urzedow.

Bylam ja w Petersburgu nie raz, nie dwa razy!

Mile wspomnienia! wdzieczne przeszlosci obrazy!

Co za miasto! Nikt z Panow nie byl w Petersburku?

Chcecie moze plan widziec? Mam plan miasta w biorku.

Latem swiat petersburski zwykl mieszkac na daczy,

To jest w palacach wiejskich (dacza wioske znaczy).

Mieszkalam w palacyku, tuz nad Newa rzeka,

Niezbyt blisko od miasta i niezbyt daleko,

Na niewielkim, umyslnie sypanym pagorku.

Ach, co to byl za domek! plan mam dotad w biorku.

Otoz, na me nieszczescie, najal dom w sasiedztwie

Jakis maly czynownik siedzacy na sledztwie;

Trzymal kilkoro chartow; co to za meczarnie,

Gdy blisko mieszka maly czynownik i psiarnie!

Ilekroc z ksiazka wyszlam sobie do ogrodu

Uzyc ksiezyca blasku, wieczornego chlodu,

Zaraz i pies przylecial i krecil ogonem,

I strzygl uszami, wlasnie jakby byl szalonym.

Nieraz sie nalekalam. Serce mi wrozylo

Z tych psow jakies nieszczescie: tak sie tez zdarzylo.

Bo gdym szla do ogrodu pewnego poranka,

Chart u nog mych zadlawil mojego kochanka

Bononczyka! Ach, byla to rozkoszna psina!

Mialam ja w podarunku od ksiecia Sukina

Na pamiatke; rozumna, zywa jak wiewiorka,

Mam jej portrecik, tylko nie chce isc do biorka.

Widzac ja zadlawiona, z wielkiej alteracji

Dostalam mdlosci, spazmow, serca palpitacji.

Moze by gorzej jeszcze z moim zdrowiem bylo;

Szczesciem, nadjechal wlasnie z wizyta Kirylo

Gawrylicz Kozodusin, Wielki Lowczy Dworu,

Pyta sie o przyczyne tak zlego humoru.

Kaze wnet urzednika przyciagnac za uszy;

Staje pobladly, drzacy i prawie bez duszy.

<<Jak smiesz>> - krzyknal Kirylo piorunowym glosem -

Szczuc wiosna lanie kotna tuz pod carskim nosem?>>

Oslupialy czynownik darmo sie zaklinal,

Ze polowania dotad jeszcze nie zaczynal.

Ze z Wielkiego Lowczego wielkim pozwoleniem

Zwierz uszczuty zda mu sie byc psem, nie jeleniem.

<<Jak to? - krzyknal Kirylo - to smialbys, hultaju,

Znac sie lepiej na lowach i zwierzat rodzaju

Nizli ja, Kozodusin, Carski Jegermajster?

Niechajze nas rozsadzi zaraz policmajster!>>

Wolaja policmajstra, kaza spisac sledztwo:

<<Ja - rzecze Kozodusin - wydaje swiadectwo,

Ze to lani; on plecie, ze to pies domowy.

Rozsadz nas, kto zna lepiej zwierzyne i lowy! >>

Policmajster powinnosc sluzby swej rozumial,

Bardzo sie nad zuchwalstwem czynownika zdumial

I odwiodlszy na strone, po bratersku radzil,

By przyznal sie do winy i tem grzech swoj zgladzil.

Lowczy udobruchany przyrzekl, ze sie wstawi

Do Cesarza i wyrok nieco ulaskawi;

Skonczylo sie, ze charty poszly na powrozy,

A czynownik na cztery tygodnie do kozy.

Zabawila nas caly wieczor ta pustota;

Zrobila sie nazajutrz z tego anegdota,

Ze w sady o mym piesku Wielki Lowczy wdal sie;

I nawet wiem z pewnoscia, ze sam Cesarz smial sie'.

Smiech powstal w obu izbach. Sedzia z Bernardynem

Gral w mariasza i wlasnie z wyswieconym winem

Mial cos waznego zadac; juz ksiadz ledwo dyszal,

Kiedy Sedzia poczatek powiesci polyszal

I tak nia byl zajety, ze z zadarta glowa

I z karta podniesiona, do bicia gotowa,

Siedzial cicho i tylko Bernardyna trwozyl,

Az gdy skonczono powiesc, pamfila polozyl,

I rzekl smiejac sie:

'Niech tam sobie, kto chce, chwali

Niemcow cywilizacja, porzadek Moskali;

Niechaj Wielkopolanie ucza sie od Szwabow

Prawowac sie o lisa i przyzywac drabow,

By wziasc w areszt ogara, ze wpadl w cudze gaje;

Na Litwie, chwala Bogu, stare obyczaje:

Mamy dosyc zwierzyny dla nas i sasiedztwa

I nie bedziemy nigdy o to robic sledztwa;

I zboza mamy dosyc, psy nas nie oglodza,

Ze po jarzynach albo po zycie pochodza;

Na morgach chlopskich bronie robic polowanie'.

Ekonom z lewej izby rzekl: 'Nie dziw, Mospanie,

Bo tez Pan drogo placi za taka zwierzyne.

Chlopy i radzi temu, kiedy w ich jarzyne

Wskoczy chart; niech otrzasnie dziesiec klosow zyta,

To Pan mu kope oddasz, i jeszcze nie kwita,

Czesto chlopi talara w przydatku dostali;

Wierz mi Pan, ze sie chlopstwo bardzo rozzuchwali,

Jesli...'

Reszte dowodow pana ekonoma

Nie mogl uslyszec Sedzia, bo pomiedzy dwoma

Rozprawami wszczelo sie dziesiec rozgoworow,

Anegdot, opowiadan, i na koniec sporow.

Tadeusz z Telimena, calkiem zapomniani,

Pamietali o sobie. - Rada byla pani,

Ze jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawil;

Mlodzieniec jej nawzajem komplementy prawil.

Telimena mowila coraz wolniej, ciszej,

I Tadeusz udawal, ze jej nie doslyszy

W tlumie rozmow: wiec szepcac, tak zblizyl sie do niej,

Ze uczul twarza luba goracosc jej skroni;

Wstrzymujac oddech, usty chwytal jej westchnienie

I okiem lowil wszystkie jej wzroku promienie.

Wtem pomiedzy ich usta mignela znienacka

Naprzod mucha, a za nia tuz Wojskiego placka.

Na Litwie much dostatek. Jest pomiedzy niemi

Gatunek much osobny, zwanych szlacheckiemi;

Barwa i ksztaltem calkiem podobne do innych,

Ale piers maja szersza, brzuch wiekszy od gminnych,

Latajac bardzo hucza i nieznosnie brzecza,

A tak silne, ze tkanke przebija pajecza

Lub jesli ktora wpadnie, trzy dni bedzie bzykac,

Bo z pajakiem sam na sam moze sie borykac.

Wszystko to Wojski zbadal i jeszcze dowodzil,

Ze sie z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodzil,

Ze one tym sa muchom, czem dla roju matki,

Ze z ich wybiciem zgina owadow ostatki.

Prawda, ze ochmistrzyni ani pleban wioski

Nie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioski

I trzymali inaczej o muszym rodzaju;

Lecz Wojski nie odstapil dawnego zwyczaju:

Ledwo dostrzegl takowa muche, wnet ja gonil.

Wlasnie teraz mu szlachcic nad uchem zadzwonil;

Po dwakroc Wojski machnal, zdziwil sie, ze chybil,

Trzeci raz machnal, tylko co okna nie wybil;

Az mucha, odurzona od tyla loskotu,

Widzac dwoch ludzi w progu broniacych odwrotu,

Rzucila sie z rozpacza pomiedzy ich lica;

I tam za nia mignela Wojskiego prawica.

Raz tak byl tegi, ze dwie odskoczyly glowy,

Jak rozdarte piorunem dwie drzewa polowy;

Uderzyly sie mocno oboje w uszaki,

Tak ze obojgu sine zostaly sie znaki.

Szczesciem, nikt nie uwazal, bo dotychczasowa

Zywa, glosna, lecz dosyc porzadna rozmowa

Zakonczyla sie naglym wybuchem halasu.

Jak strzelcy gdy na lisa zaciagna do lasu,

Slychac gdzieniegdzie trzask drzew, strzaly, psiarni granie,

A wtem dojezdzacz dzika ruszyl niespodzianie,

Dal znak, i wrzask powstaje w strzelcow i psow tluszczy,

Jak gdyby sie ozwaly wszystkie drzewa puszczy;

Tak dzieje sie z rozmowa: z wolna sie pomyka,

Az natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika.

Dzikiem rozmow strzeleckich byl ow spor zazarty

Rejenta z Asesorem o slawne ich charty.

Krotko trwal, lecz zrobili wiele w jedna chwlle;

Bo razem wyrzucili slow i obelg tyle,

Ze wyczerpneli sporu zwyczajne trzy czesci:

Przycinki, gniew, wyzwanie - i szlo juz do piesci.

Wiec ku nim z drugiej izby wszyscy sie porwali

I toczac sie przeze drzwi na ksztalt bystrej fali,

Uniesli mloda pare stojaca na progu,

Podobna Janusowi, dwulicemu bogu.

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату