zeby kupic paczki, uleglem impulsowi i nabylem ich caly tuzin, w tym kilka z kremem i czekoladowa polewa, co bylo naprawde ekstrawaganckim gestem docenionym przez Vince’a, ktory wreszcie wrocil do zdrowia.
— Ojej — powiedzial, unoszac brwi. — Dzielnie sie spisales, o potezny lowco.
— Bogowie lasu usmiechneli sie do nas — oznajmilem.
— Z kremem czy z dzemem malinowym?
— Z kremem, oczywiscie — odparlem.
Dzien minal szybko, z jedna tylko wycieczka na miejsce zabojstwa, rutynowe cwiartowanie za pomoca sprzetu ogrodniczego. Calkowicie amatorska robota; ten idiota probowal uzyc elektrycznej przycinarki do zywoplotow i udalo mu sie tylko dodac mi roboty. Potem wykonczyl zone, uzywajac do tego nozyc do przycinania pedow. Zostawil naprawde niesmaczny balagan i dobrze mu tak, ze zlapali go na lotnisku. Sprawnie przeprowadzone cwiartowanie jest przede wszystkim eleganckie, a przynajmniej ja tak zawsze twierdzilem. Nie ma tych kaluz krwi ani zeschnietego miesa na scianach. Cos takiego, jak tutaj, wskazuje na kompletny brak klasy.
Skonczylem prace na miejscu zabojstwa w sama pore, zeby jeszcze wrocic do mojego kochanego pokoiku przy laboratorium i zostawic notatki na biurku. Dokoncze raport w poniedzialek, nie ma pospiechu. Ani zabojca, ani ofiara nigdzie sie nie wybieraja.
I oto wyszedlem za drzwi, na parking, wsiadlem do samochodu i moglem wloczyc sie do woli. Nikt mnie nie bedzie sledzil ani poil piwem, ani zmuszal do robienia rzeczy, ktorych wolalbym uniknac. Nikogo, zeby poswiecil niechcianym swiatlem w mrokach Dextera. Moglem znow byc soba, Dexterem Spuszczonym z Lancucha i oszolomilo mnie to znacznie bardziej niz cale to piwo i sympatia Rity. Juz za dlugo zylem w taki sposob i obiecalem sobie, ze nigdy wiecej nie uznam tego za cos niezmiennego.
Na rogu Douglasa i Grand palil sie samochod, a maly, ale rozentuzjazmowany tlum zgromadzil sie, zeby popatrzec. Podzielalem ich dobry humor, jadac do domu w korku spowodowanym przez wozy ratownicze.
W domu zamowilem pizze i sporzadzilem kilka starannych notatek dotyczacych Reikera: gdzie szukac dowodow, jakiego rodzaju wskazowki wystarcza — czerwone kowbojskie buty z pewnoscia bylyby dobre na poczatek. Bylem prawie pewien, ze to on; pedofile drapiezcy znajduja sposob, zeby laczyc interesy z przyjemnoscia, a fotografie dzieci to doskonala ilustracja tej tezy. Ale „prawie” to za malo. Ulozylem zatem mysli w elegancka teczke — nic, co by mnie obciazalo, zreszta i tak zniszcze to przed zabawa z Reikerem. Do poniedzialku rano nie pozostanie nawet slad po tym, co zrobilem, nie liczac nowego szkielka w pudelku na polce. Spedzilem szczesliwa godzine, planujac i jedzac wielka pizze z anchois, a potem, kiedy prawie pelny ksiezyc zaczal pomrukiwac przez szybe, stalem sie niespokojny. Czulem, jak glaszcza mnie lodowate palce ksiezycowego swiatla, jak laskocza mnie po kregoslupie, wypedzaja mnie w noc, bym napial miesnie drapieznika, ktory zbyt dlugo juz drzemal.
A czemu nie? Przeciez nikomu nie stanie sie krzywda, jesli wymkne sie w rozchichotany wieczor i zerkne ukradkiem tu i tam. Skradac sie, patrzec, samemu nie bedac widzianym, isc na kocich lapach po sladach zwierzyny — Reikera, wachac wiatr — bedzie to zarowno roztropne, jak i zabawne. Mroczny Zwiadowca Dexter musi byc przygotowany. Ponadto byl to piatkowy wieczor. Reiker mogl z duzym prawdopodobienstwem wyjsc z domu, zeby udzielac sie towarzysko — jakas wizyta w sklepie z zabawkami, na przyklad. Jesli go nie bylo w domu, moglbym sie tam zakrasc i rozejrzec.
Ubralem sie zatem w moje najlepsze czarne ciuchy nocnego tropiciela i wybralem sie na krotka przejazdzke z domu, wzdluz Main Highway, przez Grove do Tigertail Avenue, a potem do skromnego domku, w ktorym mieszkal Reiker. Byla to okolica zabudowana malymi domami z betonowych elementow, a jego dom niczym sie nie wyroznial, oddalony od jezdni w sam raz, zeby mozna bylo zbudowac krotki podjazd. Na podjezdzie stal jego samochod, mala, czerwona kia, co dodalo mi nadziei. Czerwona jak buty; to jego kolor, znak, ze jestem na dobrym tropie.
Dwa razy przejechalem obok domu. Za drugim razem swiatelko wewnatrz wozu Reikera bylo wlaczone, a ja zjawilem sie w pore, zeby zerknac na jego twarz, kiedy wsiadal do samochodu. Ta twarz nie robila wielkiego wrazenia: szczupla, niemal bez podbrodka i czesciowo ukryta pod rowno przycieta grzywka i okularami w szerokiej oprawie. Nie widzialem, co mial na nogach, ale z tego, co zobaczylem, wynikalo, ze nosi kowbojskie buty, pewnie po to, zeby dodac sobie wzrostu. Wsiadl do samochodu i zamknal drzwi, a ja przejechalem obok i skrecilem w przecznice.
Kiedy znow zawrocilem, jego samochodu nie bylo. Zaparkowalem o kilka przecznic dalej, w malej, bocznej uliczce i wrocilem, powoli oblekajac sie po drodze w moja nocna skore. Swiatla w domu sasiadow byly wylaczone, a ja ruszylem przez podworko. Za domem Reikera znajdowal sie maly domek dla gosci, a Mroczny Pasazer wyszeptal mi w wewnetrzne ucho: „Studio”. To naprawde doskonale miejsce dla fotografa, gdzie mozna bedzie zapewne znalezc obciazajace fotografie. Poniewaz Pasazer rzadko sie myli, otworzylem zamek i wszedlem.
Wszystkie okna zostaly zasloniete od wewnatrz deskami, ale w poswiacie dochodzacej z uchylonych drzwi moglem zobaczyc zarysy wyposazenia ciemni. Pasazer mial racje. Zamknalem drzwi i pstryknalem przelacznikiem. Ponure czerwone swiatlo zalalo pomieszczenie w sam raz tyle, zeby moc wszystko widziec. Nad zlewem staly, jak to u fotografa, tace i butelki z chemikaliami, a po lewej stronie bylo bardzo ladne stanowisko komputerowe ze sprzetem cyfrowym. Szafka na akta z czterema szufladami znajdowala sie przy drugiej scianie. Od niej postanowilem zaczac.
Po dziesieciu minutach przerzucania zdjec i negatywow nie znalazlem niczego bardziej obciazajacego niz kilka tuzinow nagich niemowlakow upozowanych na bialym futrze. Takie obrazki uwazane sa zazwyczaj za „slodziutkie” nawet przez ludzi, ktorzy twierdza, ze kaznodzieja telewizyjny, Pat Robertson, jest zbyt liberalny. W szafce nie znalazlem zadnych schowkow, nie widzialem tez innego oczywistego miejsca, gdzie mozna by ukryc zdjecia.
Czasu mialem coraz mniej; nie chcialem ryzykowac, bo Reiker mogl przeciez pojechac do sklepu, zeby kupic butelke mleka. W kazdej chwili mogl wrocic i postanowic pogrzebac w zdjeciach, zeby nacieszyc sie widokiem dziesiatki milusich skrzatow, ktore uwiecznil na kliszy. Przeszedlem do komputera.
Obok monitora znajdowal sie stojak na plyty CD, przejrzalem je pojedynczo. Po garsci dyskow programowych i innych opisanych recznie jako:
To bylo jaskrawa, rozowa szkatulka na klejnoty. Na wierzchu biegly bardzo staranne litery:
Mozliwe, ze NAMBLA to bardzo rzadkie hiszpanskie imie, ale jest to takze skrotowiec od Norm American Man/Boy Love Association (Polnocnoamerykanskie Stowarzyszenie Milosci Mezczyzn i Chlopcow), cieplej i kosmatej grupy wsparcia, ktora pomaga pedofilom osiagnac pozytywne wyobrazenie o sobie, zapewniajac ich, ze to, co robia, jest calkowicie zgodne z natura. Hm, oczywiscie, ze jest — tak samo jak kanibalizm i gwalt, ale doprawdy nie wolno.
Zabralem CD, wylaczylem swiatlo i wymknalem sie w mrok.
W mieszkaniu zaledwie kilka minut zajelo mi odkrycie, ze dysk byl narzedziem komercji, prawdopodobnie zabieranym na jakies zebrania NAMBLA w celu przedstawienia wybranej grupie wybrednych ogrow. Zdjecia byly uporzadkowane w miniaturowe serie fotografii, prawie jak karty z obrazkami ogladane przez wiktorianskich starych swintuchow. Kazde zdjecie bylo strategicznie nieostre tak, ze pozostawialo pole wyobrazni, ale nie widzialo sie wszystkich detali.
I, och, tak: kilka zdjec okazalo sie profesjonalnymi kadrami tych, ktore znalazlem na lodzi MacGregora. Chociaz nie znalazlem czerwonych kowbojskich butow, mialem dosyc dowodow, zeby zadoscuczynic kodeksowi Harry’ego. Reiker sporzadzil liste zapasowa. Z piesnia w sercu i usmiechem na ustach potruchtalem do lozka z radosnymi myslami o tym, co z Reikerem bedziemy wyprawiali jutro wieczorem.
Nastepnego ranka, w sobote, wstalem troche pozniej i poszedlem pobiegac po okolicy. Wzialem prysznic, zjadlem solidne sniadanko i wyszedlem kupic kilka niezbednych rzeczy — nowa rolke tasmy izolacyjnej, ostry jak brzytwa noz do filetowania, tylko to, co najbardziej potrzebne. A poniewaz Mroczny Pasazer przeciagal sie i gotowal do akcji, zatrzymalem sie w jadlodajni ze stekami na pozny lunch. Zjadlem porzadny stek nowojorski, oczywiscie dobrze wysmazony, nie bylo w nim wiec ani kropelki krwi. Potem znowu przejechalem sie obok domu Reikera, zeby zobaczyc jego mieszkanie za dnia. Reiker we wlasnej osobie strzygl trawnik. Nosil stare trampki, a nie czerwone buty. Nie wlozyl koszuli, byl bardzo wymizerowany, wygladal anemicznie i blado. Nie szkodzi: wkrotce przydam mu troche rumiencow.