zebysmy sie nim zajmowaly. Powinnysmy go tutaj zostawic i jechac w innym kierunku.

Szaleniec zamarl. Odwrocil sie powoli, zatrzymujac swojego starego konia. Wezyca ze zdziwieniem dostrzegla lze, ktora splywala mu po policzku.

— Nie opuszczajcie mnie — powiedzial pelnym zalosci glosem. Popatrzyl na Melisse, mrugajac pozbawionymi rzes powiekami. — Mylisz sie, jesli mi nie ufasz, mala. Prosze, nie zostawiajcie mnie. — Wzrok mu zmetnial, a slowa brzmialy tak, jakby dobiegaly do nich z oddali. — Pojedzcie ze mna do peknietej kopuly i wszyscy bedziemy mieli wlasne weze snu. Twoja pani na pewno da ci jednego. — Pochylil sie w strone dziewczynki i wyciagnal ku niej swoje szponiaste rece. — Nie bedziesz pamietac zlych rzeczy, zapomnisz o swoich bliznach…

Melissa cofnela sie gwaltownie, rzucajac jakies niezrozumiale przeklenstwo. Scisnela kolana na bokach Wiewiora, ktory nagle zaczal galopowac. Dziewczynka przywarla do szyi konia, nie ogladajac sie za siebie. Po chwili slychac bylo jedynie stlumiony tetent kopyt kucyka.

Wezyca patrzyla gniewnie na szalenca.

— Jak mogles cos takiego powiedziec?

Zamrugal, zmieszany.

— A coz bylo zlego w tym, co jej powiedzialem?

— Jedz za nami, rozumiesz? Nie zbaczaj ze szlaku. Znajde ja i poczekamy na ciebie.

Wezyca spiela kolanami swoja klacz i pogalopowala za Melissa. Zdazyla jeszcze uslyszec zdumiony glos mezczyzny:

— Ale dlaczego ona to zrobila?

Wezyca nie martwila sie o bezpieczenstwo Melissy i Wiewiora. Jej corka mogla przez caly dzien jezdzic na kazdym koniu i nawet w tych gorach nic jej nie grozilo. A na godnym zaufania prazkowanym kucyku byla wrecz podwojnie bezpieczna. Mimo to ten wariat urazil ja swoimi slowami i Wezyca nie chciala zostawiac jej teraz samej.

Nie musiala jechac daleko. W miejscu, gdzie szlak znowu zaczynal sie wznosic, biegnac po zboczu kolejnej gory, Melissa stala obok Wiewiora i przytulala sie do jego szyi. Gdy uslyszala odglosy zblizajacej sie Strzaly, otarla rekawem twarz i rozejrzala sie dokola. Wezyca zeskoczyla ze swojej klaczy i podeszla do corki.

— Balam sie, ze odjedziesz bardzo daleko — powiedziala. — Dobrze, ze tego nie zrobilas.

— Trudno wymagac od konia, zeby jechal galopem pod gore, skoro dopiero przestal kulec — oswiadczyla Melissa rzeczowym tonem, w ktorym bylo jednak nieco goryczy.

Wezyca wyciagnela ku niej uzde swojego wierzchowca.

— Mozesz wybrac szybsza przejazdzke na Strzale.

Melissa przypatrywala sie uzdrowicielce, jakby w jej twarzy probowala doszukac sie sarkazmu, ktorego nie bylo w tonie glosu. Nic takiego jednak nie dostrzegla.

— Nie — odparla dziewczynka. — Niewazne. Moze tak byloby lepiej, ale przeciez nic mi nie jest. Ja tylko… nie chce zapomniec.

Przynajmniej nie w ten sposob.

Wezyca pokiwala glowa.

— Wiem.

Melissa objela ja w typowy dla niej, gwaltowny i niesmialy zarazem sposob. Wezyca poklepala ja po ramieniu.

— On naprawde jest szalony.

— Tak. — Melissa cofnela sie powoli. — Wiem, ze on moze ci pomoc. I przykro mi, ze nie moge przestac go nienawidzic. Probowalam.

— Ja tez — powiedziala Wezyca.

Usiadly, zeby poczekac na jadacego do nich wolno mezczyzne.

Jeszcze zanim szaleniec zaczal rozpoznawac okolice, w ktorych sie znajdowali, Wezyca dostrzegla peknieta kopule. Przygladala sie przez kilka chwil tej poteznej budowli, nim sama zdala sobie sprawe z tego, co wlasnie widzi. Wzdrygnela sie. Z poczatku kopula wygladala jak kolejny szczyt w gorskim lancuchu, ktory wyroznial sie jedynie kolorem — byl szary, a nie czarny. Spodziewala sie ujrzec normalna polkule, a nie gigantyczna, nieregularna powierzchnie przylegajaca do zbocza niczym uspiona ameba. Polprzezroczysta szarosc poprzecinana byla barwnymi paskami i czerwienila sie w swietle popoludniowego slonca. Trudno bylo powiedziec, czy kopule zbudowano juz tak asymetrycznie, czy moze powstala jako okragla banka, a potem stopila sie i zdeformowala pod wplywem sil nalezacych jeszcze do poprzedniej cywilizacji. Istniala jednak w tej formie od wielu juz lat. W powstalych na niej wglebieniach i rowkach osiadlo sporo kurzu i ziemi, a w bardziej dogodnych miejscach obrastaly ja drzewa, trawa i krzaki.

Wezyca jechala przez kilka minut w milczeniu, nie mogac uwierzyc, ze znajduje sie u kresu swojej wyprawy. Dotknela ramienia Melissy, ktora oderwala wzrok od jakiegos punktu na szyi Wie-wiora. Wezyca wskazala reka kopule, a gdy dziewczynka ja dostrzegla, krzyknela z radosci i usmiechnela sie z poczuciem ulgi. Wezyca odwzajemnila usmiech corki.

Jadacy z tylu szaleniec podspiewywal beztrosko, jakby zapomnial o celu podrozy. Peknieta kopula. Te slowa do siebie nie pasowaly.

One nie pekaja, nie sa podatne na niszczace dzialanie pogody i nigdy sie nie zmieniaja. Po prostu istnieja, tajemnicze i nieprzeniknione.

Wezyca zatrzymala sie, zeby poczekac na szalenca. Kiedy stary kon wreszcie do niej doczlapal, uzdrowicielka wskazala kopule mezczyznie, ktory dojrzawszy ja, zamrugal, jakby nie wierzyl wlasnym oczom.

— O to chodzilo?

— Jeszcze nie — odpowiedzial. — Nie, jeszcze nie. Nie jestem gotowy.

— Jak tam sie dostaniemy? Mozemy jechac konno?

— Zobaczy nas Polnocny…

Wezyca wzruszyla ramionami i zsiadla ze swojej klaczy. Musialaby wspinac sie po stromym zboczu, na ktorym nie bylo zadnego szlaku.

— W takim razie pojdziemy pieszo. — Odpiela popregi przytrzymujace siodlo Strzaly. — Melisso…

— Nie! — odparla dziewczynka ostrym tonem. — Nie zostane tutaj sama, kiedy ty pojdziesz tam z tym czlowiekiem. Wiewiorowi i Strzale nic sie nie stanie i nikt nie ruszy naszych rzeczy. Chyba i jakis inny warjat, a wtedy na pewno dostanie za swoje.

Wezyca zaczynala rozumiec, dlaczego gdy byla w wieku Me-lissy, jej silna wola tak czesto meczyla starszych uzdrowicieli. Ale w osrodku nic nikomu nie grozilo i mozna bylo jej pozwalac na spelnianie takich czy innych zachcianek.

Wezyca usiadla na powalonym pniu i dala znak corce, zeby sie do niej przylaczyla. Melissa usiadla, nie patrzac na matke, nastawiona na obrone swojego zdania.

— Potrzebuje twojej pomocy — powiedziala Wezyca. — Bez ciebie nic sie nie powiedzie. Jesli cos mi sie stanie…

— To zaden sukces!

— W pewnym sensie tak. Melisso… Uzdrowiciele potrzebuja wezy snu. W tej kopule maja ich tak duzo, ze korzystaja z nich dla przyjemnosci. Musze dowiedziec sie, jak je zdobyli. Jezeli jednak mi sie to nie uda, jesli nie wroce, tylko ty bedziesz mogla poinformowac innych uzdrowicieli o tym, co mi sie przydarzylo. Tylko dzieki tobie dowiedza sie o tych wezach.

Melissa wbila wzrok w ziemie, pocierajac klykcie jednej dloni paznokciami drugiej.

— To dla ciebie bardzo wazne, prawda?

— Tak.

Melissa westchnela i zacisnela piesci.

— Dobrze — powiedziala. — Co mam robic?

Wezyca objela corke.

— Jesli nie wroce za… za dwa dni, jedz z Wiewiorem i Strzala na polnoc. Musisz minac Podgorze i Srodprzelecz. Droga jest dluga, ale w torbie masz duzo pieniedzy.

— Mam swoja wyplate.

— Tak, ale reszta rowniez nalezy do ciebie. Nie musisz otwierac przegrodek, w ktorych sa Mgla i Piasek. Na

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×