— lagodne swiatelka gazowych lamp. Miasto wygladalo jak koszyk iskierek, ktore rozlewaly sie po zboczu, skupionych w jednym miejscu oprocz kilku rozrzuconych po dnie doliny.

Choc poznal po drodze kilka nowych miast, ciagle dziwilo go, jak intensywnie ich mieszkancy pracowali nawet po zmroku. Postanowil dotrzec do Podgorza jeszcze tej nocy, chcial bowiem przed nastaniem switu dowiedziec sie czegos o Wezycy. Opatulil sie ciasniej w ubranie chroniace go przed nocnym chlodem.

Mimowolnie zapadl w drzemke i obudzil sie dopiero wtedy, gdy kopyta jego konia zabrzeczaly o miejski bruk. Nic sie tutaj sie dzialo, totez Arevin jechal dalej, az dotarl w koncu do centrum miasta, gdzie znajdowaly sie tawerny i inne lokale rozrywkowe. W okolicy bylo jasno jak w dzien, a ludzie zachowywali sie tak, jakby zmierzch jeszcze nie zapadl. Przez wejsciem do jednej z tawern dostrzegl kilku obejmujacych sie robotnikow, ktorzy spiewali, wyraznie falszujac. Poniewaz tawerna bezposrednio przylegala do gospody, Arevin zatrzymal sie i zsiadl z konia. Sugestie Thada, by pytac o Wezyce wlasnie w gospodach, wydawaly mu sie bardzo rozsadne, choc jak dotad zaden z wlascicieli tych przybytkow nie dysponowal wiedza na temat uzdrowicielki.

Arevin wszedl do tawerny. Spiewacy ciagle zagluszali akompaniament, ktorym byla prawdopodobnie melodia grana na flecie przez jakas kobiete. Oparla teraz swoj instrument na kolanie i upila z glinianego kubka troche piwa. Po calym pomieszczeniu unosil sie przyjemny zapach drozdzy.

Biesiadnicy rozpoczeli kolejna piesn, ale spiewajaca kontraltem kobieta urwala nagle i wlepila wzrok w Arevina. Spojrzal na nia jeden z mezczyzn, a potem jego towarzysze i piesn powoli wygasla. Wszyscy patrzyli na przybysza. Melodia grana przez flecistke rozbrzmiewala jeszcze przez moment, ale i ona po chwili zamarla. Uwaga wszystkich obecnych skupila sie na Arevinie.

— Pozdrawiam was — wyglosil powitalna formulke. — Chcialbym, jezeli to mozliwe, rozmawiac z wlascicielem.

Nikt sie nie poruszyl. Po chwili glowna spiewaczka zerwala sie gwaltownie na nogi, przewracajac stolek.

— Sprawdze… Sprawdze… Moze ja znajde… — Zniknela w korytarzu za kotara.

Wszyscy milczeli, nawet barman. Arevin nie wiedzial, co powiedziec. Nie byl chyba az tak brudny, by wprawic tym w oslupienie mieszkancow miasta, w ktorym czesto przeciez bywali handlarze. Mogl tylko patrzec na nich, a oni na niego, i dalej milczec. Moze znowu zaczna spiewac albo pic piwo. Moze go nim poczestuja.

Nic jednak sie nie stalo. Arevin dalej czekal.

Czul sie niezrecznie. Zrobil krok do przodu, chcial rozladowac napiecie, zachowujac sie tak, jakby wszystko bylo w najlepszym porzadku. Ale kiedy tylko sie poruszyl, kazdy z obecnych wstrzymal oddech i wzdrygnal sie w obawie przed kontaktem z przybyszem. To juz nie bylo przygladanie sie obcemu czlowiekowi, tylko oczekiwanie na wrogie posuniecie goscia. Rozlegl sie jakis szept, ktorego brzmienie bylo zlowieszcze.

Po chwili rozchylila sie kotara zaslaniajaca korytarz i w tym zacienionym miejscu pojawila sie jakas wysoka postac. Zrobila kilka krokow do przodu i spojrzala Arevinowi w oczy bez cienia strachu.

— Chciales ze mna rozmawiac?

Byla rownie wysoka jak Arevin, elegancka, o surowym obliczu. Nie usmiechnela sie. Mieszkancy terenow gorskich dosc szybko ujawniali swoje uczucia, totez Arevin zaczal sie zastanawiac, czy nie wtargnal przypadkiem do prywatnego domu. Byc moze zlamal jakis nie znany mu obyczaj.

— Tak — odpowiedzial. — Szukam uzdrowicielki o imieniu Wezyca. Myslalem, ze znajde ja w twoim miescie.

— Dlaczego uwazasz, ze znajdziesz ja tutaj?

„Jezeli wszystkich przybyszow traktuje sie tutaj w ten sposob — pomyslal Arevin — to jakim cudem Podgorzanom tak dobrze sie wiedzie?”

— Jezeli nie ma jej tutaj, to pewnie w ogole nie dojechala do gor… Musi byc ciagle na zachodniej pustyni. Nadciagaja burze…

— Dlaczego jej szukasz?

Arevin pozwolil sobie na lekkie zmarszczenie brwi, poniewaz zadane mu pytanie wykraczalo poza granice dobrego wychowania.

