Podalem mu kawe i dwa paczki. Kubek wzial w prawa reke, paczki nadzial na hak.
— Dzieki — powiedzial. Przytrzymal kawe miedzy kolanami i odrzucil palcem pokrywke. Ugryzl paczka. — Mmm — mruknal. — Nie jadlem lunchu. Czekalem na telefon od Debory, myslalem, ze moze zjem z wami. Ale… — urwal i wzial nastepny kes paczka.
Jadl w ciszy przerywanej od czasu do czasu odglosami siorbania kawy, wiec skorzystalem z okazji, by dokonczyc moje paczki. Potem obaj siedzielismy w milczeniu i patrzylismy na Debore, jakby byla naszym ulubionym programem telewizyjnym. Co pewien czas takie czy inne urzadzenie wydawalo dziwny dzwiek i zerkalismy na nie. Tak naprawde jednak nie zmienialo sie nic. Debora wciaz lezala z zamknietymi oczami i oddychala powoli, nieregularnie, przy akompaniamencie respiratora sapiacego jak Darth Vader.
Siedzialem tak prawie godzine i nie doznalem naglego przyplywu optymistycznych, pogodnych mysli. Z tego, co widzialem, Chutsky tez nie. Nie zalal sie, co prawda, lzami, ale byl wyraznie zmeczony, poszarzaly na twarzy; nie widzialem go w tak kiepskiej formie od czasu, kiedy uratowalem go z rak czlowieka, ktory obcial mu dlon i stope. Ja zapewne wygladalem niewiele lepiej, choc nie tym martwilem sie najbardziej, ani teraz, ani nigdy. Prawde mowiac, w ogole rzadko sie czymkolwiek martwilem — owszem, planowalem i pilnowalem, by wszystko poszlo jak nalezy w owe szczegolne noce, Noce Dextera. Ale martwic sie? To byla reakcja emocjonalna, nie racjonalna, a taka nigdy dotad nie zryla bruzdami mojego czola.
A teraz? Dexter sie martwil. Zaskakujaco latwo bylo podlapac ten nawyk. Od razu nabralem w tym wprawy i z najwyzszym trudem powstrzymywalem sie, zeby nie obgryzac paznokci.
Oczywiscie, ze Debora wroci do zdrowia. Prawda? Slowa „za wczesnie, zeby wyrokowac” zaczely nabierac zlowieszczej wymowy. Czy w ogole moglem w nie wierzyc? Czy lekarze nie mieli takiej formulki, standardowej procedury informowania ludzi o tym, ze ich najblizsi umieraja albo wkrotce zostana warzywami? Na poczatek uprzedzic, ze byc moze cos jest nie tak — „za wczesnie, zeby wyrokowac” — a potem stopniowo dac do zrozumienia, ze jest zle i tak juz zostanie.
Ale czy nie istnialo prawo nakazujace lekarzom mowic prawde o takich sprawach? Czy moze dotyczylo to tylko mechanikow samochodowych? Czy z medycznego punktu widzenia w ogole istnialo cos takiego jak prawda? Nie mialem pojecia — znalazlem sie na obcym gruncie i wcale mi sie to nie podobalo. Jednego moglem byc pewien: rzeczywiscie bylo za wczesnie, zeby wyrokowac, wiec pozostawalo mi tylko czekanie, a w tym, ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie bylem tak dobry, jak moglo mi sie wydawac.
Kiedy znow zaburczalo mi w brzuchu, stwierdzilem, ze musi juz byc wieczor, ale zegarek wskazywal kilka minut przed czwarta po poludniu.
Dwadziescia minut pozniej zjawil sie Czlowiek Chutsky’ego z Bethesda. Tak naprawde nie wiedzialem, czego sie spodziewac. Na pewno nie tego, co zobaczylem. Przybysz mial jakies metr szescdziesiat piec wzrostu, byl lysy, brzuchaty, w grubych okularach w zlotych oprawkach, i przyprowadzil ze soba dwoch lekarzy, ktorzy operowali Debore. Podazali za nim jak pazie za krolowa balu i jeden przez drugiego wskazywali mu wszystko, co mogloby sprawic mu przyjemnosc. Kiedy Czlowiek wszedl, Chutsky zerwal sie na nogi.
— Doktor Teidel!
Teidel skinal Chutsky’emu glowa.
— Wynocha — rzucil i ruchem glowy wskazal rowniez na mnie.
Chutsky przytaknal i zlapal mnie za reke. Kiedy wyciagal mnie z pokoju, Teidel i jego dwaj przyboczni juz odkrywali Debore, by ja zbadac.
— Ten facet jest najlepszy — powiedzial Chutsky i choc nie sprecyzowal, w czym jest on najlepszy, zakladalem, ze ma to zwiazek z medycyna.
— Co zrobi? — spytalem, a Chutsky wzruszyl ramionami.
— Wszystko, co konieczne. Chodz, zjedzmy cos. Lepiej tego nie ogladac.
Nie zabrzmialo to budujaco, ale Chutsky’emu wyraznie bylo lzej ze swiadomoscia, ze Teidel wzial sprawy w swoje rece, poszedlem wiec z nim do malej, zatloczonej kafejki na najnizszym poziomie podziemnego parkingu. Scisnieci przy stoliku w kacie jedlismy nijakie kanapki i, choc nawet nie przyszlo mi do glowy, by o to spytac, Chutsky zaczal opowiadac o lekarzu z Bethesda.
— Gosc jest niesamowity — zapewnil. — Dziesiec lat temu poskladal mnie do kupy. Bylo ze mna duzo gorzej niz z Debora, wierz mi, a on mnie zalatal i przywrocil do stanu pelnej uzywalnosci.
— Co rowniez jest istotne — stwierdzilem, a Chutsky skinal glowa tak, jakby mnie sluchal.
— Slowo daje — przekonywal — nie ma lepszego od Teidela. Widziales, jak inni lekarze go traktowali?
— Jakby chcieli umyc mu nogi i obrac dla niego winogrona — zauwazylem.
Chutsky odpowiedzial uprzejmym „he” i rownie zdawkowym usmiechem.
— Teraz juz na pewno bedzie dobrze — stwierdzil. — Zobaczysz.
Ale czy probowal przekonac mnie, czy samego siebie, nie wiedzialem.
13
Kiedy wrocilismy po posilku, doktor Teidel byl w pokoju dla personelu. Siedzial przy stole i saczyl kawe, co wydawalo sie dziwne i niestosowne, jak pies grajacy w karty. Jesli Teidel byl wyslannikiem niebios, jak mogl robic to samo, co zwykli ludzie? A kiedy weszlismy i podniosl glowe, jego oczy byly ludzkie, zmeczone i bynajmniej nie plonely blaskiem bozego natchnienia, zas pierwsze slowa, ktore wypowiedzial, tez nie napelnily mnie czcia.
— Jest za wczesnie, zeby miec pewnosc — rzucil do Chutsky’ego i bylem mu wdzieczny za te drobna wariacje na temat standardowej lekarskiej mantry. — Prawdziwy punkt krytyczny jeszcze przed nami, wtedy wszystko moze sie zmienic. — Siorbnal kawe z kubka. — Jest mloda, silna. Maja tu swietnych lekarzy. Jestescie w dobrych rekach. Ale wszystko sie jeszcze moze zdarzyc.
— Czy moze pan cos zrobic? — spytal Chutsky wielce niepewnym, pokornym tonem, jakby prosil Boga o nowy rower.
— To znaczy jakas magiczna operacje albo nowatorski, fantastyczny zabieg? — odrzekl Teidel. Napil sie kawy. — Nie. Nic a nic. Trzeba czekac i tyle. — Zerknal na zegarek i wstal. — Spiesze sie na samolot.
Chutsky wyskoczyl naprzod i uscisnal dlon Teidela.
— Dziekuje, panie doktorze. Jestem naprawde wdzieczny. Dzieki.
Teidel wyrwal reke z uscisku Chutsky’ego.
— Prosze bardzo — powiedzial i ruszyl do drzwi.
Chutsky i ja odprowadzilismy go wzrokiem.
— No, to mi ulzylo — westchnal Chutsky. — Sam fakt, ze tu byl, to wielka rzecz. — Zerknal na mnie, jakbym z niego zadrwil, i dodal: — Powaznie. Wyjdzie z tego.
Szkoda, ze nie bylem tego tak pewny jak on. Nie wiedzialem, czy Debora z tego wyjdzie. Szczerze chcialem w to wierzyc, ale nie mam takiej wprawy w oszukiwaniu samego siebie jak wiekszosc ludzi i nieraz juz sie przekonalem, ze jesli moze byc gorzej niz jest, to bedzie.
Jednakze mowiac cos podobnego na OIOM — ie, raczej nie zaskarbilbym sobie sympatii, wymamrotalem wiec cos stosownego i wrocilismy dyzurowac przy lozku Debory. Wilkins wciaz czuwal przy drzwiach, stan mojej siostry najwyrazniej sie nie zmienil i bez wzgledu na to, jak dlugo tam siedzielismy i jak uwaznie jej sie przypatrywalismy, nie dzialo sie nic oprocz szumu, trzaskania i pikania aparatury.
Chutsky patrzyl na nia tak, jakby sila woli chcial zmusic ja, by wstala i przemowila. Nic z tego. Po pewnym czasie zwrocil wzrok na mnie.
— Zlapali tego faceta, ktory to zrobil, prawda? — spytal.
— Siedzi w areszcie — zapewnilem.
Chutsky skinal glowa i przez chwile mial mine, jakby chcial powiedziec cos jeszcze. W koncu spojrzal w okno, westchnal i znow wbil wzrok w Debore.
Dexter znany jest wszem wobec ze swojego blyskotliwego, przenikliwego intelektu, ale dopiero przed polnoca wpadlem na to, ze nie ma sensu siedziec i gapic sie na nieruchoma postac Debory. Jakos nie zerwala sie na rowne nogi pod wplywem skupionego, godnego hipnotyzera spojrzenia Chutsky’ego, i jesli wierzyc lekarzom, nie zanosilo sie na to, by w najblizszym czasie miala zrobic to czy cokolwiek innego; a w takim razie rozsadek nakazywal, by zamiast tu tkwic, powoli zapadac sie w podloge i przeobrazac sie w garbusa o przekrwionych oczach, lepiej dowlec sie do lozka i przespac choc kilka marnych godzin.