pasji, jakis znak, ze sprawca naprawde, hm… ze czul potrzebe, by to zrobic. Nie tak jak tutaj, na zasadzie, co by tu zrobic potem, zeby bylo fajnie.

— Dla ciebie to jest fajne? — spytala.

Pokrecilem glowa poirytowany tym, ze celowo nie chce mnie zrozumiec.

— Nie, nie jest, o tym wlasnie mowie. To akt zabijania ma byc fajny i ciala powinny tego dowodzic. Tymczasem tu wcale nie chodzilo o to, zeby zabic, to byl tylko srodek do celu. Nie cel sam w sobie… Co tak patrzysz?

— Ty tak masz? — wycedzila.

Poczulem sie zaskoczony — niezwykla sytuacja dla Dziarskiego Dextera, mistrza dowcipnej riposty. Debora wciaz nie bardzo mogla pogodzic sie z mysla o tym, kim jestem i kim uczynil mnie jej ojciec, a ja potrafilem zrozumiec, ze ciezko bylo jej radzic sobie z ta swiadomoscia na co dzien, zwlaszcza w pracy, ktora w koncu polegala na tropieniu takich jak ja i posylaniu ich na krzeslo elektryczne.

Z drugiej strony, naprawde nie bylo to cos, o czym moglbym mowic bez duzego skrepowania, nawet z Debora. To tak, jakby rozmawiac z matka o seksie oralnym. Postanowilem wiec dyskretnie zboczyc z tematu.

— Chodzi mi o to — zaczalem — ze tu najwazniejsze nie bylo to, zeby zabic, tylko to, co zrobiono potem z cialami.

Chwile mi sie przygladala, az w koncu pokrecila glowa.

— Bardzo jestem ciekawa, co to wedlug ciebie znaczy — powiedziala. — Ale chyba jeszcze bardziej chcialabym wiedziec, co dzieje sie w tym twoim lbie.

Odetchnalem gleboko i powoli wypuscilem powietrze. Zabrzmialo to kojaco, jak dzwiek, ktory moglby wydac Pasazer.

— Sluchaj, Deb — podjalem. — Mowie tylko, ze nie mamy do czynienia z morderca, tylko z kims, kto lubi sie zabawiac martwymi cialami, nie zywymi.

— A to cos zmienia?

— Tak.

— Ale jednak zabija? — upewnila sie.

— Jak widac.

— I prawdopodobnie zrobi to znowu?

— Prawdopodobnie — odpowiedzialem przy wtorze zimnego chichotu wewnetrznej pewnosci, ktory slyszec moglem tylko ja.

— To jaka jest roznica? — spytala.

— Roznica jest taka, ze nie bedzie sie trzymal schematu. Nie mozesz przewidziec, kiedy to zrobi ani komu to zrobi, zadnej z tych rzeczy, ktore normalnie pomoglyby ci go zlapac. Mozesz tylko czekac i liczyc na lut szczescia.

— Cholera — mruknela. — Nigdy nie umialam czekac.

Przy zaparkowanych samochodach zrobilo sie male zamieszanie i otyly detektyw nazwiskiem Coulter podszedl do nas, brnac w piachu.

— Morgan — sapnal.

— Tak? — spytalismy oboje.

— Nie ty — powiedzial do mnie. — Ty. Debbie.

Debora skrzywila sie; nie znosila, kiedy mowiono na nia Debbie.

— Co? — burknela.

— Mamy razem prowadzic dochodzenie — wyjasnil. — Tak powiedzial kapitan.

— Juz sie tym zajelam — oznajmila. — Obede sie bez partnera.

— Nie obedziesz sie — odparowal Coulter. Pociagnal lyk wody sodowej z duzej butelki. — Mamy nastepne do kolekcji — wysapal. — W Fairchild Gardens.

— Szczesciara — zwrocilem sie do Debory. Przeszyla mnie wzrokiem, a ja wzruszylem ramionami. — No co? Nie chcialas czekac — stwierdzilem.

4

z najwiekszych zalet Miami zawsze byla pelna gotowosc jego mieszkancow do wybetonowania wszystkiego po kolei. Nasze Piekne Miasto zaczynalo jako subtropikalny ogrod obfitujacy w faune i flore, ale wystarczylo kilka lat ciezkiej pracy, by wszystkie rosliny zniknely, a zwierzeta wymarly. Oczywiscie, pamiec o nich zyje w osiedlach apartamentowcow, ktore je zastepuja. Jest niepisana zasada, ze kazde nowe osiedle dziedziczy nazwe po tym, co zniszczono podczas budowy. Wytrzebiono orly? No to mamy Strzezone Osiedle Orle Gniazdo. Wyrznieto pumy? Prosze bardzo: Osrodek Opieki Sus Pumy. Proste, zgrabne i na ogol bardzo lukratywne.

Nie chce przez to powiedziec, ze Fairchild Gardens to betonowy parking, gdzie dokonano masakry rodziny Fairchildow i ich tulipanow. Co to, to nie. Przeciwnie, jest to miejsce, ktorym rosliny biora odwet. Oczywiscie, zeby sie tam dostac, trzeba minac sporo Zatok Orchidei i Cyprysowych Dolin, ale u kresu drogi czeka rozlegly, naturalnie wygladajacy gaszcz drzew i orchidei, niemal wolny od strzygacej zywoploty ludzkosci. Nie liczac autokarow z turystami, rzecz jasna. Mimo to da sie tam znalezc jedno czy dwa miejsca, gdzie mozna zobaczyc prawdziwa palme bez neonow w tle, a ja tak naprawde zwykle odczuwalem ulge, spacerujac wsrod drzew i wegetujac z dala od zgielku.

Jednak tego ranka, kiedy przyjechalismy, parking byl przepelniony, Gardens bowiem zamknieto z powodu Makabrycznego Odkrycia i u wejscia klebil sie tlum niedoszlych spacerowiczow, ktorzy liczyli, ze mimo wszystko dostana sie do srodka, by odhaczyc ten punkt programu, a moze nawet zobaczyc cos strasznego i miec okazje udawac zaszokowanych. Wymarzony urlop w Miami — orchidee i trupy.

Byli nawet dwaj filigranowi mlodziency z kamerami wideo, ktorzy krazyli w tlumie i filmowali — coz za atrakcja — czekajacych ludzi. Co pare krokow wykrzykiwali „Morderstwo w Gardens!” i inne slowa zachety. Moze mieli dobre miejsce parkingowe i chcieli je zachowac, bo na parkingu nie zmiesciloby sie juz nic wiekszego od motocykla.

Debora, oczywiscie, jako rodowita mieszkanka Miami i policjantka z Miami, bez ceregieli przebila sie sluzbowym fordem przez tlum, zaparkowala przed samym wejsciem do parku, gdzie stalo juz kilka innych aut, i wyskoczyla z samochodu. Kiedy wysiadlem, rozmawiala z pelniacym warte mundurowym, niskim, krepym gosciem nazwiskiem Meltzer, ktorego znalem z widzenia. Pokazal jej cos w glebi jednej ze sciezek za brama i tam sie skierowala.

Ruszylem za nia najszybciej, jak moglem. Jak zwykle zostalem z tylu i musialem ja gonic, ale do tego zdazylem juz przywyknac, bo moja siostra gnala jak chart na kazde miejsce zbrodni, a ja jakos nigdy nie uznalem za sluszne zwrocic jej uwagi, ze nie ma sie co spieszyc. W koncu nieboszczyk nigdzie sie nie wybieral. Debora mimo to spieszyla sie i oczekiwala, ze bede przy niej i powiem jej, co ma myslec. Dlatego tez, zanim zdazyla zabladzic w starannie wypielegnowanej dzungli, popedzilem za nia.

Dogonilem ja wreszcie, kiedy wyhamowala na polance przy sciezce, w czesci parku zwanej Lasem Tropikalnym. Byla tam lawka, na ktorej strudzony milosnik natury mogl odpoczac posrod kwiecia i zregenerowac sily. Nieszczesliwie dla biednego Dextera, ledwo dyszacego po szalenczej gonitwie za Deb, lawke zajal juz ktos, komu bylo to duzo bardziej potrzebne niz mnie.

Siedzial nad ruczajem w cieniu palmy, ubrany w lekkie, obszerne bawelniane szorty, w ktorych od niedawna, nie wiedziec czemu, mozna pokazywac sie publicznie, i gumowe japonki, ktore niezmiennie ida w parze z szortami. Mial tez T — shirt z napisem „Jestem z glabem” i zawieszony na szyi aparat fotograficzny, a w rekach sciskal bukiet, nad ktorym jakby sie zadumal. Mowie „zadumal”, choc to jego zadumanie wygladalo dosc osobliwie, bo ktos starannie ucial mu glowe i zastapil ja pstra wiazanka tropikalnych kwiatow. W trzymanym bukiecie zas, zamiast kwiatow, byl radosnie lsniacy zwoj jelit, zwienczony, jak sie wydawalo, sercem i otoczony chmura zadowolonych much.

— Sukinsyn — powiedziala Debora i trudno bylo nie zgodzic sie z jej tokiem rozumowania. — Cholerny sukinsyn. Troje w jeden dzien.

— Nie mamy pewnosci, ze jest zwiazek — zauwazylem ostroznie i spiorunowala mnie wzrokiem.

— To jak, mamy dwoch takich grasujacych obsrancow? — rzucila.

Вы читаете Dzielo Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату