Zamknalem oczy, tylko na chwile; cos poruszylo sie na mrocznym tylnym siedzeniu, zaszelescily czarne skrzydla i poczulem, ze wtapiam sie w cien, staje sie czescia ciemnosci…
— Co ty robisz? — zainteresowala sie Astor.
Otworzylem oczy i spojrzalem na nia. Ona i jej brat patrzyli na mnie tak, jakbym nagle zaczal gryzc ziemie, i uswiadomilem sobie, ze proby klarowania takich pojec, jak „zlewanie sie w jedno z ciemnoscia” moga napotkac pewien opor materii. Coz, sam tego chcialem, teraz musialem sie wytlumaczyc.
— Po pierwsze — zaczalem, usilujac przybrac swobodny, rzeczowy ton — musicie sie odprezyc i poczuc, ze jestescie czescia otaczajacej was nocy.
— To nie jest noc — zauwazyla Astor.
— No to czescia poznego popoludnia, dobrze? — rzucilem. Patrzyla na mnie z powatpiewaniem, ale nic nie powiedziala, wiec kontynuowalem: — No dobrze. Macie w sobie cos, co musicie przebudzic, i czego musicie sluchac. Rozumiecie, o czym mowie?
— O panu z cienia — powiedzial Cody i Astor skinela glowa.
Spojrzalem na nich i doznalem jakby religijnego uniesienia. Wiedzieli o Panu z Cienia — jak nazywali Mrocznego Pasazera. Mieli go w sobie, jak ja, i znali go dosc dobrze, by nadac mu imie. Nie bylo co do tego watpliwosci — zyli juz w moim mrocznym swiecie. To byla doniosla chwila, moment pelnego zrozumienia, i teraz juz wiedzialem, ze postepuje slusznie — to byly dzieci moje i Pasazera, i mysl, ze laczy nas ta wiez, silniejsza od wiezow krwi, poruszyla mnie do glebi.
Nie bylem sam. Co wiecej, na moich barkach spoczywala ogromna, ale cudowna odpowiedzialnosc: musialem zajac sie ta dwojka i poprowadzic ich Droga Harry’ego, by bezpiecznie i konsekwentnie mogli stawac sie tym, czym tak naprawde juz byli. To byla piekna chwila i jestem pewien, ze gdzies w tle grala muzyka.
I na tym ten burzliwy, ciezki dzien powinien sie skonczyc. Slowo daje, gdyby bylo choc troche sprawiedliwosci na tym okrutnym swiecie, baraszkowalibysmy radosnie w wieczornym upale, zaciesniajac laczaca nas wiez i poznajac cudowne tajemnice, a w domu czekalaby na nas pyszna kolacja zlozona z francuskiego jedzenia i amerykanskiej pizzy.
Ale, rzecz jasna, cos takiego jak sprawiedliwosc nie istnieje i czesto nasuwa mi sie refleksja, ze zycie chyba naprawde za nami nie przepada. Nie powinienem wiec byc zaskoczony, gdy w tej samej chwili, kiedy wzialem dzieci za rece, zaswiergotala moja komorka.
— Bierz dupe w troki i przyjezdzaj — rzucila Debora. Nawet „czesc” nie powiedziala.
— Jasne — odparlem. — Pod warunkiem ze reszta mojego ciala moze zostac na kolacji.
— Zabawne — powiedziala, choc nie wydawala sie zbyt rozbawiona. — Ale juz nie musisz mnie rozsmieszac, bo wlasnie patrze na nastepnego przekomicznego trupa.
Uslyszalem cichy pytajacy pomruk Pasazera i kilka wloskow na moim karku stanelo deba, zeby zobaczyc, co sie dzieje.
— Nastepnego? — spytalem. — To znaczy, takiego jak te trzy upozowane ciala dzis rano?
— Dokladnie takiego — potwierdzila i sie rozlaczyla.
— Bu — ha — ha — mruknalem i schowalem telefon.
Cody i Astor patrzyli na mnie z jednakowo zawiedzionymi minami.
— To byla sierzant Debbie, prawda? — powiedziala Astor. — Chce, zebys poszedl do pracy.
— Tak — przyznalem.
— Mama sie wscieknie — stwierdzila i zapewne miala racje; z kuchni wciaz dochodzily odglosy szalenczej krzataniny, od czasu do czasu przerywane okrzykami „Cholera!” Trudno mnie nazwac znawca ludzkich oczekiwan, ale bylem prawie pewien, ze Rita bedzie zla, jesli wyjde, nie skosztowawszy jej przygotowanego w bolach specjalu.
— No to teraz nie unikne kalawanu — mruknalem i wszedlem do srodka. Zastanawialem sie, co jej powiedziec, i mialem nadzieje, ze cos wpadnie mi do glowy, zanim Rita mi ja urwie.
6
Dopoki nie dotarlem na miejsce, wcale nie bylem pewien, czy jade tam, gdzie trzeba — cel mojej podrozy wydawal sie tak niezwykly, ze do konca przekonal mnie dopiero widok zoltej tasmy zabezpieczajacej, blyskajacych w polmroku kogutow radiowozow i rosnacego tlumu gapiow liczacych, ze zobacza cos niezapomnianego. W restauracji Joe’s Stone Crab ruch na ogol byl duzy, ale nie w lipcu. Otwierali ja dopiero w pazdzierniku i raczej nie oplacalo sie tak dlugo czekac, nawet w przypadku tego lokalu.
Jednak tlum, ktory zebral sie tu dzis, nie przyszedl na kraby. Byli glodni czegos innego, czegos, co Joe najchetniej pewnie wykreslilby z karty dan.
Zaparkowalem i szlakiem, ktory wyznaczali mundurowi, poszedlem za budynek, gdzie dzisiejsze danie glowne siedzialo oparte o sciane obok wejscia dla personelu. Nim cokolwiek zobaczylem, juz slyszalem syczacy chichot; za to z bliska, w swietle reflektorow rozstawionych przez ekipe kryminologiczna, ukazal mi sie widok naprawde godny usmiechu uznania.
Stopy mial wcisniete w czarne buty z miekkiej skory, takie, ktore przewaznie sa wloskie i nadaja sie tylko do tanca. Ubrany byl w bardzo ladne szorty w kolorze zurawiny i niebieska jedwabna koszule w srebrne palmy. Koszula byla rozpieta i odslaniala otwarta klatke piersiowa, oprozniona z calego ohydztwa, ktore powinno sie w niej miescic. Zamiast tego wypelnialy ja lod, butelki piwa i cos, co wygladalo jak koktajl krewetkowy ze sklepu spozywczego. Prawa dlon sciskala garsc banknotow do gry w Monopol, a twarz zakrywala — znowu — naklejona plastikowa maska.
Vince Masuoka kucal po drugiej stronie drzwi i wolnymi, miarowymi ruchami sypal na sciane proszek do zbierania odciskow palcow. Stanalem obok niego.
— I co, dopisze nam dzis szczescie? — spytalem.
— Jesli pozwola zabrac pare tych gratisowych browarkow — prychnal. — Sa zimne.
— Skad wiesz?
Wskazal cialo ruchem glowy.
— To jest to nowe piwo, z ta etykieta, ktora po schlodzeniu robi sie niebieska — wyjasnil. Otarl czolo przedramieniem. — Jest ponad trzydziesci stopni, zimne piwko byloby jak znalazl.
— Jasne — rzucilem, wpatrzony w niesamowite buty trupa. — A potem mozna by pojsc potanczyc.
— Hej — ozywil sie. — Chcesz? Jak skonczymy?
— Nie — powiedzialem. — Gdzie Debora?
Kiwnal glowa w lewo.
— Tam. Rozmawia z kobieta, ktora go znalazla.
Podszedlem do Deb, ktora przesluchiwala rozhisteryzowana Latynoske placzaca w dlonie i jednoczesnie krecaca glowa, co wydalo mi sie strasznie trudne — to tak jakby jedna reka glaskac sie po brzuchu, a druga klepac po glowie. Radzila sobie jednak calkiem przyzwoicie, choc Debora z jakiegos powodu nie byla pod wrazeniem jej doskonalej koordynacji ruchowej.
— Arabelle — mowila Deb — Arabelle, prosze, posluchaj mnie. — Arabelle nie sluchala, a ja nie sadzilem, by gniewny i apodyktyczny ton glosu siostry mogl zjednac jej kogokolwiek, a co dopiero kobiete, ktora wygladala jak przyslana z castingu do roli sprzataczki bez zielonej karty. Kiedy podszedlem, Debora spiorunowala mnie wzrokiem, jakby to przeze mnie Arabelle jej sie bala, postanowilem wiec pomoc.
To nie tak, ze uwazam, iz Debora jest niekompetentna — swietnie zna sie na swoim fachu; w koncu ma go we krwi. A mysl, ze kazdy musi mnie pokochac, nigdy nie przestapila mrocznego progu mojego umyslu. Wprost przeciwnie. Arabelle jednak byla tak wstrzasnieta, ze zamiast ekscytowac sie dokonanym przez siebie odkryciem, wpadla w otchlan histerii, a rozmawianie z histerykami, jak wiekszosc zwyczajnych ludzkich interakcji, szczesliwie dla Mrocznego i Posepnego Dextera, nie wymaga szczegolnego zrozumienia ani sympatii dla ludzi. To czysta technika, rzemioslo, nie sztuka, a co za tym idzie, umiejetnosc, ktora posiasc moze kazdy, kto bada i nasladuje ludzkie zachowanie. Usmiechac sie kiedy trzeba, kiwac glowa, udawac, ze sie slucha — opanowalem to wieki temu.
— Arabelle — zaczalem uspokajajacym glosem, ze stosownym srodkowoamerykanskim akcentem, i na chwile przestala krecic glowa. — Arabelle, necitamos descubrir este monstre. — Spojrzalem na Deb. — Ten, kto