„Wywiadu z wampirem” — pod bezpieczna maska beletrystyki i moze tak wlasnie byc powinno. Dosc klopotow sprawilem swoja osoba. Jeszcze sie o tym przekonacie.
Kleska — oto, do czego udalo mi sie doprowadzic moimi gierkami! Ja, wampir, ktory wreszcie dostal te wymarzona szanse, aby w najbardziej odpowiedniej chwili stac sie bohaterem i meczennikiem…
Pewnie myslicie, ze wynioslem z tego jakas nauke? A zebyscie wiedzieli. Wynioslem. Naprawde wynioslem.
Jednak musiec odpelznac w cienie to piekielnie boli — Lestat znow jest tylko smuklym, bezimiennym, morderczym monstrum czyhajacym na smiertelnych, wykorzystujacym ich nieswiadomosc naszego istnienia. Cierpie, znow skazany na role wyrzutka; zawsze poza nawiasem, borykajacy sie z dobrem i zlem we wlasnym wiekowym piekle ciala i duszy.
W obecnym odosobnieniu marze o tym, ze natrafiam w skapanej blaskiem ksiezyca komnatce na jakas milutka istotke — jedna z tych slodkich malych, jak je obecnie nazywaja — ktora przeczytala moja ksiazke i sluchala moich piosenek; jedna z tych idealistycznych rozkoszniatek piszacych do mnie w tamtym krotkim okresie nieszczesnej glorii pelne uwielbienia listy na perfumowanym papierze, mowiace o poezji i sile iluzji oraz wyrazajace zal, ze nie jestem naprawde tym, za kogo sie podaje; marze o wslizgnieciu sie do jej ciemnego pokoiku, gdzie na nocnym stoliczku byc moze lezy moja ksiazka z aksamitna zakladka w srodku; marze o tym, iz dotykam jej ramienia i usmiecham sie, kiedy spogladamy sobie w oczy.
— Lestat!… Zawsze wierzylam, ze zyjesz. Wiedzialam, ze sie zjawisz!
Pochylam sie, gotow zlozyc usta na jej ustach, i ujmuje jej twarz w dlonie.
— Tak, kochanie — odpowiadam — i nie wiesz, jak cie potrzebuje, jak bardzo cie kocham, i od jak dawna.
Byc moze okaze sie, ze z powodu tego, co mi sie przytrafilo, owych nieoczekiwanych koszmarow, ktorych bylem swiadkiem, i nieuniknionych mak, ktore wycierpialem, bede w jej oczach bardziej urzekajacy niz wtedy, gdy owe nieszczescia byly jeszcze przede mna. To straszliwa prawda, iz cierpienie dodaje glebi naszym myslom i nieodpartego uroku rysom, ze nasyca tembr glosu. Pod warunkiem jednak, ze wczesniej nie wypali optymizmu, ducha i wyobrazni, a takze szacunku wobec prostych, jednakze nieodzownych przejawow zycia.
Prosze, wybaczcie, jesli w tych slowach przebrzmiewa gorycz.
Nie mam do niej zadnego prawa. Ja zaczalem to wszystko i jak to mowia: nie spadl mi wlos z glowy, podczas gdy tak wielu osobnikow naszego gatunku spotkal kres, nie mowiac o tym, ilu smiertelnych dotknely cierpienia, co jest juz nie do wybaczenia. Niewatpliwie to mnie bedzie wystawiony rachunek.
Jednak musicie wiedziec, ze nie do konca pojmuje, co naprawde sie wydarzylo. Nie wiem, czy mialem do czynienia z tragedia czy tez nie lub czy byla to jedynie blahostka. Nie mam tez pojecia, czy moje pomylki mogly byc zaczynem czegos, co w koncu jednak wyniosloby mnie z tego koszmarnego obszaru, w ktorym nic nie ma istotnego znaczenia, do krainy rozjasnionej blogoslawionym blaskiem zbawienia.
Tego rowniez nigdy sie nie dowiem. Rzecz sprowadza sie do jednego — jest juz po wszystkim. Nasz swiat — nasze malutkie ksiestewko — jest mniejsze, mroczniejsze i bezpieczniejsze niz kiedykolwiek i juz nigdy nie bedzie takie jak kiedys.
To cud, ze nie przewidzialem tamtego kataklizmu, ale coz, jako zywo nie potrafie przewidziec, jak skonczy sie to, co zaczynam. Fascynuje mnie ryzyko, chwila, w ktorej liczba mozliwosci ociera sie o nieskonczonosc. Kiedy wszelkie inne wabiki zawodza, ten jeden potrafi znecic mnie z drugiego kranca wiecznosci.
W gruncie rzeczy jestem taki jak wtedy, dwiescie lat temu, wciaz jak zywa istota niecierpliwy, niespokojny, zawsze chetny do milostki i wesolej burdy. Gdy w latach osiemdziesiatych siedemnastego wieku wyruszylem do Paryza, aby zostac aktorem, nie siegalem wyobraznia poza te magiczna chwile, w ktorej kurtyna idzie w gore.
Moze starsi maja racje. Mam na mysli prawdziwych niesmiertelnych, tysiacletnich krwiopijcow, ktorzy mowia, ze tak naprawde nikt z nas nie zmienia sie z czasem, lecz jedynie dociera blizej istoty swej natury.
Innymi slowy, kiedy zyjesz setki lat, stajesz sie madrzejszy; ale moze sie rowniez okazac, ze twoi wrogowie mieli racje, twierdzac, ze przewredna z ciebie kreatura.
Jestem wiec tym samym czartem co zawsze, tym mlodziencem, ktory nieodmiennie pojawia sie na srodku sceny, w blasku reflektorow, tam gdzie jest najlepiej widoczny, w tym wlasnie miejscu, ku ktoremu wyrywaja sie wszystkie serca. Samotnosc to nic dobrego. Na niczym nie zalezy mi tak bardzo jak na tym, aby was zabawic, oczarowac, zatrzec w waszej pamieci wszystkie swoje wystepki… Lecz obawiam sie, ze rzadkie chwile tajnego zblizenia i rozpoznania nigdy nie wystarczylyby, aby to osiagnac.
Jednak uprzedzam fakty, czyz nie?
Jesli czytaliscie moja autobiografie, zapewne pragnelibyscie wiedziec, o czym mowie, jaka to katastrofe mam na mysli.
No coz, dokonajmy przegladu tego, co sie zdarzylo, zgoda? Jak juz wspomnialem, napisalem ksiazke i nagralem plyte, gdyz chcialem byc zauwazony, pragnalem, by widziano mnie takim, jaki jestem, chocby nawet publicznosc uznala moja postac za symboliczna maske.
A mysl, ze smiertelni mogliby mnie przejrzec, zdac sobie sprawe, iz moje slowa nie klamia, dostarczala mi tylko dodatkowej podniety. Moim najslodszym pragnieniem bylo sciagniecie na nas rozszalalej sfory, zniszczenia. Nie zaslugujemy na zycie; powinnismy zostac starci z powierzchni ziemi. Mysl o przyszlych bataliach wprowadzala mnie w uniesienie! Ach, walczyc z tymi, ktorzy znaja moje prawdziwe oblicze. Jednak tak naprawde nigdy nie spodziewalem sie takiej konfrontacji, a maska rockowego idola okazala sie az nazbyt znakomita przykrywka dla czarta mojej klasy.
To pobratymcy uznali mnie za tego, za kogo sie podawalem, to oni zdecydowali sie ukarac mnie za to, com uczynil. I w ten sposob, rzecz jasna, zatanczyli, jak im zagralem.
Przeciez w swojej autobiografii opowiedzialem nasza historie, nasze najtajniejsze sekrety, rzeczy, ktorych poprzysiaglem nigdy nie wyjawiac. Paradowalem przed rozjarzonymi reflektorami i obiektywami kamer. A co by sie stalo, gdyby jakis naukowiec przejrzal mnie na wskros lub, co bardziej prawdopodobne, jakis nadgorliwy funkcjonariusz policji zatrzymal mnie za jakies drobne wykroczenie piec minut przed wschodem slonca, po czym dziwnym trafem osadzono by mnie w areszcie, sprawdzono, zidentyfikowano i uznano za supertajna zdobycz — a wszystko to za dnia, kiedy jestem bezwolny — ku satysfakcji najgorszych smiertelnych sceptykow na kuli ziemskiej?
Zgoda, wydawalo sie to niezbyt prawdopodobne! I nadal sie takie wydaje. (Chociaz przysporzyloby mi niewiarygodnej uciechy, zupelnie niewiarygodnej!)
Niemniej jednak bylo nieuniknione, ze moi pobratymcy wpadna w szal z powodu ryzyka, ktore podejmowalem, ze beda chcieli spalic mnie zywcem czy tez posiekac na drobne niesmiertelne kawaleczki. Wiekszosc mlodziezy byla zbyt glupia, aby zdac sobie sprawe, jak bardzo jestesmy bezpieczni.
W miare jak zblizal sie termin koncertu, coraz czesciej przylapywalem sie na tym, ze marze rowniez o tych bataliach. Coz to bylaby za rozkosz zniszczyc tych, ktorzy dzwigali bagaz zla rowny mojemu, siac spustoszenie wsrod winnych, raz za razem powalac odbicia mojej wlasnej osoby.
Jednakze tak naprawde wszystko sprowadzalo sie do jednego — do bycia tam, tworzenia muzyki, widowiska, magii! Chcialem w koncu zyc zyciem smiertelnym. Chcialem byc po prostu czlowiekiem. Tamten smiertelnik, aktor, ktory udal sie do Paryza dwa wieki temu i napotkal smierc na bulwarze, nareszcie bedzie mial swoje piec minut.
Lecz wrocmy do przegladu wydarzen; koncert byl wielkim sukcesem. Przezylem chwile triumfu przed pietnastoma tysiacami wrzeszczacych smiertelnych fanow; a ponadto byly tam ze mna moje dwie najwieksze niesmiertelne milosci — Gabriela i Louis — moje piskleta, moi kochankowie, od ktorych bylem oddzielony przez nazbyt wiele mrocznych lat.
Noc nie dobiegla jeszcze konca, gdy ssalismy uprzykrzone wampiry, ktore usilowaly ukarac mnie za moje czyny. Jednak podczas tych drobnych utarczek mielismy niewidzialnego sojusznika; naszych wrogow pochlonely plomienie, zanim zdolali wyrzadzic nam krzywde.
A gdy zblizal sie brzask, euforia po niezwyklej nocy nie pozwolila mi potraktowac niebezpieczenstwa na serio. Ignorowalem namietne ostrzezenia Gabrieli; bylem zbyt rozanielony, majac ja wreszcie w objeciach. Odrzucalem tez mroczne podejrzenia Louisa, nie inaczej niz zawsze.
Az wtem wszystko sie sklebilo i zawislem na krawedzi przepasci…
Wlasnie w chwili, gdy slonce wstawalo nad Carmel Valley i ukladalem sie do snu, jak kaze natura wampirow, zdalem sobie sprawe, ze nie jestem sam w swym podziemnym lezu. Moja muzyka dotarla nie tylko do