— Jak to? — spytal.

— Je suis Parisien — wyjasnilem.

Pokrecil glowa.

— Powinienes byl przyniesc paczki — stwierdzil. — Mamy naprawde dziwna sprawe w South Beach, a tam nigdzie ich nie kupimy.

— Quel tragique — rzucilem.

— Caly dzien bedziesz taki? — mruknal. — Bo zanosi sie na ciezki dzien.

I rzeczywiscie, bylo ciezko, tym bardziej ze na miejscu zebral sie juz dziki tlum dziennikarzy i innych gapiow, ktorzy ustawili sie w trzech szeregach przy zoltej tasmie ogradzajacej kawalek plazy blisko najdalej na poludnie wysunietego kranca South Beach. Zanim przecisnalem sie przez tlum na plaze, gdzie Angel Batista — Bez — Skojarzen nieopodal cial ogladal na czworakach cos, czego nie dostrzegal nikt inny, zdazylem sie spocic.

— Jest tam cos niezwyklego? — zagadnalem go.

Nawet nie podniosl wzroku.

— Zaba z cyckami — powiedzial.

— Z pewnoscia, ale Vince mowil, ze cos jest nie tak z cialami.

Przyjrzal sie czemus ze zmarszczonym czolem i opuscil glowe nizej.

— Nie boisz sie roztoczy piaskowych? — spytalem.

Angel tylko skinal glowa.

— Zgineli gdzie indziej — oznajmil. — Ale z jednego troche cieklo. — Zmarszczyl brwi. — Tyle ze nie krew.

— Szczesciarz ze mnie.

— Poza tym — dodal i pinceta wlozyl do plastikowej torebki cos niewidocznego — ktos ich… — Tu urwal, nie w zwiazku z niewidzialnymi znaleziskami, lecz jakby po to, zeby poszukac slowa, ktore mnie nie wystraszy, a ja w ciszy uslyszalem narastajacy furkot skrzydel rozposcierajacych sie na mrocznym tylnym siedzeniu Dexter — mobilu.

— Co? — rzucilem, bo juz nie moglem dluzej wytrzymac.

Angel lekko pokrecil glowa.

— Ktos ich… upozowal — powiedzial i, jakby paralizujacy go czar prysl, drgnal, zakleil torebke, ostroznie odlozyl ja na bok i uklakl znow na jednym kolanie.

Jesli to bylo wszystko, co mial do powiedzenia na ten temat, nie pozostawalo mi nic innego, jak tylko samemu zobaczyc, coz oznaczalo to syczace milczenie. Przeszedlem wiec szesc metrow dzielacych mnie od cial.

Bylo ich dwoje, mezczyzna i kobieta, pewnie po trzydziestce, i raczej nie uroda przyciagnela uwage zabojcy. Oboje bladzi, otyli i wlochaci, spoczywali starannie ulozeni na pstrych recznikach kapielowych w stylu tych, ktore sa tak popularne wsrod turystow ze Srodkowego Zachodu. Kobieta miala na kolanach niedbale otwarta jasnorozowa ksiazke w miekkiej okladce, z krzykliwa okladka — nieodlaczny atrybut turystow z Michigan — pod tytulem Sezon turystyczny. Najzwyklejsze malzenstwo wylegujace sie na plazy.

Dla podkreslenia szczescia, ktorego powinni doswiadczac, kazde z nich mialo na twarzy polprzezroczysta plastikowa maske, chyba naklejona, z szerokim, sztucznym usmiechem nakladajacym sie na przeswitujace rysy twarzy. Miami, Stolica Przyklejonego Usmiechu.

Tylko ze ci dwoje mieli dosc kuriozalne powody do tego, by sie usmiechac; powody, ktore sprawily, ze moj Mroczny Pasazer krztusil sie ze smiechu. Ktos rozcial oba ciala od klatki piersiowej po pas, a nastepnie rozchylil platy skory, by pokazac, co jest w srodku. I nie potrzebowalem naglego wybuchu wesolosci mojego ksiezycowego kompana, by zauwazyc, ze to, co bylo w srodku, wygladalo cokolwiek niezwykle.

Po pierwsze, wszystkie zwyczajne obrzydliwosci zniknely bez sladu. Nie bylo ani ohydnej oslizlej kupy jelit, ani reszty wstretnych lsniacych bebechow. Oprozniona z tej strasznej krwistej brei jama brzuszna kobiety zostala starannie, gustownie zamieniona w kosz owocow cytrusowych, jakim dobre hotele witaja szczegolnych gosci. Dostrzeglem dwa owoce mango, papaje, pomarancze i grejpfruty, ananasa i, oczywiscie, kilka bananow. Klatke piersiowa zdobila jasnoczerwona wstazka, a spomiedzy owocow wystawala butelka taniego szampana.

