— Odebrales jakies dobre wiadomosci — zauwazyl.

— Istotnie. A w kazdym razie, jak sie to mowi, wiadomosci pobudzajace. — Zmuszeni byli rozmawiac ze soba po ajonsku. Szevek mowil tym jezykiem plynniej niz Ketho, ktory wyrazal sie bardzo poprawnie, lecz dretwo. — Ladowanie zapowiada sie nader podniecajaco — ciagnal Szevek. — Beda mnie oczekiwali liczni wrogowie, ale i wielu przyjaciol. Dobre wiadomosci dotycza wlasnie przyjaciol… Wyglada na to, ze mam ich wiecej niz przed wyjazdem.

— Tylko to niebezpieczenstwo napasci, ktore ci grozi po wyladowaniu — zmartwil sie Ketho. — Oficerowie z Portu Anarres sa chyba pewni, ze potrafia sobie poradzic z dysydentami? Chyba nie pozwoliliby ci ladowac, gdybys mial zostac zabity?

— No coz, zamierzaja mnie bronic. Ale ostatecznie ja tez jestem dysydentem. Sam sie prosilem o to ryzyko. Widzisz, to moj przywilej jako odonianina.

Usmiechnal sie do Ketho. Ten nie odwzajemnil jednak usmiechu; mine mial powazna. Byl przystojnym mezczyzna okolo trzydziestki, wysokim, o wyrazistych, delikatnych rysach, skorze jak u Cetenczykow jasnej, a przy tym — jak u Terran — niemal nie zarosnietej.

— Rad jestem, ze bede mogl dzielic z toba to ryzyko — oswiadczyl Ketho. — To ja mam cie zabrac na dol ladownikiem.

— To swietnie — ucieszyl sie Szevek. — Malo kto jest sklonny dzielic nasze przywileje!

— Znalazloby sie takich wiecej, niz myslisz — powiedzial Ketho. — Gdybyscie im tylko pozwolili.

Szevek, ktory z niejakim roztargnieniem prowadzil te rozmowe, zbieral sie juz do odejscia, ostatnie zdanie Haina zatrzymalo go jednak. Przyjrzal sie Ketho i spytal po chwili:

— Czy mam przez to rozumiec, ze chcialbys ze mna wyladowac?

Tamten odpowiedzial z rowna otwartoscia:

— Tak, chcialbym.

— Czy twoj dowodca zgodzilby sie na to?

— Tak. Jako oficer statku w misji specjalnej mam nawet obowiazek poddac badaniu i eksploracji kazdy nowy swiat, kiedy nadarzy sie po temu sposobnosc. Rozwazalismy z dowodca taka mozliwosc. Przed wyjazdem omowilismy te sprawe z naszymi ambasadorami. Ich zdaniem nie nalezy skladac oficjalnej prosby, skoro polityka waszego panstwa zakazuje ladowania cudzoziemcom.

— Hm — mruknal wymijajaco Szevek. Przystanal przed wiszacym na scianie obrazem, niezwykle prostym i subtelnym, przedstawiajacym hainski pejzaz — ciemna rzeke plynaca wsrod trzcin pod chmurnym niebem. — Warunki Zamkniecia Osadnictwa na Anarres — powiedzial — nie pozwalaja ladowac u nas Urrasyjczykom, wyjawszy obszar Portu. Te warunki sa nadal przestrzegane.

Ale ty nie jestes Urrasyjczykiem.

— Kiedy zasiedlano Anarres, nie znaliscie jeszcze innych ras.

Warunki te odnosza sie zatem w konsekwencji do wszystkich cudzoziemcow.

— Tak tez postanowili nasi przywodcy przed szescdziesieciu laty, kiedy twoi ziomkowie zjawili sie po raz pierwszy w naszym systemie slonecznym i probowali sie z nami porozumiec. Uwazam jednak, ze byli w bledzie. Wznosili po prostu kolejne mury. — Odwrocil sie; stojac z zalozonymi w tyl rekami, przygladal sie Hainowi. — Czemu chcesz u nas wyladowac, Ketho?

— Chcialbym zobaczyc Anarres. Bylem jej ciekawy jeszcze przed twoim przybyciem na Urras. Zainteresowalem sie wasza planeta po przeczytaniu dziel Odo. Bardzo mnie zajely. Naucz… — zawahal sie, jak gdyby zaklopotany, dokonczyl jednak, powsciagliwy i nienaganny jak zwykle: — Nauczylem sie troche prawickiego. Nie za dobrze jak na razie.

— A wiec robisz to z wlasnej checi, to twoja wlasna inicjatywa?

— Calkowicie.

— I zdajesz sobie sprawe, ze to moze byc niebezpieczne?

— Tak.

— Sprawy na Anarres… rozprzegly sie nieco, jak mi donosza przez radio przyjaciele. Naszym celem — celem naszego Syndykatu, tej mojej podrozy — bylo od poczatku wywolanie wstrzasu, fermentu, przelamanie nawykow, sklonienie ludzi, zeby zaczeli zadawac pytania, zachowywac sie jak anarchisci! I ten proces sie podczas mojej nieobecnosci rozwijal. Tak wiec, widzisz, juz nikt nie moze gwarantowac, co sie jeszcze wydarzy. A kiedy ty ze mna wyladujesz, zamet jeszcze sie powiekszy. Nie moge przeciagac struny. Nie moge zabrac cie ze soba jako oficjalnego wyslannika obcego rzadu. Na Anarres to nie poskutkuje.

— Rozumiem.

— Gdy sie juz tam znajdziesz, gdy wraz ze mna przekroczysz ten mur, staniesz sie jednym z nas. My bedziemy odpowiedzialni za ciebie, ty za nas; bedziesz Anarresyjczykiem, staniesz przed takimi samymi jak my wszyscy wyborami. A nie sa to wybory latwe.

Wolnosc nigdy nie bywa latwa. — Rozejrzal sie po cichej, schludnej kabinie, z jej prostymi pulpitami, delikatnymi instrumentami, wysokim sufitem i scianami bez okien, po czym zwrocil spojrzenie na Ketho. — Odkryjesz, ze jestes straszliwie samotny — zakonczyl.

— Moja rasa jest bardzo stara — powiedzial Hain. — Nasza cywilizacja liczy tysiac tysiacleci. Setki z tych tysiacleci sa historycznie udokumentowane. Probowalismy juz wszystkiego. Miedzy innymi anarchizmu. Ale ja osobiscie tego nie probowalem. Mowi sie: nic nowego pod zadnym ze slonc. Lecz jesli zycie, kazde poszczegolne zycie, nie jest nowe, to po co sie rodzimy?

— Jestesmy dziecmi czasu — powiedzial po prawieku Szevek.

Mlodszy mezczyzna przygladal mu sie przez chwile, po czym powtorzyl te slowa po ajonsku:

— Jestesmy dziecmi czasu.

— Dobrze — pochwalil go Szevek i rozesmial sie. — Dobrze, ammar. Lepiej polacz sie jeszcze raz z Anarres — zacznij od Syndykatu… Powiedzialem ambasador Keng, ze nie mam sie czym odwzajemnic jej i twojemu narodowi za to, co dla mnie zrobiliscie. No coz, moze jednak mialbym sie wam czym odwzajemnic. Idea, obietnica, ryzykiem…

— Porozmawiam z dowodca — rzekl Ketho, jak zawsze powazny, z lekkim jednak drzeniem podniecenia i nadziei w glosie.

Pozna noca nastepnej pokladowej doby wszedl Szevek do ogrodu Davenanta. Lampy byly pogaszone, ogrod rozjasnialo jedynie swiatlo gwiazd. Bylo dosc chlodno. Jakis rozkwitajacy noca kwiat z dalekiego swiata, obiegajacego obca gwiazde, rozchylal platki posrod ciemnych lisci i cierpliwie, daremnie rozsiewal slodka won, pragnac przywabic jakas niewyobrazalna cme z odleglego o biliony mil ogrodu. Swiatla sloneczne sa rozne, lecz ciemnosc jest tylko jedna. Szevek stal przed wysokim, przejrzystym iluminatorem i przygladal sie nocnej stronie Anarres — czarnej krzywiznie na tle wygwiezdzonego nieba. Zastanawial sie, czy i Takver bedzie w Porcie. Nie wrocila jeszcze z Blogiego Dostatku, kiedy ostatni raz rozmawial z Bedapem, jemu wiec powierzyl omowienie z nia tej sprawy i zdecydowanie, czy byloby madrze, aby zjawila sie na lotnisku. Zastanawial sie, jaka miala podroz z wybrzeza Sorruby; mial nadzieje, ze przyjedzie sterowcem, jesli zabierze dziewczynki. Podroz koleja z dziecmi byla tak meczaca.

Dotad mial w pamieci niewygody wyprawy z Chakar do Abbenay w 68, gdy Sadik chorowala przez trzy koszmarne dni.

Drzwi do ogrodu otworzyly sie, wpuszczajac nieco swiatla, ktore rozjasnilo blada poswiate gwiazd. Dowodca Davenanta zawolal Szeveka po imieniu; ten odezwal sie. Do ogrodu weszli dowodca i Ketho.

— Od waszej kontroli naziemnej otrzymalismy procedure zejscia dla naszego ladownika — oznajmil ten pierwszy. Byl to niski, zelazistego koloru Terranin, w obejsciu chlodny i rzeczowy. — Jezeli jest pan juz gotow, przystepujemy do odpalenia.

— Jestem gotow.

Tamten kiwnal glowa i oddalil sie. Ketho podszedl i stanal przed iluminatorem obok Szeveka.

— Czy jestes pewien, ze chcesz przekroczyc ze mna ten mur, Ketho? Bo widzisz, dla mnie to latwe. Cokolwiek sie zdarzy, wracam do domu. Ty zas opuszczasz dom. „Prawdziwa podroz to droga powrotna…”

— I ja mam nadzieje kiedys wrocic — odparl cicho Ketho.

— Kiedy mamy wsiasc do ladownika?

— Za jakies dwadziescia minut.

— Jestem gotow. Pakowac sie nie musze. — Zaniosl sie smiechem czystego, niezmaconego szczescia. Mlodszy mezczyzna przygladal mu sie z powaga, jak gdyby nie bardzo wiedzial, co to takiego szczescie,

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×