Szybkim ruchem glowy Polnocny wskazal dziewczynke szalencowi.

— Przeszukaj ja.

Wezyca polozyla dlon na ramieniu Melissy, ktora trzesla sie w ogromnym napieciu.

— On nie musi jej przeszukiwac. Daje ci slowo, ze Melissa nie ma innej broni.

Uzdrowicielka poczula, ze dziewczynka jest u kresu wytrzymalosci. Nienawisc do szalenca moglaby doprowadzic ja do wybuchu.

— Tym bardziej nalezy ja przeszukac — rzekl Polnocny. — Nie bedziemy przesadzac z dokladnoscia. Chcesz byc pierwsza?

— Tak bedzie lepiej — odparla Wezyca.

Uniosla rece, ale pchnal ja dlonia, odwrocil i kazal jej oprzec sie o powykrecane galezie drzewa. Gdyby Wezyca nie martwila sie o Melisse, rozbawilaby ja teatralnosc tej sytuacji.

Przez dluzsza chwile nic sie nie dzialo. Wezyca chciala juz sie odwrocic, lecz w tym momencie Polnocny dotknal koniuszkiem swojego bladego palca swiezych blizn po ukaszeniach na dloni uzdrowicielki.

— Ach… — powiedzial lagodnym glosem. Stal tak blisko, ze czula jego cieply i nieprzyjemny oddech. — Jestes uzdrowicielka.

Wezyca uslyszala szczekniecie kuszy, dopiero gdy strzala wbila sie w jej ramie, wywolujac fale bolu. Zachwialy sie pod nia kolana, ale nie upadla. Sila uderzenia przeniosla sie z jej ciala na pien drzewa. Melissa zawyla histerycznie. Wezyca uslyszala za soba jakichs ludzi. Po lopatce i po piersi splywala jej krew. Lewa reka siegnela po grot cienkiej strzaly — tam, gdzie rozdarl jej cialo |i wbil sie w drzewo. Jej palce zesliznely sie jednak, poniewaz zywe drewno mocno trzymalo grot. Stala przy niej Melissa, z calej sily ja podtrzymujac. Glosy ludzi zlaly sie w niezrozumiala kakofonie dzwiekow.

Ktos chwycil za strzale, wyrwal ja z drzewa i przeciagal przez miesnie Wezycy. Gdy jakas drzazga otarla sie o kosc, uzdrowicielka jeknela z bolu. Chlodny i gladki grot z metalu wysliznal sie z rany.

— Teraz ja zabij — powiedzial szaleniec. Byl bardzo podekscytowany. — Zabij ja i zostaw tutaj jako ostrzezenie.

Po ramieniu uzdrowicielki dalej splywala goraca krew. Wezyca zachwiala sie i upadla na kolana. Poczula silny bol w krzyzu i zaczela skrecac sie na ziemi niczym Trawa z przetraconym kregoslupem.

Melissa stala przed nia z odslonieta twarza i rozwianymi wlosami. Zalewajac sie lzami, probowala wyszeptac jakies slowa pociechy i zawinac rane swoja chusta.

„Tak duzo krwi od takiej malej strzaly” — pomyslala Wezyca i stracila przytomnosc.

Obudzil ja chlod. Byla zdziwiona, ze w ogole cos jeszcze czuje. Nienawistny glos Polnocnego, kiedy odkryl jej profesje, nie pozostawial jej zadnej nadziei. Ramie bolalo ja bardzo mocno, ale ten bol nie odbieral juz zdolnosci myslenia. Zgiela prawa reke. Byla oslabiona, ale mozna bylo nia poruszac.

Gdy sprobowala usiasc, ogarnely ja dreszcze, zamrugala i zamglil sie jej wzrok.

— Melissa? — wyszeptala.

W poblizu rozlegl sie smiech Polnocnego.

— Poniewaz nie jest jeszcze uzdrowicielka, nic jej sie nie stalo.

Owionelo ja chlodne powietrze. Potrzasnela glowa i otarla oczy rekawem. Natychmiast odzyskala ostrosc widzenia. Kiedy sprobowala usiasc, wysilek sprawil, ze cala zlala sie potem, powietrze zas stalo sie lodowate. Polnocny siedzial przed nia usmiechniety — miedzy swoimi ludzmi, ktorzy otaczali go polokregiem. Krew na jej koszuli, wyjawszy miejsce przylegajace do samej rany, zdazyla juz zbrazowiec. Wynikalo z tego, ze Wezyca przez dluzszy czas pozostawala nieprzytomna.

— Gdzie ona jest?

— Jest bezpieczna — powiedzial Polnocny. — Moze zostac z nami. Nie musisz sie martwic. Bedzie u nas szczesliwa.

— Ona wcale nie chciala tu przychodzic. Ona nie pragnie takiego szczescia. Pozwol jej wrocic do domu.

— Jak juz mowilem, nic przeciwko niej nie mam.

— A co masz przeciwko uzdrowicielom?

Przez dluzsza chwile Polnocny wpatrywal sie w nia uporczywie.

— To chyba jest oczywiste.

— Przykro mi — rzekla Wezyca. — Prawdopodobnie udaloby sie nam umozliwic ci wytwarzanie melaniny, ale nie jestesmy przeciez magikami.

Strumien chlodnego powietrza wplywal ze znajdujacej sie za nia jaskini, przyprawiajac uzdrowicielke o gesia skorke. Ktos zabral jej buty i zimna skala odbierala teraz cieplo jej nagim stopom, choc zarazem zagluszala bol w barku. Wezyca znowu gwaltownie zadrzala i bol uderzyl z jeszcze wiekszym impetem niz przedtem. Szybko wciagnela powietrze do pluc i na chwile zamknela oczy, odcinajac sie od zewnetrznego swiata i od plynacego z rany bolu. Ponownie zaczela krwawic rana na plecach, do ktorej Wezyca nie mogla dosiegnac. Miala nadzieje, ze Melissa znajduje sie w cieplejszym miejscu. Zastanawiala sie tez, gdzie sa weze snu, gdyz one rowniez potrzebuja ciepla, zeby przetrwac. Otworzyla oczy.

— A twoj wzrost… — powiedziala.

Polnocny rozesmial sie gorzko.

— Rozne rzeczy mowilem juz o uzdrowicielach, ale nigdy nie odmawialem im tupetu!

— Co? — zapytala Wezyca, niezupelnie rozumiejac jego slowa.

Utrata krwi przycmila nieco jej jasnosc myslenia. — Moglibysmy ci pomoc, gdyby ktos spotkal sie z toba wystarczajaco wczesnie.

Pewnie urosles, zanim zabrano cie do uzdrowiciela…

Blada twarz Polnocnego poczerwieniala ze zlosci.

— Zamknij sie! — krzyknal, poderwal sie na nogi i podciagnal Wezyce w gore. — Myslisz, ze cos takiego chcialem uslyszec?

Wydaje ci sie, ze lubie sluchac o tym, ze moglbym byc taki jak inni? — Popchnal ja w strone jaskini. Wezyca zachwiala sie i upadla, ale Polnocny znowu ja podniosl. — Uzdrowiciele! Gdzie bylas wtedy, gdy cie potrzebowalem? Pokaze ci, jakie to uczucie…

— Polnocny, prosze cie, Polnocny! — Z grona wychudzonych twielbicieli Polnocnego, ktorzy wygladali jak niewyrazne cienie, wysunal sie nagle znajomy szaleniec. — Ona mi pomogla, Polnocny, ja zajme jej miejsce.

Chwycil Polnocnego za rekaw, jeczac dalej blagalnie. On jednak odepchnal szalenca, ktory upadl i znowu lezal jak w letargu.

— Masz miazge zamiast mozgu — rzekl Polnocny. — A moze myslales, ze to mnie odjelo rozum?

W jaskini migotaly plomyki kopcacych pochodni, a jej sciany pokryte byly lodem. Na znajdujacej sie tuz nad pochodniami skale widnialy duze plamy sadzy. Stopiony lod skapywal na ziemie, tworzac blotniste kaluze. Kazdy krok sprawial, ze ponownie odzywal sie bol w ramieniu; Wezyca nie miala juz sily go ignorowac. W powietrzu unosil sie zapach goracej smoly. Po chwili Wezyca uzmyslowila sobie, ze slyszy brzeczenie jakiejs maszynerii, a raczej wyczuwa je swoim cialem, swoimi koscmi.

Tunel przed nia rozjasnil sie i nagle znalazla sie u jego wylotu, ktory wychodzil na zaglebienie w szczycie wzgorza. Wygladalo jak krater wulkanu, ale najwyrazniej powstalo z woli czlowieka. Wezyca zatrzymala sie przy wyjsciu z tunelu i zamrugala, rozgladajac sie bezradnie dokola. Zobaczyla czarne oczodoly innych jaskin. W gorze kopula tworzyla szara powierzchnie podobna do nieba. Z polozonego naprzeciw najwiekszego tunelu wionelo chlodne powietrze, wsysane potem przez mniejsze tunele. Polnocny znowu pchnal ja do przodu. Rejestrowala wszystko zmyslami, ale nie mogla zdobyc sie na reakcje.

— Na dol. Schodz.

Polnocny kopnal zwoj drabinki linowej, ktora ze stukotem wpadla do glebokiej rozpadliny na srodku krateru. Wezyca widziala poczatek drabinki, ale jej koniec ginal gdzies w ciemnosci.

— Schodz — powtorzyl Polnocny. — Albo cie zrzuce.

— Polnocny, prosze — zajeczal szaleniec i Wezyca nagle pojela, gdzie ma za chwile sie znalezc. Kiedy sie rozesmiala, Polnocny spojrzal na nia zdziwiony. Poczula sie, jakby wiatr i ziemia przywracaly jej utracone sily.

— To tak torturujesz uzdrowicielke? — zapytala i zsunela sie w rozpadline dosc niezgrabnie, ale bardzo ochoczo. Przytrzymujac sie jedna reka, zanurzala sie powoli w lodowatej ciemnosci. Chwytala palcami bosej stopy kazdy szczebelek drabiny i odsuwala go nieco od sciany, zeby miec odpowiednie oparcie. Na gorze slyszala

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×