— Jesli trafi na odpowiedniego sedziego, owszem — ocenila. — Prawdopodobnie.
— Klimat polityczny nie jest korzystny — zauwazyl Beasley. — Simeon moze te sprawe rozgrzebac i narobic smrodu. A na to nie mozemy sobie pozwolic.
— No dobrze, ludzie — rzucil Matthews. — Przygotujmy sie na najgorsze. Poruczniku Stein, do roboty. Jeszcze przed poludniem chce miec na biurku cos dla prasy.
Stein skinal glowa.
— Rozumiem — odrzekl.
Israel Salguero wstal.
— Ja tez mam co robic, kapitanie — powiedzial. — Wydzial wewnetrzny musi niezwlocznie wszczac dochodzenie w sprawie postepowania sierzant Morgan.
— W porzadku — rzucil Matthews i spojrzal na mnie. — Morgan. — Pokrecil glowa. — Szkoda, ze nie byles troche bardziej pomocny.
14
I tak oto Alex Doncevic wyszedl na wolnosc, zanim Debora zdazyla odzyskac przytomnosc. A dokladnie, opuscil areszt o siedemnastej siedemnascie tego popoludnia, zaledwie godzine i dwadziescia cztery minuty po tym, jak po raz pierwszy otworzyla oczy.
Dowiedzialem sie o tym od Chutsky’ego, ktory natychmiast zadzwonil do mnie, tak podekscytowany, jakby przeplynela kanal La Manche, holujac fortepian.
— Wylize sie z tego, Dex — stwierdzil. — Otworzyla oczy i spojrzala prosto na mnie.
— Powiedziala cos? — spytalem.
— Nie — odparl. — Ale scisnela moja dlon. Wszystko bedzie dobrze.
Wciaz nie bylem przekonany, czy mrugniecie oczu i uscisk dloni to pewne oznaki rychlego wyzdrowienia, ale milo bylo slyszec, ze jej stan sie poprawil. Tym bardziej ze musi byc w pelni przytomna, by stawic czola Israelowi Salguero i wydzialowi wewnetrznemu.
A dokladny czas wyjscia Doncevicia z aresztu znalem, bo miedzy spotkaniem w sali konferencyjnej a telefonem od Chutsky’ego podjalem decyzje.
Dexter nie zywi zludzen; jak malo kto wie, ze zycie nie jest sprawiedliwe. Ludzie wymyslili pojecie sprawiedliwosci, bo chcieli dac wszystkim rowne szanse w grze i zmusic drapiezcow do nieco wiekszego wysilku. I bardzo dobrze. Lubie wyzwania.
Ale choc zycie nie jest sprawiedliwe, Prawo i Porzadek powinny takie byc. A mysl, ze Doncevic wyjdzie na wolnosc, podczas gdy Debora gnije w szpitalu podlaczona do tylu rurek, wydawala sie jakos strasznie… no dobrze, nie bojmy sie tego slowa: to bylo po prostu niesprawiedliwe. To znaczy jestem pewien, ze mozna to okreslic inaczej, ale Dexter nie zamierzal robic unikow tylko dlatego, ze ta prawda, jak to z prawdami zwykle bywa, byla dosc nieprzyjemna. A owo bolesne poczucie niesprawiedliwosci kazalo mi sie zastanowic, co moge zrobic, zeby przywrocic wlasciwy porzadek rzeczy.
Rozmyslalem nad tym przez kilka godzin podczas rutynowej papierkowej roboty, przy trzech kubkach dosc okropnej kawy. Rozmyslalem podczas raczej marnego lunchu w knajpce rzekomo specjalizujacej sie w kuchni srodziemnomorskiej, co moglo byc prawda, jesli przyjac, ze czerstwy chleb, zakrzeply majonez i tluste wedliny to srodziemnomorskie specjaly. A potem rozmyslalem jeszcze przez kilka minut spedzonych na przesuwaniu rzeczy na biurku w moim malym boksie.
I wreszcie gdzies w oparach mgly spowijajacej nadwatlony umysl Dextera rozbrzmial cichy, maly gong. „Bang”, brzeknal cicho i Przycmiona Mozgownice Dextera powoli zalalo szemrane swiatlo.
Dostalem bure za to, ze nie bylem dosc pomocny, i chyba w pelni na nia zasluzylem. Dexter rzeczywiscie nie byl pomocny — dasal sie w samochodzie, kiedy Deb zostala raniona, a potem nie obronil jej przed napascia ze strony adwokata o blyszczacej glowie.
Za to teraz moglem pomoc, i to bardzo, wykorzystujac moje niezwykle umiejetnosci. Jednym ruchem — albo kilkoma, jesli bede w nastroju do harcow — moglem rozwiazac cala garsc problemow: Debory, policji i, co najwazniejsze, moich wlasnych. Wystarczylo, zebym sie odprezyl, byl soba, czyli wspanialym, wyjatkowym Dexterem, i pomogl jakze na to zaslugujacemu Donceviciowi zrobic rachunek sumienia.
