pewno przetrwaja podroz do domu. — Po raz pierwszy powaznie pomyslala o tym, ze Melissa moze pojechac tam sama. — Zreszta Piasek za bardzo przytyl… — Zdobyla sie na wymuszony usmiech.

— Ale… — Melissa urwala.

— Co?

— Jezeli cos ci sie stanie, to nie zdaze wrocic do ciebie z pomoca, to znaczy, jesli pojade do osrodka uzdrowicieli.

— Jezeli nie wroce, to znaczy, ze nie mozna mi pomoc. Nie szukaj mnie sama, prosze. Musze wiedziec, ze tego nie zrobisz.

— Jesli nie wrocisz za trzy dni, pojade do twoich ludzi i opowiem im o wezach snu.

Wezyca zgodzila sie na ten dodatkowy dzien. W gruncie rzeczy byla wdzieczna za te sugestie.

— Dziekuje ci, Melisso.

Wypuscily potem klacz i kucyka na rozciagajaca sie przy szlaku polane. Zamiast jednak pogalopowac po lace albo wytarzac sie w trawie, oba konie staly blisko siebie, nerwowo i czujnie strzygac uszami. Stara szkapa szalenca stala w zacienionym miejscu, samotna i ze spuszczonym lbem. Melissa przygladala sie zwierzetom, zaciskajac usta.

Wariat stal tam, gdzie zeskoczyl z konia, wpatrujac sie w Wezyce zalzawionymi oczami.

— Melisso — powiedziala Wezyca — jezeli pojedziesz do domu sama, powiedz im, ze cie adoptowalam. Wtedy… wtedy beda wiedziec, ze jestes rowniez ich corka.

— Ja nie chce byc ich corka, tylko twoja.

— Jestes nia, bez wzgledu na wszystko. — Zaczerpnela powietrza do pluc i powoli je wypuscila. — Jest tu jakis szlak? — zapytala szalenca. — Jak mozna najszybciej dostac sie na gore?

— Nie ma szlaku… Otwiera sie przede mna i zamyka sie za mna.

Wezyca wyczula, ze Melissa powstrzymuje sie przed wygloszeniem sarkastycznej uwagi.

— Ruszamy wiec — powiedziala. — Zobaczymy, czy twoja magia zadziala.

Jeszcze raz przytulila do siebie Melisse. Dziewczynka nie chciala jej puscic.

— Wszystko bedzie dobrze — rzekla Wezyca. — Nie martw sie.

Szaleniec szedl zadziwiajaco szybko, tak jakby sciezka rzeczywiscie przed nim sie otwierala, ale niestety tylko przed nim. Wezyca z trudem dotrzymywala mu kroku; kropelki potu kluly ja w oczy.

Przeszla jeszcze kilka metrow po czarnych kamieniach i chwycila go za ubranie.

— Nie idz tak szybko.

Oddychal plytko, ale nie ze zmeczenia, lecz z podniecenia.

— Weze snu sa juz niedaleko — powiedzial i wyrwal sie z uchwytu uzdrowicielki, by jeszcze szybciej wspinac sie po stromiznie. Wezyca otarla czolo rekawem i ruszyla za nim.

Kiedy dogonila szalenca po raz drugi, chwycila go za ramie i nie puscila, dopoki nie osunal sie na jedna z polek skalnych.

— Odpoczniemy w tym miejscu — oznajmila — a potem pojdziemy wolniej i spokojniej. W przeciwnym razie twoi przyjaciele dowiedza sie, ze nadchodzimy, zanim bedziemy gotowi na ich spotkanie.

— Weze snu…

— Dzieli nas od nich Polnocny… Przepusci nas, jesli zobaczy cie jako pierwszego?

— Dasz mi weza snu? Na wlasnosc? Nie tak jak Polnocny?

— Nie tak jak Polnocny — odparla Wezyca.

Usiadla w waskim pasie cienia, opierajac glowe o wulkaniczna skale. Na dole, w dolinie, bylo widac skrawek laki miedzy wiecznie zielonymi drzewami, ale Wezyca nie dostrzegla tam ani Strzaly, ani Wiewiora. Z daleka miejsce to wygladalo jak aksamitna chusteczka. Uzdrowicielka poczula sie nagle bardzo osamotniona.

Pobliskie skaly nie wygladaly tutaj tak nago, jak wydawalo sie jej z oddali. Gdzieniegdzie wyrastaly polacie mchu, a sukulenty o tlustych lisciach gniezdzily sie w zacienionych niszach. Wezyca pochylila sie do przodu, chcac przyjrzec sie jednej z tych roslin. W cieniu i na tle czarnej skaly trudno bylo rozpoznac jej kolor.

Usiadla gwaltownie.

Podniosla odlamek skaly, znowu sie pochylila i przyklekla przy pekatej, niebiesko-zielonej roslinie. Tracila jej liscie, ktore natychmiast szczelnie sie zamknely.

„Ucieklo — pomyslala. — To z peknietej kopuly”.

Powinna cos takiego przewidziec; mogla domyslic sie, ze znajdzie tu rzeczy, ktore nie pochodza z Ziemi. Tracila rosline ponownie, z tej samej strony. Poruszyla sie. Spelzlaby na dol, gdyby na to pozwolila. Wsunela pod spod koniuszek kamienia i podniosla rosline, przewracajac ja przy tym. Ze srodka wyrastaly wloskowate korzenie, a jej turkusowe liscie krecily sie w kolko, szukajac jakiegos oparcia. Wezyca nigdy wczesniej nie widziala tego gatunku, ale spotkala sie z podobnymi stworzeniami czy roslinami, trudno bowiem bylo poddac je zwyczajnej klasyfikacji. Nocami atakowaly pola, zatruwajac grunt, na ktorym nic juz potem nie roslo. Pare lat wczesniej Wezyca wraz z kilkoma innymi uzdrowicielami spalila cale ich mnostwo na pobliskich fermach. Nie wystepowaly potem w tak wielkich ilosciach, choc gdy na jakims polu pojawila sie nawet mala kolonia, grunt stawal sie zupelnie jalowy.

Chciala spalic rowniez te rosline, ale nie mogla ryzykowac wzniecenia pozaru. Wysunela ja z cienia na slonce i roslina natychmiast szczelnie sie zamknela. W tym momencie Wezyca zauwazyla, ze tu i owdzie leza pomarszczone szczatki innych pelzakow, zwiednietych, wysuszonych przez slonce i pokonanych przez jalowa skale.

— Idziemy — powiedziala Wezyca bardziej do siebie niz do szalenca.

Oparla sie o krawedz urwiska i spojrzala na wglebienie w peknietej kopule. Wrecz fizycznie poczula wyjatkowosc tego miejsca. Wokol zawalonej w polowie budowli gesto rosly kosmiczne rosliny, posrod ktorych nie widac bylo zadnej sciezki. Nie przypominaly one niczego, co Wezyca wczesniej widziala — ani trawy, ani krzakow. Byla to plaska, bezgraniczna przestrzen pokryta wielkim, jasnoczerwonym lisciem. Kiedy przyjrzala sie dokladniej, stwierdzila, ze nie jest to jeden gigantyczny lisc — kazdy fragment byl tak dlugi jak dwoch wysokich ludzi, mial nieregularny ksztalt i laczyl sie z innymi liscmi przez system przeplatajacych sie wzajemnie wloskow. W miejscach, gdzie spotykaly sie wiecej niz dwa liscie, ze spojenia wyrastaly delikatne paprocie. W peknieciach skal turkusowe pasma pelzakow rozszczepialy czerwona pokrywe ziemna, szukajac cienia rownie stanowczo, jak czerwone liscie wystawialy sie na dzialanie slonca. Pewnie juz niedlugo kilka pelzakow wtargnie na rozlegla pochylosc urwiska i przejmie we wladanie cala doline; stanie sie tak, gdy pod wplywem zmiennej pogody w skale pojawi sie wiecej dajacych ochrone pekniec i rozpadlin.

Wglebienia na powierzchni kopuly zachowaly jeszcze nieco normalnej roslinnosci, poniewaz wyrostki rozrodcze pelzakow tak daleko nie siegaly. Jezeli ten gatunek byl podobny do tego, ktory Wezyca widziala wczesniej, nie produkowal on zadnych nasion. Do szczytu kopuly dotarly jednak inne kosmiczne rosliny, ktore zagniezdzily sie w zaglebieniach powierzchni budowli; niektore z nich byly po prostu zielone, inne zas mienily sie nieziemskimi kolorami. W kilku spalonych, zapadlych pod wplywem upalu wglebieniach barwy walczyly ze soba o dominacje.

Wewnatrz polprzezroczystej kopuly dawalo sie dostrzec wysokie ksztalty, ktore wygladaly jak dziwne i niewyrazne cienie. Miedzy krawedzia urwiska a kopula brak bylo jakiejkolwiek drogi. Z ukluciem bolu Wezyca uzmyslowila sobie, jak dobrze ja stamtad widac, stala bowiem na tle nieba.

Szaleniec wdrapal sie za nia.

— Pojdziemy sciezka — powiedzial, wskazujac na plaskie liscie, ktorych nie przedzielala zadna droga. W paru miejscach ciemne zylki pelzakow wycinaly wskazana przez niego linie.

Wezyca zrobila krok do przodu, ostroznie stawiajac but na skraju plaskiego liscia. Nic sie nie stalo. Rownie dobrze moglaby nastapic na zwykly lisc. Znajdujaca sie pod spodem ziemia byla twarda jak kamien.

Szaleniec minal ja, kroczac pewnie w strone kopuly. Wezyca chwycila go za ramie.

— Weze snu! — krzyknal. — Obiecalas!

— Zapomniales, ze Polnocny cie wypedzil? Gdybys mogl tak po prostu tutaj wrocic, to do czego ja ci bylam potrzebna?

Mezczyzna wbil wzrok w ziemie.

— Nie ucieszy sie na moj widok — wyszeptal.

— Idz za mna — rzekla Wezyca. — Wszystko bedzie dobrze.

Wezyca ruszyla po lekko uginajacych sie lisciach, stawiajac stopy bardzo ostroznie, gdyz czerwona plachta mogla kryc pod soba pekniecia, ktorymi nie zawladnely jeszcze niebieskie pelzaki. Mezczyzna szedl za nia.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×