— To chyba tylko moja sprawa — odparl Arevin. — Jezeli nie moge liczyc w tym domu na uprzejme przyjecie, pojde szukac gdzie indziej.

Odwrocil sie i prawie wpadl na dwoje ludzi z jakimis symbolami na kolnierzach. Trzymali w rekach lancuchy.

— Pojdziesz z nami, jesli laska — rzekla kobieta.

— Z jakiego powodu?

— Podejrzenie o dokonanie napadu — odparl mezczyzna.

Arevin popatrzyl na niego ze zdumieniem.

— Napadu? Przyjechalem tu ledwie kilka minut temu.

— Do tego dopiero dojdziemy — powiedziala kobieta. Siegnela po rece Arevina, zeby zalozyc mu kajdanki. Probowal gwaltownie sie jej wyrwac, ale nadaremnie. Dolaczyl do niej mezczyzna i po chwili cala trojka szamotala sie bezladnie, a reszta obecnych swoimi okrzykami popierala akcje zniewolenia przybysza. Arevin uderzyl kazdego z napastnikow i udalo mu sie prawie podniesc z podlogi, kiedy poczul silne uderzenie w skron. Ugiely sie pod nim kolana i osunal sie na ziemie.

Obudzil sie w niewielkim, kamiennym pomieszczeniu z jednym, wysoko umieszczonym oknem. Poczul ostry bol glowy. Zupelnie nie pojmowal tego, co mu sie przydarzylo, poniewaz handlujacy z jego klanem ludzie opisywali Podgorze jako miejsce dbajace o sprawiedliwosc. Niewykluczone, ze ci bandyci atakowali tylko samotnych podroznych, nie nastajac na dobrze strzezone karawany.

Zabrano mu pas z nozem i pieniedzmi. Nie wiedzial, dlaczego nie lezy teraz martwy w jakims ciemnym zaulku. Ale przynajmniej zdjeto mu kajdany.

Usiadl powoli, poniewaz kazdy ruch przyprawial go o zawroty glowy. Rozejrzal sie dokola. Uslyszal kroki na korytarzu, wstal, zachwial sie i podciagnal, zeby wyjrzec przez kraty w niewielkim otworze w drzwiach. Kroki oddalily sie i przeszly w bieg.

— To tak traktujecie tutaj gosci? — krzyknal Arevin. Nielatwo bylo wyprowadzic go z rownowagi, ale tym razem sie rozzloscil.

Nikt nie odpowiedzial. Zwolnil uchwyt na kratach i upadl na podloge. Za otworem w drzwiach widniala tylko kolejna kamienna sciana. Okno znajdowalo sie za wysoko i nie mogl przez nie wyjrzec, nawet gdyby przysunal do niego ciezkie lozko. Wpadajace do srodka sloneczne swiatlo odbijalo sie od jednej ze scian.

Ktos zabral jego ubranie i buty, zostawiajac jedynie dlugie spodnie dojazdy konnej. Arevin powoli sie uspokoil i nastawil na dlugie oczekiwanie.

Do jego celi zblizal sie ktos niepewnym krokiem — byc moze kulejac i wspierajac sie na lasce. Tym razem Arevin sie nie poruszyl.

W zamku zazgrzytal klucz i drzwi sie otwarly. Najpierw ostroznie weszli straznicy, majacy na sobie takie same symbole, jak ci, ktorzy napadli go minionego wieczoru. Arevin ze zdziwieniem stwierdzil, ze jest ich az trzech, a przeciez wczoraj nie poradzil sobie nawet z dwoma. Wczesniej rzadko zdarzalo mu sie walczyc. Dorosli w jego klanie lagodnie rozdzielali bijace sie ze soba dzieci, sklaniajac je do rozstrzygania wszelkich sporow za pomoca slow.

Do celi wszedl teraz ogromny, ciemnowlosy mezczyzna w towarzystwie wspierajacego go slugi. Arevin nie wstal na przywitanie. Przez kilka minut patrzyli na siebie w milczeniu.

— Uzdrowicielce nic nie grozi, przynajmniej z twojej strony — powiedzial ciemnowlosy mezczyzna. Pomocnik opuscil go na moment, zeby wciagnac krzeslo z korytarza. Kiedy usiadl, Arevin stwierdzil, ze nie jest chromy, tylko ranny, na prawej nodze mial bowiem gruba warstwe bandazy.

— Tobie rowniez pomogla — powiedzial Arevin. — Dlaczego wiec atakujesz tych, ktorzy chca ja znalezc?

— Swietnie udajesz, ze nie jestes szalencem. Ale sadze, ze po kilku dniach obserwacji, znowu zaczniesz wariowac.

— Bez watpienia zwariuje, jesli zostawicie mnie tu na dluzszy czas — rzekl Arevin.

— Myslisz, ze wypuscimy cie, zebys mogl znowu przesladowac uzdrowicielke?

— Ona tu jest? — zapytal niespokojnie Arevin, porzucajac wczesniejsza powsciagliwosc. — Jezeli widzieliscie ja tutaj, to znaczy, ze zdolala bezpiecznie przedostac sie przez pustynie.

Ciemnowlosy mezczyzna wpatrywal sie w niego przez kilka sekund.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×