555:
Kiedy pan Karp nieboszczyk wloscian wyswobodzil.
Rzad rosyjski nie uznaje ludzi wolnych - procz szlachty. Wloscianie przez wlasciciela uwolnieni sa zaraz zapisywani w skazki dobr stolowych cesarskich i zamiast panszczyzny musza oplacac podatek zwiekszony.
Wiadomo, ze w roku 1818 obywatele gubernii wilenskiej uchwalili na sejmiku projekt uwolnienia wszystkich wloscian i wyznaczyli w tym celu delegacja do cesarza; ale rzad rozkazal projekt umorzyc i nigdy wiecej o nim nie wspominac. Nie ma innego sposobu uwolnic czlowieka pod rzadem rosyjskim, tylko przybrac go do familii. Jakoz wielu tym sposobem uszlachcono z laski lub za pieniadze.
[EPILOG]
O tem ze dumac na paryskim bruku,
Przynoszac z miasta uszy pelne stuku,
Przeklestw i klamstwa, niewczesnych zamiarow,
Za poznych zalow, potepienczych swarow!
Biada nam, zbiegi, zesmy w czas morowy
Lekliwe niesli za granice glowy!
Bo gdzie stapili, szla przed nimi trwoga,
W kazdym sasiedzi znajdowali wroga,
Az nas objeto w ciasny krag lancucha
I kaza oddac co najpredzej ducha.
A gdy na zale ten swiat nie ma ucha,
Gdy ich co chwila nowina przeraza
Bijaca z Polski jako dzwon smetarza,
Gdy im predkiego zgonu zycza straze,
Wrogi ich wabia z dala jak grabarze,
Gdy w niebie nawet nadziei nie widza -
Nie dziw, ze ludzi, swiat, sobie ohydza,
Ze utraciwszy rozum w mekach dlugich,
Plwaja na siebie i zra jedni drugich!
Chcialem pominac, ptak malego lotu,
Pominac strefy ulewy i grzmotu
I szukac tylko cienia i pogody,
Wieki dziecinstwa, domowe zagrody...
Jedyne szczescie, kto w szarej godzinie
Z kilku przyjaciol usiadl przy kominie,
Drzwi od Europy zamykal halasow,
Wyrwal sie z mysla ku szczesliwym czasom
I dumal, myslil o swojej krainie...
Ale o krwi tej, co sie swiezo lala,
O lzach, ktoremi plynie Polska cala,
O slawie, ktora jeszcze nie przebrzmiala -
O nich pomyslic - nie mielismy duszy!...
Bo narod bywa na takiej katuszy,
Ze kiedy zwroci wzrok ku jego mece,
Nawet Odwaga zalamuje rece.
Te pokolenia zalobami czarne,
Powietrze tyla klatwami ciezarne,
Tam mysl nie smiala zwrocic lotow,
W sfere okropna nawet ptakom grzmotow.
O Matko Polsko! Ty tak swiezo w grobie
Zlozona - nie ma sil mowic o tobie!
Ach! czyjez usta smia pochlebiac sobie,
Ze dzisiaj znajda to serdeczne slowo,
Ktore rozczula rozpacz marmorowa,
Ktore z serc wieko podejmie kamienne,
Rozwiaze oczy tyla lez brzemienne
I sprawia, ze lza przystygla wyplynie?
Nim sie te usta znajda, wiek przeminie.
Kiedys - gdy zemsty lwie przehucza ryki,
Przebrzmi glos traby, przelamia sie szyki,
Gdy wrog ostatni wyda krzyk bolesci,
Umilknie, swiatu swobode obwiesci,
Gdy orly nasze lotem blyskawicy
Spadna u dawnej Chrobrego granicy,
Gdy cial podjedza i krwia cale splyna,
I skrzydla wreszcie na spoczynek zwina -
Wtenczas, debowem lisciem uwienczeni,
Rzuciwszy miecze, siada rozbrojeni
Rycerze nasi! Zechca sluchac pieni!
Gdy swiat obecnej doli pozazdrosci,
Beda czas mieli sluchac o przeszlosci!
Wtenczas zaplacza nad ojcow losami
I wtenczas lza ta ich lica nie splami.
Dzis dla nas, w swiecie nieproszonych gosci,
W calej przeszlosci i w calej przyszlosci
Jedna juz tylko jest kraina taka,
W ktorej jest troche szczescia dla Polaka:
Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
Swiety i czysty jak pierwsze kochanie,
Nie zaburzony bledow przypomnieniem,
Nie podkopany nadziei zludzeniem
Ani zmieniony wypadkow strumieniem.
Gdziem rzadko plakal, a nigdy nie zgrzytal,
Te kraje rad bym myslami powital:
Kraje dziecinstwa, gdzie czlowiek po swiecie
Biegl jak po lace, a znal tylko kwiecie
Mile i piekne, jadowite rzucil,
Ku pozytecznym oka nie odwrocil.
Ten kraj szczesliwy, ubogi i ciasny,
Jak swiat jest bozy, tak on byl nasz wlasny!
Jakze tam wszystko do nas nalezalo!
Jak pomnim wszystko, co nas otaczalo:
Od lipy, ktora korona wspaniala
Calej wsi dzieciom uzyczala cienia,
Az do kazdego strumienia, kamienia,
Jak kazdy katek ziemi byl znajomy
Az po granice, po sasiadow domy!
I tylko krajow tych obywatele
Jedni zostali wierni przyjaciele,
Jedni dotychczas sprzymierzency pewni!
Bo ktoz tam mieszkal? - Matka, bracia, krewni,
Sasiedzi dobrzy. Kogo z nich ubylo,
Jakze tam o nim czesto sie mowilo,
Ile pamiatek, jaka zalosc dluga
Tam, gdzie do pana przywiazanszy sluga
Niz w innych krajach malzonka do meza;
Gdzie zolnierz dluzej zaluje oreza
Niz tu syn ojca; po psie placza szczerze
I dluzej niz tu lud po bohaterze.
I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie,
I do piosnki rzucali mnie slowo za slowem -
Jak bajeczne zurawie nad dzikim ostrowem,
Nad zakletym palacem przelatujac wiosna
I slyszac zakletego chlopca skarge glosna,
Kazdy ptak chlopcu jedno pioro zrucil,
On zrobil skrzydla i do swoich wrocil...
O, gdybym kiedy dozyl tej pociechy,
Zeby te ksiegi zbladzily pod strzechy,
Zeby wiesniaczki, krecac kolowrotki,
Gdy odspiewaja ulubione zwrotki
O tej dziewczynie, co tak grac lubila,
Ze przy skrzypeczkach gaski pogubila,
O tej sierocie, co piekna jak zorze
Zaganiac gaski szla w wieczornej porze,
Gdyby tez wziely na koniec do reki
Te ksiegi, proste jako ich piosenki!
Tak za dni moich, przy wiejskiej zabawie,
Czytano nieraz pod lipa na trawie
Piesn o Justynie, powiesc o Wieslawie.
A przy stoliku drzemiacy pan wlodarz
Albo ekonom, lub nawet gospodarz,
Nie bronil czytac i sam sluchac raczyl,
I mlodszym rzeczy trudniejsze tlumaczyl,
Chwalil pieknosci, a bledom wybaczyl.
I zazdroscila mlodziez wieszczow slawie,
Ktora tam dotad brzmi w lasach i w polu,
I ktorym drozszy niz laur Kapitolu
Wianek rekami wiesniaczki osnuty
Z modrych blawatkow i zielonej ruty.