i pozwolic mi ostroznie wprowadzac Cody’ego na Droge Harry’ego. Powiedzialem wiec tylko:

— Aha. No i? — w nadziei, ze wyciagne z niej cos bardziej konkretnego.

— Bo wlasnie rozmawialam z Susan. No wiesz, ta ze Sto Trzydziestej Siodmej. Co ma takiego duzego psa — wyjasnila.

— Tak — powiedzialem. — Psa kojarze. — I rzeczywiscie tak bylo. Nienawidzil mnie, jak wszystkie zwierzeta domowe. W odroznieniu od swoich wlascicieli zawsze dostrzegaja moje prawdziwe oblicze.

— No i jej syn, Albert, jest w zuchach i bardzo mu sie podoba. Pomyslalam sobie, ze to moze dobrze zrobic Cody’emu.

W pierwszej chwili uznalem, ze nie mialo to najmniejszego sensu. Cody? Zuchem? Wydawalo sie, ze to tak jakby poczestowac Godzille herbata i kanapkami z ogorkiem. Ale kiedy zaczalem sie jakac, szukajac odpowiedzi, ktora nie bylaby ani kategorycznym sprzeciwem, ani wybuchem histerycznego smiechu, niespodziewanie zrozumialem, ze to calkiem nieglupi pomysl. Nawet wiecej niz nieglupi — to byl pomysl doskonaly, idealnie wspolgrajacy z planem, by nauczyc Cody’ego, jak upodobnic sie do dzieci rasy ludzkiej. I tak oto, rozdarty miedzy poirytowanym sprzeciwem a entuzjastyczna aprobata, glosno i wyraznie powiedzialem:

— Askqcitono jasne.

— Dexter, dobrze sie czujesz? — spytala Rita.

— No bo… zaskoczylas mnie — wyjasnilem. — Jestem troche zajety. Ale mysle, ze to swietny pomysl.

— Serio?

— Zdecydowanie — zapewnilem. — To cos w sam raz dla niego.

— Mialam nadzieje, ze tak powiesz — odparla. — Ale potem pomyslalam, sama nie wiem. A co jesli… to znaczy, naprawde tak uwazasz?

Naprawde tak uwazalem i w koncu zdolalem ja o tym przekonac. Zajelo mi to jednak kilka minut, gdyz Rita potrafi mowic bez lapania tchu i, dosc czesto, nie konczac zdan, a na kazde moje slowo odpowiadala kilkunastoma, z reguly zupelnie ze soba niezwiazanymi.

Kiedy mi wreszcie uwierzyla i rozlaczylem sie, na zewnatrz troche pociemnialo, za to mrok we mnie, niestety, zrzednal. Pierwsze nuty Tanecznej Suity Dextera zostaly przytlumione; sciezka dzwiekowa Rity skutecznie zagluszyla narastajaca niecierpliwosc. Ale ona powroci. Bylem tego pewien.

Tymczasem, zeby sie czyms zajac, zadzwonilem do Chutsky’ego.

— Czesc stary — powiedzial. — Kilka minut temu znow otworzyla oczy. Lekarze uwazaja, ze zaczyna odzyskiwac swiadomosc.

— To wspaniale — odparlem. — Niedlugo wpadne. Mam jeszcze pare spraw do zalatwienia.

— Bylo paru ludzi od was — poinformowal. — Znasz Israela Salguero?

Ulica obok mnie przejechal rower. Rowerzysta potracil moje boczne lusterko i pomknal dalej.

— Tak — odparlem. — Byl tam?

— Uhm — mruknal Chutsky. — Byl. — Zamilkl, jakby czekal, az cos powiem. Niewiele mi przychodzilo do glowy, wiec w koncu dodal: — Dziwny jakis.

— Znal naszego ojca — powiedzialem.

— Nie w tym rzecz — odparl.

— Hm. Jest z wydzialu wewnetrznego. Prowadzi dochodzenie w sprawie postepowania Debory.

Chutsky przez chwile wymownie milczal.

— Jej postepowania — odezwal sie w koncu.

— Tak.

— Dostala nozem.

— Adwokat twierdzi, ze to bylo w obronie wlasnej.

— Skurwiel — podsumowal.

— Na pewno nie ma powodu do obaw — stwierdzilem. — Taki jest regulamin. Musi zbadac sprawe.

— Cholerny skurwiel — dorzucil Chutsky. — Po co tu przylazi, kiedy ona jest w spiaczce?

— Zna Debore od lat — wyjasnilem. — Pewnie chcial tylko zobaczyc, co sie z nia dzieje.

Nastapila bardzo dluga pauza, po czym Chutsky powiedzial:

— No dobra, stary. Skoro tak twierdzisz. Ale nastepnym razem raczej go nie wpuszcze.

Tak naprawde nie bylem pewien, czy hak Chutsky’ego dalby skuteczny odpor niewzruszonej pewnosci siebie Salguero, ale cos mi mowilo, ze bylby to ciekawy pojedynek. Chutsky, przy calej swojej fanfaronadzie i sztucznej pogodzie ducha, byl zimnym morderca. Ale Salguero sluzyl w wydziale wewnetrznym od lat, co czynilo go praktycznie kuloodpornym. Przyszlo mi do glowy, ze transmisja takiej walki moglaby miec spora ogladalnosc. Uznalem jednak, ze pewnie lepiej bedzie zachowac ten pomysl dla siebie, wiec powiedzialem tylko:

— Dobrze. Na razie. — I rozlaczylem sie.

I tak oto, zalatwiwszy wszelkie blahe ludzkie sprawy, znow zaczalem czekac. Przejezdzaly samochody. Chodnikiem przechodzili ludzie. Zachcialo mi sie pic i na podlodze z tylu znalazlem pol butelki wody. Az wreszcie zrobilo sie zupelnie ciemno.

Zaczekalem jeszcze chwile, by mrok szczelnie okryl i miasto, i mnie. Przyjemnie bylo otulic sie zimnym, wygodnym plaszczem nocy, wiec czekalem z rosnacym zniecierpliwieniem, podsycanym slowami zachety szeptanymi przez Mrocznego Pasazera, ktory nalegal, bym usunal sie na bok i oddal mu kierownice.

I wreszcie to zrobilem.

Schowalem do kieszeni starannie zawiazana petle z nylonowej zylki i rolke tasmy samoprzylepnej — jedyne przybory, ktore mialem w samochodzie — i wysiadlem.

Ale wtedy zawahalem sie: zbyt duzo czasu uplynelo od ostatniego razu, Dexter o wiele za dlugo nie wypelnial swoich obowiazkow. Nie przeprowadzilem rozpoznania, a to niedobrze. Co gorsza, nie mialem planu. Nie wiedzialem, co znajduje sie za tymi drzwiami ani co zrobie, gdy dostane sie do srodka. Przez chwile stalem niepewnie obok samochodu i zastanawialem sie, czy dam rade zaimprowizowac caly taniec. Wahanie przezarlo moja zbroje i sprawilo, ze stalem na jednej nodze w niebezpiecznym mroku, nie wiedzac, jak zrobic ten pierwszy swiadomy krok.

Ale to bylo glupie, zalosne i niewlasciwe — i zupelnie nie w stylu Dextera. Prawdziwy Dexter zyl w Mroku, ozywial sie posrod wyrazistej nocy, czerpal radosc z atakowania w ciemnosci. Ktoz stoi tu i sie waha? Dexter nie wie, co to rozterki.

Spojrzalem w ciemne niebo i odetchnalem nocnym powietrzem. Juz lepiej: widac bylo tylko skrawek zgnilozoltego ksiezyca, ale otworzylem sie na niego, a on zawyl do mnie i noc zadudnila w moich zylach, zapulsowala w czubkach palcow i zaspiewala na mocno napietej skorze szyi, a ja poczulem, ze wszystko sie zmienia, wszystko znow przeobraza sie w to, czym musimy byc, by zrobic to, co zamierzamy, i oto bylismy gotowi.

To juz, to ta noc, to Taniec Demona Dextera i kroki przyjda same, nasze nogi sa do tego stworzone.

I czarne skrzydla wysunely sie z glebokiego ukrycia, rozpostarly na nocnym niebie i poniosly nas naprzod.

Wsliznelismy sie w noc i uwaznie zlustrowalismy teren. Na drugim koncu ulicy byl zaulek i tamtedy weszlismy glebiej w ciemnosc, a potem odbilismy w bok, na tyly budynku Doncevicia. Byla tam zadaszona, dobrze zamaskowana rampa, przy ktorej stala zdezelowana furgonetka — i Pasazer natychmiast powiedzial mi oschlym szeptem: „Zobacz, tedy wynosil ciala, stad zawozil je w miejsca, gdzie robil z nich dekoracje. I niedlugo podzieli ich los”.

Zrobilismy kolko po okolicy i nie znalezlismy nic niepokojacego. Etiopska restauracja za rogiem. Glosna muzyka trzy domy dalej. Az wreszcie znow stanelismy pod drzwiami i zadzwonilismy. Otworzyl i przez chwile byl zaskoczony, zanim do niego przypadlismy, zaciagnelismy mu petle na szyi, rzucilismy go twarza na podloge, tasma zakleilismy mu usta i skrepowalismy rece oraz nogi. Kiedy byl juz unieruchomiony i uciszony, pospiesznie przeszukalismy dom. Nieznalezlismy nikogo, za to zwrocilismy uwage na kilka ciekawych przedmiotow: bardzo porzadne narzedzia, ktore trzymal w lazience, przy ogromnej wannie. Byly tam pily, nozyce do blachy i inne cudowne Zabawki Dextera, a tuz obok bylo biale porcelanowe tlo z amatorskiego filmu, ktory ogladalismy w Izbie Turystycznej, i te dowody w pelni nam wystarczyly, zwlaszcza w te noc zaspokojenia pilnej potrzeby. Doncevic byl winny. Stal wczesniej tu, na tych plytkach, z tymi narzedziami w rekach, i robil rzeczy niewyobrazalne — takie same, o ktorych myslelismy teraz i ktore my zrobimy jemu.

Zawleklismy go do lazienki, wlozylismy do wanny i znow znieruchomielismy na krotka chwile. Bardzo cichy, ale natarczywy szept sugerowal, ze nie wszystko jest w porzadku, i przyprawial o ciarki, ktore szly w gore plecow

Вы читаете Dzielo Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату