zadzwonila jednak na policje, ktora dotarla w chwili, gdy sanitariusze z karetki ladowali, jak sie wydawalo, wciaz oddychajacego Raynera na skladane nosze. Policjanci nucili pod nosem, zagladali tu i tam, podnosili przedmioty lezace na polce nad kominkiem, zagladali do paleniska; generalnie sprawiali wrazenie ludzi, ktorzy woleliby znajdowac sie w innym miejscu.

Policjanci zazwyczaj nie lubia zapoznawac sie z nowymi sprawami. Nie z lenistwa, ale dlatego, ze jak wszyscy pragna odnalezc sens czy logike w ogromnym balaganie przypadkowych nieszczesc, z jakimi spotykaja sie w pracy. Jezeli w trakcie prob zlapania jakiegos nastolatka, ktory podkrada kolpaki, wezwie sie ich na miejsce masowej zbrodni, po prostu nie potrafia sie powstrzymac, aby nie zajrzec pod sofe w nadziei znalezienia tam kilku kolpakow. Pragna odnalezc jakis zwiazek miedzy tymi zdarzeniami i nadac w ten sposob sens otaczajacemu ich chaosowi. Chcieliby moc powiedziec, ze stalo sie to, poniewaz stalo sie tamto. Kiedy im sie to nie udaje — kiedy kazde kolejne wezwanie konczy sie sporzadzeniem raportu, wprowadzeniem do akt, ktore sie nastepnie gubi, znajduje na dnie czyjejs szuflady, ponownie gubi i ostatecznie wpisuje do kategorii „niewyjasnione” — wtedy sa, no coz, rozczarowani.

W tym wypadku policjanci byli wyjatkowo rozczarowani nasza historia. Sara i ja przygotowalismy

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×