Wiedzialem, ze Doncevic jest winny — widzialem na wlasne oczy, jak pchnal Debore nozem. I bylo wielce prawdopodobne, ze to on zabijal i upozowal ciala, ktore wywolaly takie poruszenie i szkodzily tak waznej dla naszego stanu branzy turystycznej. Usuniecie Doncevicia bylo w zasadzie moim obywatelskim obowiazkiem. A jesli zwolniony za kaucja zniknie, wszyscy uznaja, ze uciekl. Lowcy nagrod beda probowali go znalezc, ale nikt sie nie zmartwi, jesli im sie nie uda.
To rozwiazanie wydalo mi sie wysoce satysfakcjonujace: przyjemnie, kiedy wszystko sie tak zgrabnie uklada, i ta schludnosc przypadla do gustu mojemu wewnetrznemu potworowi, temu czyscioszkowi, ktory lubi, gdy wszelkie problemy starannie zapakowane do workow laduja za burta. Poza tym tak bylo sprawiedliwie.
Znakomicie: bedzie okazja blizej poznac sie z Aleksem Donceviciem.
Na poczatek sprawdzilem w sieci jego status, a odkad stalo sie jasne, ze wkrotce wyjdzie za kaucja, zagladalem do jego kartoteki co pietnascie minut. O szesnastej trzydziesci dwie zwiazana z nimi papierkowa robota dobiegala konca, wiec niespiesznie zszedlem na parking i podjechalem pod wejscie do aresztu.
Dotarlem tam w sama pore i, jak sie okazalo, uprzedzilo mnie mnostwo ludzi. Simeon mial smykalke do organizowania imprez, zwlaszcza z udzialem prasy, i przed aresztem klebil sie wielki, oszalaly tlum; furgonetki, anteny satelitarne i cudne fryzury walczyly o kazdy skrawek wolnej przestrzeni. Kiedy Doncevic wyszedl pod reke z Simeonem, rozbrzmialy trzaski aparatow fotograficznych i stlumione lupniecia lokci torujacych droge ich wlascicielom, po czym tlum rzucil sie naprzod jak sfora psow na surowe mieso.
Patrzylem z samochodu, jak Simeon wyglasza dlugie i wzruszajace oswiadczenie, odpowiada na kilka pytan, a potem przeciska sie przez tlum, ciagnac za soba Doncevicia. Wsiedli do czarnego lexusa, miejskiej terenowki, i odjechali, a ja po chwili ruszylem za nimi.
Sledzic inny samochod jest wzglednie latwo, zwlaszcza w Miami, gdzie zawsze jest ruch, a kierowcy nigdy nie zachowuja sie racjonalnie. Teraz, w godzinach szczytu, bylo to szczegolnie widoczne. Wystarczylo zachowac pewien dystans, pare samochodow za lexusem. Simeon nie zdradzal zadnych oznak, ze podejrzewa, iz ktos go sledzi. Oczywiscie, nawet gdyby mnie wypatrzyl, uznalby, ze jestem reporterem liczacym na nieupozowana fotke Doncevicia wylewajacego lzy wdziecznosci, wiec najwyzej postaralby sie, aby aparat uchwycil jego lepszy profil.
Pojechalem za nimi przez cale miasto na North Miami Avenue, a kiedy skrecili w Czterdziesta, zostalem troche z tylu. Bylem prawie pewien, ze wiem, dokad zmierzaja, i rzeczywiscie, Simeon zatrzymal sie przed domem, w ktorym Debora poznala mojego nowego przyjaciela Doncevicia. Pojechalem dalej, okrazylem kwartal i wrocilem do punktu wyjscia w pore, by zobaczyc, jak Doncevic wysiada z lexusa i idzie do budynku.
Szczesliwie dla mnie, znalazlem wolne miejsce parkingowe, z ktorego moglem obserwowac drzwi domu. Zatrzymalem woz, zgasilem silnik i czekalem na ciemnosc, ktora jak zawsze miala zastac Dextera gotowego na jej nadejscie. Szczegolnie dzis, po tak dlugim, monotonnym pobycie w swiecie dnia, gotowego polaczyc sie z nia, radowac sie jej slodka, drapiezna muzyka i zagrac pare akordow wlasnego menueta. Zlapalem sie na tym, ze poganiam ociezale, powoli opadajace slonce, by zaszlo szybciej; ze juz nie moge doczekac sie nocy. Czulem, jak sie ku mnie przybliza, pochyla nade mna, napelnia mnie; czulem, jak rozposciera swoje skrzydla, rozmasowuje zastygle od dlugiej bezczynnosci miesnie i czai sie do skoku…
Zadzwonila moja komorka.
— To ja — odezwala sie Rita.
— Nie watpie — odparlem.
— Chyba mam dobre… co powiedziales?
— Nic. Co masz dobrego?
— Ze co? — zdziwila sie. — Aha… bo myslalam o tym, o czym rozmawialismy. No wiesz, o Codym.
Wrocilem myslami z pulsujacej ciemnosci, ktora podsycalem, i sprobowalem sobie przypomniec, czego dotyczyla nasza rozmowa o Codym. Zdaje sie, ze chodzilo o to, by pomoc mu wyjsc z jego skorupy, ale przypomnialem sobie, ze niczego nie ustalilismy i skonczylo sie na paru mglistych banalach majacych uspokoic Rite