Zanim moglem rozwinac te frapujaca mysl, zauwazylem zle spojrzenie Debory.

— Znalezliscie glowy? — spytalem, jak mi sie zdawalo, calkiem do rzeczy. — Gdybysmy wiedzieli, co z nimi zrobil, mogloby to dac pojecie o calym rytuale.

— Nie, nie znalezlismy glow. Nie znalazlam nic oprocz brata, ktory cos przede mna ukrywa.

— Debora, daj spokoj, podejrzliwosc pieknosci szkodzi. Zmarszczek dostaniesz.

— Moze przy okazji dostane morderce — powiedziala i wrocila do spalonych cial.

Poniewaz wyraznie przestalem byc uzyteczny, przynajmniej dla mojej siostry, na miejscu zbrodni zostalo mi niewiele do zrobienia. Pobralem jeszcze male probki zakrzeplej czarnej skorupy okalajacej obie szyje i wrocilem do laboratorium dosc wczesnie, by swobodnie zdazyc zjesc pozny lunch.

Niestety jednak biedny Dzielny Dexter najwidoczniej mial na plecach wymalowana tarcze strzelnicza, bo moje klopoty dopiero sie zaczynaly. Juz sprzatalem biurko i szykowalem sie do wziecia udzialu w radosnie zabojczych popoludniowych korkach, kiedy do mojego gabinetu wparowal Vince Masuoka.

— Wlasnie rozmawialem z Mannym — oznajmil. — Moze sie z nami spotkac jutro o dziesiatej rano.

— To wspaniale — odparlem. — A byloby jeszcze wspanialej, gdybym wiedzial, kto to jest Manny i czemu chce sie z nami spotkac.

Vince o dziwo wygladal na lekko urazonego. Naprawde. Rzadki widok.

— Manny Borque. Kucharz.

— Ten z MTV?

— Zgadza sie. Ten, ktory zdobyl tyle nagrod i byl chwalony w „Gourmet”.

— No tak. — Gralem na zwloke w nadziei, ze jakis genialny blysk natchnienia wyciagnie mnie z tej opresji. — Nagradzany kucharz.

— Dexter, to nie byle kto. Dzieki niemu mozesz miec slub z klasa.

— Wiesz, Vince, to super, ale…

— Sluchaj no — przerwal bezceremonialnie ostrym tonem, jakiego nigdy nie uzywal — mowiles, ze pogadasz z Rita, i decyzje zostawisz jej.

— Tak powiedzialem?

— Tak powiedziales. A ja nie pozwole ci zmarnowac wyjatkowej okazji, nie kiedy wiem, ze chodzi o cos, na czym Ricie by zalezalo.

Skad u niego ta pewnosc? Bylem zareczony z ta kobieta, a pojecia nie mialem, jaki kucharz przyprawilby ja o bojazn i drzenie. Nie wydawalo mi sie jednak, ze to dobry moment na pytanie Vince'a, skad wie, na czym Ricie by zalezalo, a na czym nie. Z drugiej strony, facet, ktory na Halloween przebiera sie za Carmen Mirande, moze rzeczywiscie ma lepsze niz ja rozeznanie w najskrytszych kulinarnych zadzach mojej narzeczonej.

— Coz — powiedzialem w koncu, uznajac, ze najlepszym rozwiazaniem bedzie granie na czas, dopoki nie nadarzy sie okazja do ucieczki. — W takim razie pojade do domu i porozmawiam z Rita.

— Slusznie — rzucil. I nie wypadl gniewnie z gabinetu, ale gdyby byly drzwi, ktorymi mozna by trzasnac, pewnie by to zrobil.

Skonczylem sprzatac i wtarabanilem sie w wieczorny ruch. W drodze do domu wjechal za mnie facet pod czterdziestke w sportowo — uzytkowej toyocie i nie wiedziec czemu zaczal trabic. Jakies piec, szesc przecznic dalej zrownal sie ze mna i, pokazujac mi srodkowy palec, lekko szarpnal kierownica, zeby mnie nastraszyc i zepchnac z jezdni. Choc bylem pelen uznania dla jego zapalu i z checia zrobilbym mu przyjemnosc, zostalem na drodze. Nie ma najmniejszego sensu probowac zrozumiec sposob, w jaki kierowcy z Miami przemieszczaja sie z punktu A do punktu B. Trzeba sie po prostu odprezyc i cieszyc otaczajaca agresja — a z tym, wiadomo, klopotu nigdy nie mialem. Dlatego usmiechnalem sie i pomachalem, a on wcisnal gaz do dechy i zniknal wsrod samochodow z predkoscia o jakies dziewiecdziesiat kilometrow na godzine wyzsza od dozwolonej.

Chaos i zamet towarzyszace wieczornym powrotom do domu zazwyczaj sa dla mnie idealnym ukoronowaniem dnia. Widok calego tego gniewu, tej zadzy mordu, relaksuje, sprawia, ze czuje wiez, ktora laczy mnie z moim rodzinnym miastem i jego dziarskimi mieszkancami. Dzis jednak trudno bylo znalezc cokolwiek, co poprawiloby mi nastroj. W zyciu nie pomyslalbym, ze to mozliwe, ale czulem niepokoj.