Wewnetrzny wystroj mezczyzny byl bardziej swobodny i urozmaicony. Zamiast barwnej, milej dla oka kompozycji z owocow jego wypatroszony brzuch wypelnialy wielkie, pstre okulary przeciwsloneczne, maska i fajka do nurkowania, miekka butelka kremu z filtrem przeciwslonecznym, srodek odstraszajacy owady i — co na tym piaszczystym pustkowiu pozbawionym paczkow wydawalo sie karygodnym marnotrawstwem — talerzyk pasteles, kubanskich ciastek. Oparta o boczna sciane jamy brzusznej stala jakas ksiazeczka, jakby broszura. Nie moglem dojrzec okladki, wiec pochylilem sie, zeby zobaczyc ja z bliska; to byl Bikini kalendarz South Beach. Zza kalendarza wygladala glowa granika, ktorego rozdziawiony rybi pyszczek zastygl w usmiechu niesamowicie podobnym do tego na plastikowej masce przyklejonej do twarzy mezczyzny.

Z tylu zaszuraly nogi brnace przez piach i sie obejrzalem.

— Znajomy? — rzucila moja siostra Debora i ruchem glowy wskazala trupy. Moze powinienem powiedziec „sierzant Debora”, bo w pracy wymaga sie ode mnie uprzejmosci wobec tych, ktorzy w policyjnej hierarchii zaszli tak wysoko jak ona. I zazwyczaj jestem uprzejmy do tego stopnia, ze zignorowalem jej kasliwa uwage. Ale widok tego, co miala w reku, z miejsca przekreslil wszelkie polityczne zobowiazania. Jakims cudem zdobyla paczka, i to z moim ulubionym kremem bawarskim. Ugryzla duzy kes. Razaca niesprawiedliwosc. — Co sadzisz, braciszku? — powiedziala z pelnymi ustami.

— Ze powinnas byla przyniesc jednego dla mnie — odparlem.

Obnazyla zeby w szerokim usmiechu, co nie poprawilo sytuacji, bo na dziaslach miala czekoladowa polewe z paczka.

— Przynioslam — mlasnela — ale zglodnialam i go zjadlam.

Milo bylo zobaczyc, jak moja siostra sie usmiecha, bo w ostatnich paru latach zdarzalo jej sie to dosc rzadko; usmiech po prostu nie pasowal do wizerunku policjanta, za jakiego sie uwazala. We mnie jednak jej widok nie wzbudzil serdecznych braterskich uczuc — wzbudzilby, gdyby dala mi paczka. Mimo to moje badania dowodzily, ze szczescie bliskich jest prawie tak wazne jak wlasne, wiec zrobilem dobra mine do zlej gry.

— Ogromnie sie ciesze — powiedzialem.

— Wcale nie. Dasasz sie — odparowala. — I jak, co sadzisz? — Wcisnela do ust ostatni kawalek paczka z kremem bawarskim i znow ruchem glowy wskazala na trupy.

Oczywiscie, Debora jak nikt inny miala prawo odwolywac sie do mojej doglebnej wiedzy na temat chorych, pokreconych zwierzat, ktore zabijaly w taki sposob, bo po pierwsze, byla moja jedyna krewna, a po drugie, ja sam bylem chory i pokrecony. Tyle ze pomijajac powoli slabnace rozbawienie Mrocznego Pasazera, nie mialem zadnych blyskotliwych spostrzezen na temat powodow, dla ktorych przerobiono dwa trupy na prezent powitalny od mocno niezrownowazonego lokalnego patrioty. Dlugo nasluchiwalem w skupieniu i udawalem, ze ogladam zwloki, ale nie zobaczylem ani nie uslyszalem nic oprocz slabego, zniecierpliwionego chrzakniecia dobiegajacego z ciemnego zakamarka Chateau Dexter. Ale Debora oczekiwala oficjalnego komunikatu.

— Strasznie to przekombinowane — wykrztusilem.

— Ladne okreslenie — skwitowala. — Co, do cholery, masz na mysli?

Zawahalem sie. Jako specjalista od niezwyklych zabojstw, zwykle nie mam klopotu z odgadnieciem, jakiego rodzaju chaos psychologiczny mogl doprowadzic do powstania badanej sterty ludzkich ochlapow. Jednak w tym przypadku nic nie przychodzilo mi do glowy. Nawet taki ekspert jak ja nie moze wiedziec wszystkiego i uraz psychiczny, jakiego trzeba bylo doznac, by zrobic z pulchnej kobiety kosz owocow, byl zagadka i dla mnie, i dla mojego wewnetrznego pomocnika.

Debora patrzyla na mnie wyczekujaco. Nie chcialem powiedziec jej na odczepnego nic, co moglaby wziac za doniosle odkrycie, ktore naprowadziloby ja na falszywy trop. Z drugiej strony, moja reputacja wymagala wygloszenia fachowej opinii.

— To nic pewnego — zaznaczylem. — Rzecz w tym, ze… — Tu na chwile zamilklem, bo zrozumialem, ze moje spostrzezenie rzeczywiscie jest istotne, i potwierdzil to cichy, zachecajacy chichot Pasazera.

— Co, do cholery? — warknela Debora i troche mi ulzylo, ze wraca wlasciwa jej zrzedliwosc.

— Widac w tym zimne wyrachowanie, jakiego zazwyczaj sie nie spotyka — powiedzialem.

— Normalnie — prychnela. — To znaczy u ciebie?

Bylem zaskoczony, ze zebralo sie jej na wycieczki osobiste, ale to przemilczalem.

— Normalnie to znaczy u kogos, kto moglby zrobic cos takiego — powiedzialem. — W tym musi byc troche

Вы читаете Dzielo Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату