ramieniu.

— Sa jeszcze inne osrodki ksztalceniowe — stwierdzil w koncu bez zbytniego przekonania.

Takver wstala. Nie mogla najwyrazniej usiedziec bezczynnie na miejscu, chciala cos robic, dzialac. Lecz niewiele bylo do zrobienia.

— Zaplote ci wlosy, Sadik — zaproponowala bezbarwnym glosem.

Wyszczotkowala i zaplotla corce wlosy. Ustawili parawan w poprzek pokoju i polozyli Sadik obok spiacej siostry. Kiedy mowila im dobranoc, zebralo jej sie znowu na placz, po polgodzinie poznali jednak po jej oddechu, ze juz usnela.

Szevek usiadl u szczytu drugiego tapczanu z notatnikiem i tabliczka, na ktorej dokonywal obliczen.

— Uporzadkowalam dzisiaj ten rekopis — powiedziala Takver.

— De sie tego uzbieralo?

— Razem z suplementem czterdziesci jeden stron.

Skinal glowa. Takver wstala, przyjrzala sie znad parawanu spiacym dziewczynkom, po czym wrocila i usiadla na tapczanie.

— Czulam, ze cos jest nie w porzadku. Ale ona nic mi nie mowila. Nigdy nic nie mowi, ma nature stoika. Nie pomyslalam, ze to o to chodzi. Sadzilam, ze to jedynie nasz klopot, do glowy by mi nie przyszlo, ze wciagna w to dzieci. — Powiedziala to z cicha gorycza. — To sie nasila, narasta… Czy w innej szkole bedzie inaczej?

— Nie wiem. Jesli bedzie nadal tyle z nami przebywala, prawdopodobnie nie.

— Nie sugerujesz chyba…

— Niczego nie sugeruje. Stwierdzam jedynie fakt. Jesli decydujemy sie otaczac dziecko indywidualna miloscia, nie zdolamy jej ustrzec przed tym, co temu towarzyszy, przed ryzykiem bolu. Bolu, jaki my sami jej zadajemy i jaki inni zadaja jej przez nas.

— To niesprawiedliwe, zeby jej dokuczano za to, co my robimy.

Ona jest taka dobra, taka wesola, jest jak czysta woda… — Urwala, bo wezbral jej w gardle placz, ale szybko otarla oczy i zaciela usta.

— Nie za to, co my robimy — sprostowal. — Za to, co ja robie. — Odlozyl notatnik. — Ty tez sie juz przez to nacierpialas.

— Nie obchodzi mnie, co sobie gadaja.

— W pracy?

— Moge wziac inna posade.

— Nie tu, nie w twoim zawodzie.

— Chcesz, zebym stad wyjechala? Pewnie dostalabym prace w laboratoriach rybnych w Blogim Dostatku nad Morzem Sorruba. A ty? — Obrzucila go gniewnym spojrzeniem. — Ty bys zostal tutaj, tak?

— Moglbym pojechac z toba. Skovan i inni podciagneli sie juz w ajonskim, poradziliby sobie sami z obsluga radia, a to obecnie moja glowna praktyczna funkcja w Syndykacie. Fizyke moge uprawiac w Blogim Dostatku rownie dobrze jak tutaj. Ale jesli calkiem nie zerwe z Syndykatem Inicjatywy, nie rozwiaze to problemu, prawda? Bo to ja jestem problemem. To ja sprowadzam klopoty.

— Co to bedzie kogo obchodzilo w takiej dziurze jak Blogi Dostatek?

— Obawiam sie, ze jednak bedzie.

— Szev, jak czesto ty sie spotykales z tymi objawami nienawisci? Czy ty tez, jak Sadik, chowales to w sobie?

— Podobnie jak ty. No coz, od czasu do czasu. Kiedy zeszlego lata pojechalem do Zgody, bylo tam troche gorecej, niz ci opowiadalem. Rzucanie kamieniami, prawdziwa bitwa. Studenci, ktorzy mnie tam zaprosili, musieli sie za mnie bic. I bili sie, totez szybko stamtad wyjechalem — narazalem ich na niebezpieczenstwo. No coz, studenci lubia, gdy sie robi troche niebezpiecznie. I ostatecznie sami sie napraszalismy, sprowokowalismy ludzi. Okazuje sie, ze wielu jest po naszej stronie. Ale teraz… teraz zaczynam sie zastanawiac, czy zostajac z wami, nie narazam na niebezpieczenstwo ciebie i dzieci, Tak.

— Ty sam nie jestes oczywiscie zagrozony — mruknela ze zloscia.

— Prosilem o to. Nie przyszlo mi jednak do glowy, ze oni obroca swoja plemienna niechec i na ciebie. Niebezpieczenstwo, ktore ci grozi, odczuwam inaczej niz to, ktore zawislo nade mna.

— Altruista!

— Byc moze. Nic na to nie poradze. Czuje sie za was odpowiedzialny, Tak. Gdyby nie ja, moglabys pojechac, dokad bys chciala, moglabys zostac tutaj. Pracowalas, co prawda, dla Syndykatu, ale za zle maja ci jedynie twoja lojalnosc wobec mnie. Stalem sie symbolem. Wiec nie mam gdzie… nie mam dokad jechac.

— Jedz na Urras — powiedziala tak twardo, ze az sie cofnal, jakby go uderzyla w twarz.

Nie patrzyla mu w oczy, powtorzyla jednak, lagodniejszym juz glosem:

— Jedz na Urras… Dlaczego by nie? Chca cie tam. Tu cie nie chca! Moze sie spostrzega, co stracili, kiedy wyjedziesz… Ciebie tam zreszta ciagnie. Stwierdzilam to dzisiejszego wieczora. Dotad sie nad tym nie zastanawialam. Poznalam to po twoim smiechu, gdy mowilismy przy kolacji o tej nagrodzie.

— Nie potrzebuje nagrod ani premii!

— Nie, ale potrzebujesz uznania, dyskusji, studentow — calego tego fermentu, i to nie bekanego reka Sabula. Posluchaj, ty i Dap opowiadacie w kolko o straszeniu KPR pomyslem czyjegos wyjazdu na Urras, co mialoby potwierdzic prawo czlowieka do decydowania o sobie. Ale dopoki tylko o tym gadacie, a nikt nie jedzie, wzmacniacie jedynie ich stanowisko, udowadniacie, ze zwyczaj jest nienaruszalny. Teraz gdy wystapiles z tym na zebraniu, ktos bedzie musial pojechac. I tym kims powinienes byc ty. Zaproszono cie, masz powod, zeby tam jechac. Jedz i odbierz nagrode, odbierz pieniadze, ktore dla ciebie odlozyli — zakonczyla i calkiem szczerze sie naraz rozesmiala.

— Alez ja nie chce jechac na Urras, Takver!

— Owszem, chcesz; i doskonale o tym wiesz. Choc naprawde nie wiem dlaczego.

— No coz, oczywiscie, ze chetnie bym sie spotkal z niektorymi fizykami… — przyznal z zawstydzona mina. — Zobaczyl laboratoria w Ieu Eun, gdzie prowadza doswiadczenia nad swiatlem.

— Masz do tego prawo — oswiadczyla z zarliwa gorliwoscia. — To czesc twojej pracy, powinienes to zrobic.

— To dopomogloby tez w podtrzymaniu rewolucji po obydwu stronach, prawda? — upewnil sie. — Co za szalony pomysl! Jak ze sztuki Tirina, tyle ze na opak. Mialbym jechac obalac wladykow…

No coz, udowodniloby sie im przynajmniej, ze Anarres istnieje.

Rozmawiaja z nami przez radio, lecz nie wydaje mi sie, aby w nas naprawde wierzyli. Aby wierzyli w to, czym jestesmy.

— Gdyby w to uwierzyli, mogliby sie wystraszyc. Gdybys ich rzeczywiscie przekonal, mogliby przyjechac i zdmuchnac nas z nieba.

— Nie sadze. Udaloby mi sie moze dokonac znowu malego przewrotu w ich fizyce, ale nie w ich pogladach. Jedynie tu na miejscu moge wplywac na spoleczenstwo, choc tu nie dbaja znowu o moja fizyke. Masz zupelna racje: skoro tylesmy o tym mowili, musimy to wprowadzic w czyn. — Po krotkiej pauzie dodal: — Ciekaw jestem, jaka fizyke uprawiaja inne rasy.

— Co za inne rasy?

— Obcy. Ludzie z Hain i innych systemow slonecznych. Na Urras znajduja sie dwie obce ambasady: Hain i Terry. Hainowie wynalezli naped miedzygwiezdny, z ktorego Urrasyjczycy obecnie korzystaja. Przypuszczam, ze udostepniliby go i nam, gdybysmy o to poprosili. Ciekawa byloby rzecza… — Nie dokonczyl.

Po dluzszej chwili milczenia odwrocil sie do Takver i zapytal zmienionym, sarkastycznym tonem:

— Co bys robila, gdybym bawil z wizyta u posiadaczy?

— Pojechalabym z dziewczynkami na wybrzeze Sorruba, wiodla cichy zywot technika w rybnym laboratorium i czekala twojego powrotu.

— Mojego powrotu? Nie wiadomo, czy w ogole moglbym wrocic.

Popatrzyla mu w oczy.

— Co by ci w tym moglo przeszkodzic?

— Na przyklad Urrasyjczycy. Moga mnie zatrzymac. Przeciez wiesz, ze u nich nikt nie moze ot tak sobie wyjezdzac i przyjezdzac. Moze nasi. Moga mi nie pozwolic wyladowac. Niektorzy z KPR tym nam dzis wlasnie grozili. Miedzy innymi Rulag.

— Ona rzeczywiscie bylaby do tego zdolna. Potrafi tylko odmawiac. Wie, jak zamykac droge do domu.

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×