i teraz to ja robie za glupka.

— Zgadza sie — potwierdzil. — Bo bylo w domu, kiedy zrobil bum, wiec ani chybi musi byc martwe. No i — dodal — zwiazane nie moglo uciec. Jak myslisz, kto wiazalby goscia, kiedy dom ma zaraz wyleciec w powietrze?

— To, ee… musial to zrobic zabojca — wyjakalem.

— Uhm — mruknal Coulter. — Wiec uwazasz, ze zabil go zabojca, tak?

— No, tak — powiedzialem i nawet mimo nasilajacego sie lupania w skroniach slyszalem, jak glupio i nieprzekonujaco to zabrzmialo.

— Uhm. Ale nie ty, racja? Znaczy, nie zwiazales goscia i nie wcisnales go do srodka cygara czy czegos takiego, zgadza sie?

— Sluchaj, ja go widzialem. Odjechal przed samym wybuchem — oznajmilem.

— A ktoz to byl, Dex? Masz jego nazwisko czy cos? Bo to bardzo by pomoglo.

Moze to dlatego, ze wstrzas mozgu sie nasilal, ale ogarnialo mnie jakies straszliwe odretwienie. Coulter cos podejrzewal i choc tym razem bylem wzglednie niewinny, kazde dochodzenie nieuchronnie daloby wyniki niewygodne dla Dextera. Jego oczy nie odrywaly sie od mojej twarzy i ani razu nie mrugnal powiekami, cos wiec musialem mu powiedziec, ale nawet z lekkim wstrzasem mozgu wiedzialem, ze nie moge podac nazwiska Weissa.

— Ja, to… samochod byl zarejestrowany na Kennetha Wimble’a — poinformowalem.

Coulter skinal glowa.

— Wlasciciela domu — stwierdzil.

— Zgadza sie.

Nadal mechanicznie kiwal glowa, jakbym powiedzial cos sensownego.

— Jasne — rzucil w koncu. — A wiec, myslisz, ze Wimble zwiazal tego goscia… we wlasnym domu… wysadzil wlasny dom i odjechal swoim samochodem, powiedzmy do letniego domku w Karolinie Polnocnej?

Znow dotarlo do mnie, ze ten czlowiek kryje w sobie wiecej, niz mi sie zdawalo, a to nie byla przyjemna konstatacja. Wydawalo mi sie, ze mam do czynienia ze Sponge Bobem, on jednak okazal sie porucznikiem Columbo, o duzo bystrzejszym umysle, niz wskazywalby na to jego niechlujny wyglad. Ja, ktory przez cale zycie nosilem przebranie, dalem sie nabrac komus w duzo lepszym kostiumie i kiedy dostrzeglem blysk skrywanej dotad inteligencji w oczach Coultera, zrozumialem, ze Dexter jest w niebezpieczenstwie. Sytuacja wymagala nie lada zrecznosci i sprytu, a i to moglo nie wystarczyc.

— Nie wiem, dokad pojechal — stwierdzilem. Nie byl to zbyt dobry poczatek, ale nic innego nie przyszlo mi do glowy.

— Jasne. I nie wiesz, kim jest, mam racje? Bo inaczej bys mi to powiedzial.

— Tak, powiedzialbym.

— Ale nic nie wiesz.

— Nic.

— Super. Moze wiec zamiast tego powiesz mi, co tu robiles? — naciskal.

A zatem kolo sie zamknelo i wrocilismy do najwazniejszego pytania — jesli teraz podam poprawna odpowiedz, wszystko bedzie mi wybaczone, jesli natomiast to, co powiem, nie zadowoli mojego niespodziewanie oswieconego przyjaciela, istnialo spore zagrozenie, ze nie odpusci, dopoki nie wykolei Dexter Expressu. Tkwilem po pas w latrynie, bez liny ratowniczej, a moj mozg az drzal z wysilku, z jakim nadaremnie usilowal przebic sie przez mgle i wrocic do znakomitej formy.

— To, to… — Spuscilem wzrok, a potem odwrocilem sie w lewo i spojrzalem w dal, szukajac wlasciwych slow do straszliwego i krepujacego wyznania. — Jest moja siostra — wyznalem wreszcie.

— Kto? — spytal Coulter.

— Debora — odpowiedzialem. — Twoja partnerka. Debora Morgan. Przez tego typa jest na OIOM — ie i… — Bardzo wymownie zawiesilem glos i zaczekalem, by sprawdzic, czy dopowie sobie reszte, czy tez te jego dowcipne uwagi byly przypadkowe.

— Wiedzialem — przyznal. Wzial nastepny lyk wody sodowej, po czym znow wsadzil palec w szyjke i pozwolil, by butelka na nim zawisla. — To jak znalazles tego goscia?

— Dzis rano pod szkola podstawowa — powiedzialem. — Filmowal kamera z samochodu i zapamietalem rejestracje. Sprawdzilem ja i doprowadzila mnie tutaj.

Coulter skinal glowa.

— Uhm — mruknal. — I zamiast doniesc o tym mnie, porucznikowi czy chocby facetowi przeprowadzajacemu dzieci przez jezdnie, postanowiles rozprawic sie z nim na wlasna reke.

— Tak — potwierdzilem.

— Bo jest twoja siostra.

— Chcialem, no wiesz… — baknalem.

— Zabic go? — spytal i te slowa zmrozily mnie do szpiku kosci.

— Nie — odparlem. — Tylko, tylko…

— Odczytac mu jego prawa? — rzucil Coulter. — Skuc go? Zadac mu kilka trudnych pytan? Wysadzic jego chate w powietrze?

— Wlasciwie to chyba, hm — zajaknalem sie, jakbym niechetnie wyjawial przykra prawde — chcialem, no wiesz. Dac mu lekki wycisk.

— Uhm — chrzaknal Coulter. — I co potem?

Wzruszylem ramionami. Czulem sie troche jak nastolatek przylapany z kondomem.

— Zabrac go na komende — odparlem.

— Nie zabic? — spytal Coulter, unoszac niefachowo przystrzyzona brew.

— Nie — oponowalem. — Jak moglbym, hm…?

— Nie pchnac go nozem i powiedziec „to za moja siostre”?

— Detektywie, badzmy powazni. Ja? — I moze nie zatrzepotalem rzesami, ale dolozylem wszelkich staran, by wygladac jak pierwszoligowy kujon, ktorym bylem w ramach mojej sekretnej tozsamosci.

A Coulter tylko patrzyl na mnie przez dluga i bardzo nieprzyjemna minute. Wreszcie pokrecil glowa.

— Nie wiem, Dex — orzekl. — To sie nie trzyma kupy.

Spojrzalem na niego z mina po trosze zbolala, po trosze zaklopotana. W zasadzie nie udawalem.

— Jak to? — spytalem.

Napil sie wody.

— Zawsze przestrzegasz regul — zauwazyl. — Twoja siostra jest glina. Twoj tata byl glina. Nigdy, przenigdy nie pakujesz sie w zadne klopoty. Wzorowy harcerz. I nagle postanawiasz zostac Rambo? — Zrobil mine, jakby ktos dosypal czosnku do jego Mountain Dew. — Przeoczylem cos? No wiesz, cos, co mialoby sens?

— Jest moja siostra — powiedzialem i nawet ja mialem wrazenie, ze wypadlo to zalosnie.

— No, to juz wiem — stwierdzil. — Nie powiesz nic wiecej?

Czulem sie, jakby jakas sila krepowala moje ruchy, a wokol mnie smigaly masywne, potezne stwory. Leb mi pekal, jezyk stawal kolkiem, caly moj legendarny spryt ulotnil sie bez sladu. Obserwowany przez Coultera tepo, z wysilkiem pokrecilem glowa i pomyslalem: ten czlowiek jest bardzo niebezpieczny. Jednak na glos wydobylem z siebie tylko:

— Przykro mi.

Popatrzyl na mnie jeszcze chwile, az w koncu sie odwrocil.

— Moze Doakes mial racje co do ciebie — podsumowal i poszedl na druga strone ulicy, by porozmawiac ze strazakami.

Coz. Wzmianka o Doakesie byla idealnym zakonczeniem tej przeuroczej rozmowy. Ledwo sie powstrzymalem, zeby znow nie pokrecic glowa; pokusa byla silna, bo mialem wrazenie, ze wszechswiat, jeszcze przed kilkoma dniami logiczny i uporzadkowany, nagle dostal kompletnego swira. Najpierw wpadam w pulapke i omal nie zmieniam sie w Nieludzka Pochodnie, a potem czlowiek, ktorego uwazalem za prostego zolnierza w wojnie przeciwko inteligencji, okazuje sie generalem w przebraniu — co gorsza, sprzymierzonym z ostatnimi zyjacymi szczatkami mojego arcywroga, sierzanta Doakesa, i byc moze gotowym podjac przerwany przez niego poscig za biednym przesladowanym Dexterem. Kiedy to sie skonczy?

I jakby tego bylo malo — a szczerze mowiac, nie bylo — to jeszcze grozilo mi straszliwe niebezpieczenstwo

Вы читаете Dzielo Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату