sprawdzalo. Doskonale pasowalo do wierzchowca, dla jezdzca bylo wygodne i ogolnie prezentowalo sie tak wspaniale, ze Wezyca nie czula sie juz oniesmielona jego ekstrawaganckim wygladem.

Grum i Pauli przyszly ja odprowadzic. U nikogo nie pojawily sie negatywne reakcje na szczepionke, totez Wezyca mogla spokojnie odjechac. Objela lagodnie obie kobiety. Grum pocalowala ja w policzek swoimi miekkimi, cieplymi, wysuszonymi ustami.

— Do widzenia — wyszeptala staruszka, kiedy Wezyca wsiadla na konia. — Do widzenia! — powtorzyla nieco glosniej.

— Do widzenia! — pozegnala sie Wezyca, a odjezdzajac odwrocila sie jeszcze, zeby im pomachac.

— Gdyby nadeszly burze — krzyknela Grum — znajdz skalna jaskinie. Pamietaj o punktach orientacyjnych. Dzieki nim szybciej dostaniesz sie do Podgorza!

Wezyca usmiechnela sie i skierowala klacz miedzy letnie drzewa. Przez chwile slyszala jeszcze rady i ostrzezenia Grum, dotyczace oaz, wody, polozenia wydm, kierunku wiatru oraz orientacji na pustyni. Staruszka podawala jej tez ostatnie informacje na temat drog i zajazdow polozonych w gorach, ktore oddzielaly od siebie wschodnia i zachodnia pustynie.

Ozdrowialy Wiewior truchtal tuz obok na swojej nie podkutej nodze. Wypoczeta i najedzona klacz najchetniej przeszlaby w galop, ale Wezyca utrzymywala ja w wolnym klusie. Mieli przed soba dluga droge.

Strzala parsknela i Wezyca nagle sie zbudzila. Malo brakowalo a uderzylaby glowa w nawis skalny. Bylo samo poludnie, a ona skulila sie w jedynym zacienionym miejscu.

— Kto tam jest?

Zadnej odpowiedzi. Dlaczego ktos mialby tam byc? Obozowisko Grum i nastepna oaze przed gorami oddzielaly od siebie dwie noce drogi. Tego dnia Wezyca odpoczywala na skalistym pustkowiu. Nie bylo tu roslin, pozywienia ani wody.

— Jestem uzdrowicielka — krzyknela i poczula sie glupio. — Uwaga. Moje weze sa na swobodzie. Powiedz cos, pokaz sie albo daj jakis sygnal, a wtedy je schowam.

Zadnej odpowiedzi.

„To dlatego, ze nikogo tam nie ma — pomyslala Wezyca. — Na litosc boska, nikt za toba nie idzie. Szalency nie sledza ludzi. Oni sa po prostu… szaleni”.

Polozyla sie i probowala zasnac, ale wciaz budzil ja szum piasku stykajacego sie ze skalami. Nie uspokoila sie az do zmierzchu, kiedy to zwinela oboz i pojechala na wschod.

Wiodacy pod gore skalisty szlak zwolnil tempo koni i sprawil, ze znowu pojawil sie problem nie podkutej nogi Wiewiora. Wezyca rowniez nieco utykala, poniewaz zmiana wysokosci i temperatury miala niekorzystny wplyw na jej niedomagajace prawe kolano. Od znajdujacej sie przed Podgorzem doliny dzielila ja jednak ledwie godzina drogi. Na poczatku trakt byl stromy, ale zdolala juz przeprawic sie na przelecz i niebawem miala minac grzbiet wschodniego lancucha gorskiego. Wezyca szla teraz pieszo, chciala bowiem, zeby Strzala mogla troche odpoczac.

Podrapala Wiewiora po czole, on zas wetknal swoj nos do jej kieszeni. Odwrocila sie i popatrzyla na pustynie. Horyzont niknal za delikatna mgielka kurzu, a od pobliskich czarnych wydm odbijalo sie czerwonawe swiatlo slonca. Fale rozgrzanego powietrza stwarzaly iluzje ruchu. Jeden z nauczycieli Wezycy opisal jej kiedys wyglad oceanu i wlasnie tak go sobie wyobrazala.

Cieszyla sie, ze pustynie ma juz za soba. Powietrze stalo sie chlodniejsze, a trawa i krzewy tkwily w szczelinach wypelnionych przez zyzny pyl wulkaniczny. Nieco nizej wiatr usuwal ze stokow piasek, ziemie i kurz, lecz na tej wysokosci najodporniejsze rosliny wyrastaly w oslonietych miejscach, choc wody bylo tu bardzo niewiele.

Wezyca odwrocila sie od pustyni i poprowadzila konie w gore. Jej buty slizgaly sie na wypolerowanej wiatrem powierzchni, a poniewaz pustynne ubranie zaczelo jej zawadzac, zdjela je i przywiazala do siodla. Luzne spodnie i tunika z krotkimi rekawami furkotaly na jej ciele. Kiedy zblizyla sie do przeleczy wiatr stal sie silniejszy, poniewaz waskie wyciecie w skale dzialalo jak komin wzmacniajacy lekka bryze. Za kilka godzin zrobi sie zimno. Zimno…! Z trudem umiala wyobrazic sobie taki luksus.

Wezyca dotarla na szczyt i znalazla sie w zupelnie innym swiecie. Spogladajac na zielona doline, czula sie, jak gdyby na pustyni zostawila wszystkie swoje nieszczescia. Wiewior i Strzala uniosly lby — zaczely parskac, gdy zwietrzyly zapach swiezej paszy, wody i innych zwierzat.

Miasto rozciagalo sie po obu stronach szlaku. Skladalo sie ze skupisk kamiennych budowli, wspierajacych sie o zbocze, jak wciete w gore czarne tarasy. Na dnie doliny widac bylo szmaragdowe i zlote pola, ciagnace sie wzdluz lsniacej szaroscia rzeki. Na koncu doliny, wyzej niz Wezyca stala w tej chwili, rosl dziki las, ciagnacy sie az po nagie wierzcholki skalistych szczytow zachodniego pasma gor.

Wezyca zaczerpnela czystego powietrza i ruszyla w dol.

Urodziwi mieszkancy Podgorza widzieli juz wczesniej uzdrowicieli. Ich szacunek laczyl sie z podziwem i pewna ostroznoscia, ale nie bylo w nim strachu, z ktorym Wezyca zetknela sie po drugiej stronie pustyni. Do ostroznosci zdazyla przywyknac — nakazywal ja zdrowy rozsadek, gdyz jej weze rzeczywiscie mogly byc niebezpieczne. Dziewczyna z usmiechem przyjmowala pelne szacunku pozdrowienia, prowadzac konie brukowanymi ulicami.

Zamykano wlasnie sklepy i otwierano tawerny. Nazajutrz ludzie zaczna zglaszac sie do niej po pomoc, lecz dzis chciala tylko zajac wygodny pokoj w gospodzie i zjesc przy winie dobra kolacje. Pustynia calkowicie ja wyczerpala. Gdyby ktokolwiek przyszedl do niej o tak poznej porze, musialby miec naprawde powazny problem. Miala nadzieje, ze tej nocy nikt w Podgorzu nie umieral.

Zostawila konie przed ciagle jeszcze otwartym sklepem. Kupila tam nowe spodnie i koszule, wybierajac rozmiar na oko i stosujac sie do rad sprzedawcy, byla bowiem za bardzo zmeczona, zeby trudzic sie przymierzaniem.

— Prosze sie nie przejmowac — mowil wlasciciel. — Moge je potem przerobic albo wymienic na inne. Zrobie to dla uzdrowicielki.

— Powinny pasowac — rzekla Wezyca. — Dziekuje.

Zaplacila i wyszla ze sklepu. Na rogu znajdowala sie apteka, ktorej wlascicielka wlasnie zamykala drzwi.

— Przepraszam — powiedziala Wezyca.

Aptekarka odwrocila sie z uprzejmym usmiechem. Kiedy zobaczyla Wezyce i torbe z wezami, jej usmiech przeszedl w zdziwienie.

— Uzdrowicielka! — krzyknela. — Zapraszam do srodka. Czego ci potrzeba?

— Aspiryny — odparla Wezyca. Potrzebowala tego leku dla siebie, a zostalo jej tylko kilka tabletek. — I jodyny, jesli ja masz.

— Tak, oczywiscie. Sama przyrzadzam aspiryne, a jodyne po otrzymaniu jeszcze raz oczyszczam. Moje towary sa bez zarzutu.

— Kobieta wypelnila buteleczki Wezycy. — Juz dawno nie bylo w Podgorzu zadnego uzdrowiciela.

— Tutejsi ludzie slyna ze swego zdrowia i urody — rzekla Wezyca, a nie byl to komplement bez pokrycia w rzeczywistosci. Rozejrzala sie po aptece. — Twoj sklep jest swietnie zaopatrzony. Masz tu chyba wszystko.

W jednym regale znajdowaly sie srodki przeciwbolowe — bardzo silne i skuteczne, ktore jednak zamiast wzmacniac organizm raczej go oslabialy. Wezyca odwrocila od nich wzrok; wstydzila sie prosic o jeden z tych specyfikow, w ten bowiem sposob przyznalaby sie do utraty Trawy. Z drugiej strony gdyby w Podgorzu ktos zachorowal, na pewno musialaby je zastosowac.

— Jakos sobie radzimy — odrzekla aptekarka. — Gdzie chcesz sie zatrzymac? Czy moge posylac do ciebie ludzi?

— Oczywiscie.

Wezyca wymienila nazwe poleconej jej przez Grum gospody, zaplacila za lekarstwa i opuscila apteke wraz z wlascicielka, ktora poszla potem w przeciwnym kierunku. Dziewczyna samotnie ruszyla ulica.

Katem oka dostrzegla jakas postac w pustynnym plaszczu. Odwrocila sie i przyjela pozycje obronna. Strzala prychnela i zastukala kopytami. Czlowiek w plaszczu zatrzymal sie.

Zaklopotana Wezyca wyprostowala sie. To, co wziela za stroj pustynny, okazalo sie zwyklym plaszczem z kapturem. Zacieniona twarz byla niewidoczna, ale na pewno nie nalezala do szalenca.

— Czy moge zajac ci chwile, uzdrowicielko? — W glosie mezczyzny dalo sie slyszec wahanie.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×