przygnebienie. Wszystko, nie wylaczajac jego emocji, zdawalo sie cos obiecywac i czegos nie dotrzymywac. Skierowal sie w strone domicylu w bloku Pekesz, w ktorym Szevek i Takver obecnie mieszkali, i — jak mial nadzieje — zastal w domu Takver i mala.

Takver dwa razy poronila, a potem — pozno i troche nieoczekiwanie, radosnie jednak witana — przyszla na swiat Pilun. Urodzila sie malutka, a i teraz, chod szlo jej na drugi rok, byla dzieckiem drobnym, o chudych nozkach i ramionach. Kiedy Bedap bral ja na rece, dotyk tych ramionek — tak kruchych, ze moglby je zlamac jednym skretem dloni — przejmowal go zawsze niejasnym lekiem i niechecia. Byl do Pilun bardzo przywiazany, zakochany w jej szarych, chmurnych oczetach, podbity jej bezgranicznym zaufaniem, a przeciez ilekroc jej dotykal, uswiadamial sobie wyraznie (co mu sie wczesniej nigdy nie zdarzylo), na czym polega urok okrucienstwa, odkrywal, czemu silniejszy dreczy slabszego. Zrozumial tez dzieki temu cos — chod nie potrafilby powiedziec dlaczego — co dotad pozbawione dlan bylo sensu, co go w ogole zreszta nie interesowalo: uczucia rodzicielskie. Odczuwal niezwykla przyjemnosc, gdy Pilun nazywala go tadde.

Usiadl na tapczanie pod oknem. Pokoj byl spory, z dwoma tapczanami. Na podlodze lezaly maty; poza malym przenosnym parawanikiem, ktory wytyczal przestrzen do zabaw lub zaslanial lozeczko Pilun, nie bylo w nim innych mebli, zadnych krzesel ani stolow. Takver, wysunawszy dluga, szeroka szuflade drugiego tapczanu, porzadkowala przechowywane w niej zwaly papierow.

— Bedap, kochany, zajmij sie nia chwilke! — poprosila, usmiechajac sie szeroko, kiedy dziecko ruszylo niezdarnie w jego strone.

— Wlazila mi juz w te papierzyska co najmniej dziesiec razy, ledwie je poukladalam. Uwine sie z tym w minutke, no, powiedzmy w dziesiec.

— Nie spiesz sie. Nie mam checi rozmawiac. Chcialem tu tylko posiedziec. Chodz, Pilun. Na wlasnych nozetach. Dzielna dziewczyna! Chodz do tadde Dapa. Mam cie teraz!

Pilun rozsiadla sie zadowolona na kolanach wujcia i przystapila do ogledzin jego dloni. Bedap wstydzil sie swoich paznokci, bo choc ich juz nie obgryzal, pozostaly od obgryzania zdeformowane, w pierwszej wiec chwili zwinal palce, zeby je ukryc; potem zawstydzil sie wlasnego wstydu i odemknal dlon. Pilun poklepala ja.

— To przyjemny pokoj — stwierdzil. — Z polnocnym oswietleniem. Tak tu zawsze spokojnie.

— Mhm. Cicho badz, licze.

Po chwili odlozyla stosy papierow i zamknela szuflade.

— Skonczone! Przepraszam. Obiecalam Szevowi, ze znajde mu ten artykul. Nie napilbys sie czegos?

Podstawowe artykuly zywnosciowe byly nadal racjonowane, chod nie tak scisle jak przed piecioma laty. Sady owocowe w Polnocowyzu nie ucierpialy az tak srodze i szybciej odzyly po suszy niz regiony uprawy zboz, totez rok temu skreslono z listy towarow reglamentowanych suszone owoce i soki owocowe. Takver trzymala butelke soku w chlodnym cieniu na oknie. Napelnila pekate ceramiczne kubki, ktore Sadik ulepila w szkole. Usiadla naprzeciwko Bedapa i przyjrzala mu sie z usmiechem.

— No i jak tam w KPR?

— Jak zwykle. A jak tam w laboratorium rybnym?

Takver zajrzala do swojego kubka, poruszajac nim, by zlapac odblask swiatla na powierzchni plynu.

— Sama nie wiem. Zastanawiam sie, czyby tego nie rzucic.

— Czemu, Takver?

— Lepiej samemu odejsc, niz zostac o to poproszonym… Bieda tylko w tym, ze ja lubie te prace i wykonuje ja dobrze. A to jedyna taka posada w Abbenay. Nie mozna byc jednak czlonkiem zespolu badawczego, ktory zdecydowal, ze jego czlonkiem nie jestes.

— Zachodza ci bardziej za skore, co?

— Caly czas to robia — przyznala, rzucajac szybkie i niekontrolowane spojrzenie w strone drzwi, jakby sie chciala upewnic, ze nie stoi w nich Szevek, ze nie slucha. — Niektorzy zachowuja sie wrecz niewiarygodnie. Sam wiesz. Nie ma sensu sie nad tym rozwodzic.

— Rzeczywiscie i dlatego ciesze sie, ze cie zastalem sama. Sam sie juz gubie w tym wszystkim. Ja, Szev, Skovan, Gezach i reszta wiekszosc czasu spedzamy w warsztacie drukarskim czy na wiezy radiowej, nie mamy zadnych posad, totez nie widujemy zbyt wielu ludzi spoza Syndykatu. Ja duzo siedze w KPR, ale to wyjatkowa sytuacja, tam spodziewam sie opozycji, sam ja prowokuje. A ciebie co dopadlo?

— Nienawisc — odrzekla Takver swoim glebokim, miekkim glosem. — Najczystsza nienawisc. Kierownik mojego zespolu w ogole sie juz do mnie nie odzywa. No coz, niewielka strata. To i tak kawal buca. Inni mowia mi jednak, co mysla… Na przyklad jedna kobieta — nie u nas w laboratorium, tu w bloku. Pracuje w blokowym komitecie sanitarnym, mialam do niej sprawe. Nie dopuscila mnie do glosu. „Nie waz sie wchodzic do tego pokoju, juz ja was znam, zasrani zdrajcy, intelektualisci, samoluby” — i tak dalej w tym duchu, a potem zatrzasnela mi przed nosem drzwi. Groteskowa scena. — Rozesmiala sie smutno. Pilun, zwinieta w ramionach Bedapa, usmiechnela sie, ujrzawszy, ze matka sie smieje, po czym ziewnela. — I wiesz co, przestraszylam sie. Jestem tchorzem, Dap. Boje sie przemocy. Boje sie nawet cudzej niecheci.

— Alez nie jestes tchorzem. Jedynym naszym schronieniem jest aprobata naszych sasiadow. Wladyk moze zlamac prawo i miec nadzieje, ze uniknie kary — ty nie mozesz „zlamac” zwyczaju; tworzy on rame twojego wspolzycia z innymi ludzmi… My dopiero zaczynamy zdawac sobie sprawe, co to znaczy byc rewolucjonista, jak to Szev dzis ujal na zebraniu. I nie jest to nic przyjemnego.

— Niektorzy rozumieja — powiedziala Takver z gorliwym optymizmem. — Jedna kobieta wczoraj w autobusie — pojecia nie mam, skad ja znam, spotkalysmy sie pewnie na jakiejs dziesietnicy — powiedziala: „To musi byc wspaniale zyc z wybitnym naukowcem, to musi byc takie ciekawe!” A ja jej na to: „Owszem, przynajmniej jest zawsze o czym pogadac”… Pilun, nie spij, dziecko! Szevek zaraz wroci i pojdziemy do jadlodajni. Potarmos ja, Dap. Wiec widzisz, wiedziala, kim on jest, a jednak nie bylo w niej nienawisci ani dezaprobaty, byla bardzo mila.

— Ludzie go znaja — przyznal Bedap. — To zabawne, bo rozumieja z jego ksiazek nie wiecej niz ja. On sam uwaza, ze rozumie jego ksiazki najwyzej pareset osob. Na przyklad ci studenci z Instytutow Wydzialowych, ktorzy probuja organizowac kursy jednoczesnosci. Wedlug mnie kilkadziesiat to juz bylby optymistyczny szacunek. A mimo to ludzie go znaja i uwazaja, ze to ktos, z kogo mozna byc dumnym. To jedno Syndykat przynajmniej zdolal sprawic: wydrukowal ksiazki Szeva. To chyba jedyna rozsadna rzecz, jaka zrobilismy.

— Oho-ho! Musieliscie miec dzisiaj w KPR ciezkie posiedzenie.

— Rzeczywiscie. Chetnie bym cie wsparl na duchu, Takver, ale nie potrafie. Syndykat znalazl sie o krok od naruszenia podstawowej wiezi spolecznej — strachu przed obcymi. Jeden mlody typek zagrozil nam dzisiaj otwarcie uzyciem sily. Kiepska propozycja, fakt, ale znajdzie takich, co ja skwapliwie podejma. No i ta diablica Rulag, to grozny przeciwnik!

— To ty nie wiesz, kim ona jest, Dap?

— Kim?

— Szev ci nie powiedzial? Prawda, on o niej nie mowi. To mat — Matka Szeva?

Kiwnela glowa.

— Odeszla, gdy mial dwa lata. Zostal sam z ojcem. Nic szczegolnego, oczywiscie. Jesli abstrahowac od uczuc Szeva. On uwaza, ze stracili cos nader waznego — on i jego ojciec. Nie stawia tego na plaszczyznie ogolnej zasady, ze rodzice powinni zawsze zatrzymywac przy sobie dzieci, czy cos takiego. Mysle, ze sprawa polega na wadze, jaka on przyklada do wiernosci.

— Co jest w tym wszystkim niezwykle — rzekl z zapalem Bedap, zapomniawszy o Pilun, ktora spala smacznie na jego kolanach — co sie rzuca w oczy, to jej do niego stosunek! Mozna by pomyslec, ze ona dzis na niego czekala, czekala, zeby przyszedl na to zebranie Rady Importu-Eksportu. Wie, ze jest dusza grupy i nienawidzi nas z jego powodu. Dlaczego? Czyzby poczucie winy? Czyzby spoleczenstwo odonian tak juz przegnilo, ze zaczyna powodowac nami uczucie winy?… Wiesz, teraz gdy mi o tym powiedzialas, dostrzegam miedzy nimi pewne podobienstwo. Tylko ze to cos w niej stwardnialo, stwardnialo na kamien — stalo sie martwe.

Gdy to mowil, otworzyly sie drzwi. Wszedl Szevek ze starsza corka. Sadik byla teraz dziesiecioletnia dziewczynka, wysoka jak na swoj wiek i chuda, dlugonoga, gibka i krucha, z chmura ciemnych wlosow. Bedap, spojrzawszy na wchodzacego za nia Szeveka w nowym, niezwyklym swietle jego pokrewienstwa z Rulag, spojrzal nan tak, jak spoglada sie niekiedy na bardzo starych przyjaciol — z przenikliwoscia, na jaka skladaja sie przezyte wspolnie lata: szlachetna, zamknieta twarz — zywa, lecz zmizerowana, do cna znedzniala. Twarz naznaczona silnym pietnem indywidualizmu, ktorej rysy nosily wszakze podobienstwo nie tylko do rysow Rulag, ale i wielu Anarresyjczykow, ludzi oddanych idei wolnosci, przystosowanych do jalowego swiata dali, ciszy i pustkowi.

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×