rownaniem badz filozoficzna formula, ktore w sobie kryly. Rownania Szeveka i Rovab byly autentyczne. Listy Tirina tryskaly humorem, kazdy tez, kto by je czytal, uznalby, ze odnosza sie do prawdziwych uczuc i zdarzen, ich warstwa fizykalna nie byla jednak najwyzszej proby. Szevek czesto wysylal owe zagadki, odkrywszy, ze jest w stanie obmyslac je, kopiac dolki w twardym gruncie, tepym szpadlem, w kurzowej zadymce. Od Tirina dostal kilka odpowiedzi, od Rovab tylko jedna. Rovab byla zimna dziewczyna — i on o tym wiedzial. Jego przyjaciele w Instytucie nie podejrzewali nawet, jak bardzo jest zgnebiony. Nie wyslano ich na te przekleta akcje sadzenia drzew, bo przystepowali w owym czasie do swoich wlasnych badan. Ich zasadnicza funkcja nie byla marnotrawiona. Pracowali, robili to, na co mieli ochote. On nie pracowal; nim pracowano.

A mimo to, o dziwo, napawaly go duma efekty pracy, do ktorej wykonania go uzywano — sprawialy mu one satysfakcje. Niektorzy ze wspoltowarzyszy okazali sie ponadto wspanialymi ludzmi. Na przyklad Gimar. Z poczatku jej muskularna uroda przejmowala go nieomal zgroza, lecz teraz zmeznial juz na tyle, zeby jej pozadac.

— Spij ze mna tej nocy, Gimar.

— Co takiego? — Spojrzala nan z takim zdumieniem, ze az uniosl sie urazona duma.

— Sadzilem, ze jestesmy przyjaciolmi.

— Bo jestesmy.

— Wiec…

— Ja mam partnera. Zostal w domu.

— Moglas mnie uprzedzic. — Zaczerwienil sie.

— Hm, nie pomyslalam o tym. Przepraszam, Szev.

Przygladala mu sie z takim rozzaleniem, ze zasugerowal z niejaka nadzieja:

— Nie uwazasz wiec, ze…

— Nie. Nie godzi sie tak traktowac partnerstwa — okruchy dla niego, okruchy dla innych.

— Dozywotnie partnerstwo, jak mi sie zdaje, jest w istocie sprzeczne z odonianska etyka — zauwazyl z szorstka pedanteria.

— Gowno prawda — orzekla swoim cieplym glosem. — Posiadanie jest zlem; dzielenie sie jest dobrem. Czyz mozna podzielic wiecej niz calego siebie, cale swoje zycie, wszystkie noce i dni?

Siedzial ze zwieszona glowa, z wcisnietymi miedzy kolana rekami, dlugi, koscisty chlopiec, niepocieszony, nieuksztaltowany.

— Nie doroslem do tego — stwierdzil po chwili.

— Ty?

— Nikogo dotad tak naprawde nie znalem. Sama widzisz, jakim sie wobec ciebie okazalem glupcem. Zyje w odosobnieniu. Nie potrafie sie z nikim zblizyc. Nigdy mi sie to nie uda. Byloby glupota z mojej strony myslec o partnerstwie. Te rzeczy sa dla… dla normalnych ludzi…

Z niesmialoscia, plynaca nie z seksualnej wstydliwosci, ale ze skromnosci wyniklej z szacunku, Gimar polozyla mu reke na ramieniu. Nie pocieszala go. Nie zapewniala, ze jest taki jak wszyscy. Powiedziala:

— Nigdy nie spotkam nikogo takiego jak ty, Szev. Nigdy cie nie zapomne.

Odtracenie pozostaje jednak odtraceniem. Mimo lagodnosci Gimar odszedl od niej ze zbolala dusza, zagniewany.

Pogoda byla upalna, jedynie godzina przed switem orzezwiala chlodem.

Ktoregos wieczora podszedl do Szeveka po kolacji mezczyzna imieniem Szevet — krepy, przystojny trzydziestolatek.

— Zbrzydlo mi juz, ze wciaz nas ze soba myla — oswiadczyl. — Przybierz jakies inne imie.

Wczesniej taka bezczelna zaczepka zbilaby Szeveka z pantalyku. Teraz odpowiedzial grzecznie:

— Wiec zmien wlasne, skoro ci to przeszkadza.

— Nalezysz do tych lalusiowatych paskarzy, co to chodza do szkoly, zeby sobie raczek nie powalac — warknal tamten. — Zawsze mnie swierzbilo, zeby nakopac jednemu z was.

— Nie nazywaj mnie paskarzem! — burknal Szevek; nie slowny go jednak czekal pojedynek.

Szevet dwa razy zbil go z nog. Sam oberwal pare razy, Szevek mial bowiem dlugie ramiona i waleczniejszego byl ducha, niz sie jego przeciwnik spodziewal — mimo to zostal pokonany. Kilka osob przystanelo, by sie przyjrzec walce, stwierdziwszy jednak, ze byla uczciwa, lecz malo ciekawa, poszlo swoja droga. Naga przemoc ani ich nie odpychala, ani nie pociagala. Szevek nie wzywal pomocy, a wiec byla to jego prywatna sprawa, niczyja wiecej. Kiedy sie ocknal, lezal na plecach na golej ziemi pomiedzy dwoma namiotami.

Przez kilka dni dzwonilo mu w prawym uchu, a rozcieta warga dlugo sie nie goila z powodu kurzu, ktory jatrzyl rany. Z Szevetem nie zamienil juz ani slowa. Widywal go z daleka, siedzacego przy innych ogniskach, lecz nie czul don niecheci. Szevet dal mu to, co dac musial, a on przyjal ten dar, choc przez dluzszy czas ani go nie ocenial, ani sie zastanawial nad jego istota. Gdy zas przyszla na to pora, nie potrafil go juz odroznic od innego podarunku, otwierajacego kolejna epoke jego dojrzewania. Kiedy — z nie zagojona jeszcze warga — odchodzil od ogniska, podeszla do niego (w ciemnosci, podobnie jak Szevet) dziewczyna, ktora dopiero niedawno dolaczyla do ich brygady… Nie umial sobie pozniej przypomniec, co powiedziala; zartowala sobie z niego, on zas — jak przed bojka z Szevetem — odpowiedzial z prostota. Wyszli noca na rownine i tam mu sie oddala. To byl jej dar, a on go przyjal. Podobnie jak wszystkie dzieci Anarres mial za soba swobodne doswiadczenia seksualne — tak z chlopcami, jak i z dziewczetami — ale i on, i jego partnerzy byli wowczas dziecmi; nigdy nie posunal sie poza przyjemnosc, ktora bral za istote tych igraszek. Beszun, ekspert w milosci, wprowadzila go w samo serce seksu, gdzie nie ma juz miejsca na urazy i nieporadnosc, gdzie dwa ciala, ktore pragna sie ze soba zlaczyc, przestaja istniec na chwile w tym pragnieniu, przekraczajac siebie — i czas.

Wszystko stalo sie naraz latwe — takie latwe i takie piekne — w cieplym kurzu, w blasku gwiazd. Dni byly drugie, gorace i jasne, kurz pachnial cialem Beszun.

Szevek pracowal teraz w zespole sadzeniowym. Ciezarowki zwozily z Polnocnego Wschodu male drzewka — tysiace sadzonek, wyhodowanych w deszczowym obszarze Zielonych Gor, gdzie roczne opady dochodzily do czterdziestu cali. Sadzili te drzewka w pylnej glebie.

Kiedy sie z tym uporali, piecdziesiat zespolow bioracych udzial w pracach drugiego roku akcji odjechalo odkrytymi ciezarowkami, ogladajac sie na swoje dzielo. Blade zakola i tarasy pustyni pokrywala zielona mgielka. Welon zycia okrywal lekko, leciutenko martwa ziemie. Wiwatowali, spiewali, krzyczeli do siebie z auta do auta. Szevekowi stanely lzy w oczach. Przypomnialy mu sie slowa: Ona wywodzi lisc zielony z glazu… Gimar juz dawno dostala skierowanie do Poludniowyzu i wyjechala.

— Cos sie tak naburmuszyl? — zapytala Beszun; przeciskala sie do niego, kiedy ciezarowka podskakiwala, i przesuwala dlonia w gore i w dol po jego twardym, ubielonym kurzem ramieniu.

— Kobiety — powiedzial Vokep na stacji ciezarowek w Cynowej Rudzie na Poludniowym Zachodzie. — Im sie zdaje, ze posiadaja cie na wlasnosc. Zadna kobieta nie moze byc tak naprawde odonianka.

— A sama Odo?…

— Teoria. Poza tym zadnych kontaktow seksualnych po zamordowaniu Asieo, zgadza sie? Zreszta zawsze zdarzaja sie wyjatki.

Ale dla wiekszosci kobiet jedynym stosunkiem miedzy nimi a mezczyzna jest posiadanie. Albo ty posiadasz, albo ciebie posiadaja.

— Uwazasz, ze one roznia sie pod tym wzgledem od mezczyzn?

— Ja to wiem. Mezczyzna pragnie byc wolnym. Kobieta pragnie posiadac. Pozwoli ci odejsc tylko wtedy, kiedy bedzie cie mogla za cos przehandlowac. Wszystkie kobiety to posiadaczki.

— Rzucasz diablo ciezkie oskarzenie na polowe rodzaju ludzkiego — zauwazyl Szevek, zastanawiajac sie, czy tamten nie ma aby racji. Kiedy dostal przydzial na Polnocny Zachod, Beszun uderzyla w placz, awanturowala sie, plakala, probowala go zmusic do wyznania, ze nie moze bez niej zyc, upierala sie, ze ona nie wyobraza sobie zycia bez niego, wiec musza zostac partnerami — partnerami! Jak gdyby byla zdolna przezyc pol roku z jednym mezczyzna!

Jezyk Szeveka (jedyny, jaki znal) nie mial form dzierzawczych na okreslenie aktu plciowego. W prawickim powiedzenie przez mezczyzne, iz „mial” kobiete, bylo pozbawione sensu; slowo najblizsze znaczeniem „pieprzeniu” (uzywane tez jako przeklenstwo) oznaczalo gwalt. Pospolity czasownik (wystepujacy wylacznie z podmiotem w liczbie mnogiej) mozna by oddac jedynie wyrazem neutralnym, takim jak kopulowac. Oznaczal on to, co czyni dwoje ludzi, nie zas to, co robi — badz czemu podlega — jedna osoba. Ta rama slowna (rownie niedoskonala jak inne) nie byla w stanie zawrzec calej pelni doswiadczenia — i Szevek mial swiadomosc

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×