ktorym rozcial jej czolo na ulicy Podgorza.

— Pusc ja.

— Mozemy pohandlowac — powiedzial.

— Nie mam wiele, ale wszystko jest twoje. Czego chcesz?

— Weza snu — odparl mezczyzna. — Nic poza tym.

Melissa znowu zaczela mu sie wyrywac i napastnik wzmocnil swoj bezlitosny uscisk.

— Zgoda — rzekla Wezyca. — Nie mam przeciez wyboru, prawda? Jest w mojej torbie.

Poszedl za nia do obozowiska. Stara zagadka sie rozwiazala, a na jej miejsce pojawila sie nowa. Wezyca wskazala mu torbe.

— Najwyzsza przegrodka — powiedziala.

Wariat szedl bokiem, ciagnac za soba Melisse. Wyciagnal dlon w strone sprzaczki, po czym gwaltownie cofnal reke. Drzal.

— Ty to zrob — zwrocil sie do Melissy. — Tobie nic nie grozi.

Nie patrzac na Wezyce, dziewczynka siegnela do sprzaczki. Byla bardzo blada.

— Przestan — powiedziala Wezyca. — Tam nic nie ma.

Melissa opuscila reke i popatrzyla na matke z ulga i strachem zarazem.

— Pusc ja — powtorzyla Wezyca. — Jezeli chodzi ci o weza snu, nie moge ci go dac. Zabito go, jeszcze zanim znalazles moj oboz.

Wpatrywal sie w nia zwezonymi oczami, a nastepnie odwrocil sie i siegnal po torbe na weze. Otworzyl ja i przewrocil jednym kopnieciem.

Groteskowa zmija piaskowa wysunela sie na zewnatrz, wijac i posykujac. Uniosla na moment glowe, jak gdyby chciala swoim atakiem zemscic sie za trzymanie jej w niewoli. Zarowno szaleniec, jak i Melissa stali nieruchomo. Zmija krecila sie przez chwile niepewnie, a potem odpelzla miedzy skaly. Wezyca rzucila sie przed siebie i wyrwala Melisse z uscisku mezczyzny, ktory nawet tego nie zauwazyl.

— Oszukala mnie! — Mezczyzna wybuchnal histerycznym smiechem i uniosl rece do nieba. — Tego mi wlasnie trzeba! — Upadl na ziemie, smiejac sie ciagle i zalewajac lzami.

Wezyca pobiegla w strone skal, ale zmija piaskowa juz znikla. Uzdrowicielka zmarszczyla czolo, chwycila za rekojesc noza i stanela nad lezacym wariatem. Na pustyni takie zmije byly bardzo rzadkie, a w gorach nie spotykalo sie ich w ogole. Wezyca nie mogla juz teraz przyrzadzic szczepionki dla ludzi Arevina i nie miala nic, co moglaby pokazac swoim nauczycielom.

— Wstan — powiedziala szorstkim glosem. Spojrzala na Melisse. — Nic ci sie nie stalo?

— Nie — odparla dziewczynka. — Ale on wypuscil zmije.

Szaleniec ciagle lezal na ziemi i cicho poplakiwal.

— Co mu sie stalo? — Melissa stanela przy matce i popatrzyla na lkajacego mezczyzne.

— Nie wiem. — Wezyca tracila go stopa. — Ty… Wystarczy.

Wstan.

Mezczyzna, chwiejac sie usiadl na ziemi. Jego nadgarstki wystawaly z podartych rekawow, a dlonie i ramiona wygladaly jak bezlistne galezie.

— Szkoda, ze nie udalo mi sie uciec — powiedziala z obrzydzeniem Melissa.

— Jest silniejszy, niz mogloby sie wydawac — rzekla Wezyca.

— Na bogow, czlowieku, przestan wyc. Nic ci nie zrobimy.

— Ja juz nie zyje — wyszeptal. — Ty bylas moja ostatnia szansa, a teraz jest juz po mnie.

— Ostatnia szansa na co?

— Na szczescie.

— Dziwne to szczescie, ktore kaze ci niszczyc cudza wlasnosc i napadac na innych — stwierdzila Melissa.

Popatrzyl na matke i corke. Po jego trupiej, gleboko pobruzdzo-nej twarzy poplynely lzy.

— Dlaczego wrocilas? Nie moglem juz dluzej za toba jechac.

Chcialem wrocic do domu i umrzec, gdyby mi na to pozwolili. Ale wrocilas. Wrocilas do mnie.

Zakryl twarz postrzepionym rekawem swojego pustynnego stroju. Nie mial zadnego nakrycia glowy, jego wlosy zas byly brazowe i suche. Nie plakal juz, ale trzesly mu sie ramiona.

Wezyca przyklekla i pomogla mu podniesc sie z ziemi. Melissa stala wyczekujaco obok nich, a po chwili wzruszyla ramionami i rowniez podparla mezczyzne. Kiedy ruszyly do przodu, Wezyca poczula twardy, prostokatny ksztalt pod ubraniem wariata. Rozchylila jego ubranie i zaczela przeszukiwac warstwy brudnej tkaniny.

— Co ty wyrabiasz? Przestan!

Zaczal sie jej wyrywac, wymachujac koscistymi ramionami; probowal naciagnac ubranie na swoje chude cialo.

Wezyca znalazla wewnetrzna kieszen. Kiedy tylko wymacala dostrzezony wczesniej przedmiot, od razu rozpoznala w nim swoj dziennik. Natychmiast go wyciagnela i puscila szamoczacego sie wariata, ktory cofnal sie o dwa kroki i przystanal. Drzal na calym ciele i nerwowo wygladzal swoje zmiete ubranie. Wezyca zignorowala go, zaciskajac dlonie na swojej ksiazeczce.

— Co to jest? — zapytala Melissa.

— Dziennik mojego roku probnego. Wykradl go z mojego obozowiska.

— Chcialem go wyrzucic — oznajmil szaleniec. — Nawet zapomnialem, ze go jeszcze mam.

Wezyca patrzyla na niego ze zloscia.

— Myslalem, ze mi pomoze, ale nie pomogl. Ani troche sie nie przydal.

Wezyca westchnela.

Po powrocie do obozu Wezyca i Melissa polozyly szalenca na ziemi, podpierajac jego glowe siodlem. Lezal, wpatrujac sie tepym wzrokiem w niebo. Kiedy mrugal, z oczu wyplywaly lzy, ktore zmywaly kurz i brud z jego twarzy. Wezyca dala mu troche wody i przysiadla na pietach. Obserwowala go i zastanawiala sie, co znacza te dziwne slowa. Byl wprawdzie szalencem, ale dzialal wedlug jakiegos planu. Kierowala nim desperacja.

— On nic nam nie zrobi, prawda? — zapytala Melissa.

— Chyba nie.

— Kazal mi rzucic galezie. — Dziewczynka byla wyraznie zdegustowana i oddalila sie w strone skal.

— Melisso…

Mala odwrocila sie.

— Mam nadzieje, ze zmija piaskowa odpelzla daleko, ale ona ciagle moze byc w poblizu. Nie rozpalajmy dzisiaj ogniska.

Melissa wahala sie dosc dlugo i Wezyca pomyslala, ze jej corka woli juz towarzystwo zmii od bliskosci tego szalenca. W koncu jednak wzruszyla ramionami i poszla do koni.

Wezyca znowu przytrzymala nad twarza mezczyzny buklak z woda. Wypil jeden lyk, a potem woda wyplynela z kacikow jego ust prosto na kilkudniowy zarost i dalej na twarda ziemie, tworzac kilka malych strumyczkow.

— Jak masz na imie?

Mezczyzna nie odpowiedzial. Zaczela juz myslec, ze jest kata-tonikiem, kiedy demonstracyjnie wzruszyl ramionami.

— Musisz miec jakies imie.

— Tak przypuszczam — odparl i oblizal usta. Rece mu drzaly, a po policzkach splynely dwie kolejne lzy. — Przypuszczam, ze kiedys mialem imie.

— O co ci chodzilo, gdy mowiles o szczesciu? Dlaczego chciales miec mojego weza snu? Umierasz?

— Mowilem juz, ze tak.

— Na co?

— Z pragnienia.

Wezyca zmarszczyla brwi.

— Z pragnienia czego?

— Weza snu.

Wezyca westchnela. Bolaly ja kolana. Usiadla ze skrzyzowanymi nogami przy ramieniu szalenca.

— Nie bede mogla ci pomoc, jezeli nie powiesz mi, na czym polega twoj problem.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×