Co gorsza, nie wiedzialem, jaka jeszcze jest przyczyna niezbyt dobrego samopoczucia, procz tej, ze Mroczny Pasazer odwrocil sie do mnie plecami na miejscu artystycznego zabojstwa. Zdarzylo sie to po raz pierwszy i moglem tylko przypuszczac, ze powodem bylo cos niezwyklego i byc moze zagrazajacego Dexterowi. Ale co? I na jakiej podstawie tak sadzilem, skoro o samym Pasazerze nie wiedzialem tak naprawde nic, poza tym ze zawsze moglem liczyc na jego wesole komentarze i przemyslenia. Widzielismy juz spalone ciala, ceramiki tez naogladalismy sie do przesytu, zawsze bez dreszczu obrzydzenia czy chocby slowa protestu. Czy chodzilo o polaczenie jednego z drugim? A moze te dwa ciala mialy w sobie cos szczegolnego? A moze to po prostu zbieg okolicznosci, zupelnie niezwiazany z tym, co zobaczylismy?

Im wiecej myslalem, tym mniej wiedzialem, ale oblewajaca mnie rzeka samochodow ukladala sie w kojaco mordercze wzory i kiedy dotarlem do domu Rity, prawie przekonalem siebie, ze naprawde nie ma sie czym martwic.

Wszyscy byli juz w domu. Rita miala duzo blizej do pracy niz ja, a dzieci chodzily na zajecia pozaszkolne do pobliskiego parku, wiec cala gromadka czekala co najmniej pol godziny na okazje, by mnie podreczyc i pozbawic zasluzonego spokoju.

— Pokazali to w wiadomosciach — szepnela Astor, ledwie otworzylem drzwi, a Cody skinal glowa i powiedzial „Fuj” swoim cichym, chrapliwym glosem.

— Co pokazali? — spytalem, usilujac ich ominac i przy tym nie zadeptac.

— Spaliles ich! — syknela Astor, a Cody spojrzal na mnie niby obojetnie, a mimo to z wyczuwalna dezaprobata.

— Ze co? Kogo…

— Tych dwoch ludzi, ktorych znalezli przy college'u — wyjasnila. — Nie tego chcemy sie uczyc — dodala z naciskiem, a Cody znow pokiwal glowa.

— Przy… Mowisz o uniwersytecie? To nie ja…

— Uniwersytet, college nie ma roznicy — stwierdzila Astor z nie — podlegajaca dyskusji pewnoscia dziesieciolatki. — I uwazamy, ze spalanie jest obrzydliwe.

Zaswitalo mi, co zobaczyli w wiadomosciach — relacje z miejsca, w ktorym rano pobieralem z dwoch zweglonych cial upieczone probki krwi. I tylko dlatego, ze wiedzieli, iz ktoregos wieczoru poszedlem sie rozerwac, uznali, ze to moje dzielo. Nawet pomijajac dziwna rejterade Mrocznego Pasazera, zgadzalem sie, iz bylo na wskros obrzydliwe i mocno zdenerwowalo mnie, ze ich zdaniem moglem w tym miec swoj udzial.

— Sluchajcie no. — Skarcilem sie wzrokiem. — To nie bylo…

— Dexter? To ty? — zajodlowala Rita z kuchni.

— Nie jestem pewien — odkrzyknalem. — Sprawdze w dokumentach.

Wpadla rozpromieniona i zanim moglem sie obronic, objela mnie i scisnela tak mocno, jakby koniecznie chciala mi utrudnic oddychanie.

— Czesc, przystojniaku. Jak minal dzien?

— Obrzydliwie — mruknela Astor.

— Przecudownie — powiedzialem, lapiac oddech. — Trupow starczylo dla kazdego. I mialem okazje uzyc wacikow.

Rita byla zdegustowana.

— A fe. To… Nie wiem, czy powinienes tak mowic przy dzieciach. Moge miec zle sny.

Gdybym pozwolil sobie na szczerosc, odparlbym, ze jej dzieci predzej przyprawia innych o zle sny, niz same ich doswiadcza, ale poniewaz nie musze sie ograniczac do mowienia prawdy, poklepalem ja tylko, bagatelizujac sprawe:

— Gorsze rzeczy slysza co dzien w kreskowkach. Prawda, dzieci?

— Nie — zaprotestowal cicho Cody. Spojrzalem na niego z zaskoczeniem. Rzadko sie odzywal i zaniepokoilo mnie, ze teraz nie tylko zabral glos, ale tez sie sprzeciwil. Tak naprawde tego dnia wszystko stanelo na glowie, poczynajac od panicznej ucieczki Mrocznego Pasazera rano, poprzez tyrade Vince'a na temat kateringu, az po… to. W imie wszystkiego, co mroczne i makabryczne, co tu sie dzialo? Mam fatalna aure? A moze uklad ksiezycow Jowisza w Strzelcu byl dla mnie niekorzystny?

— Cody — powiedzialem. Naprawde w moim glosie zabrzmial lekki wyrzut. — Nie bedziesz mial z tego powodu zlych snow, co?

Вы читаете Dylematy Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату