— Moze nie zrobilam nic dobrego. Teraz wiedza, gdzie jestesmy.

Szaleniec zaczal chichotac; obejmowal sie ramionami i tarzal po ziemi.

— Zamknij sie — rzekla Wezyca. Wsunela noz do pochwy. — Melisso, musisz wyjsc z kopuly, zanim ktos sie tutaj pojawi.

— Wez mnie ze soba, prosze — powiedziala dziewczynka. — Tutaj nigdzie nie jest bezpiecznie.

— Ktos musi powiadomic moich ludzi o tym miejscu.

— Nie obchodza mnie twoi ludzie! To ty mnie obchodzisz! Jak moglabym pojechac tam i przyznac, ze pozwolilam, aby zabil cie jakis wariat?

— Melisso, prosze cie. Nie mamy czasu na dyskusje.

Dziewczynka zawinela wokol palca koniuszek chusty i sciagnela ja na tyle, ze material przyslonil blizne na jej policzku. Choc po opuszczeniu pustyni Wezyca przebrala sie w swoje zwykle ubranie, Melissa ciagle nosila pustynny stroj.

— Powinnas pozwolic mi ze soba zostac — powiedziala. Odwrocila sie, skulila ramiona i ruszyla sciezka na dol.

— Twoje zyczenie zostanie spelnione, malenka — rozlegl sie gleboki i bardzo uprzejmy glos.

Przez moment Wezyca myslala, ze to wariat przemowil swoim normalnym glosem, ale on ciagle lezal na skale. Na sciezce stal inny mezczyzna. Melissa zatrzymala sie nagle, popatrzyla na niego i cofnela sie.

— Polnocny! — krzyknal szaleniec. — Polnocny, przyprowadzilem ci nowych ludzi. I ostrzeglem cie, nie pozwolilem, zeby cie zaskoczyli. Uslyszales mnie?

— Uslyszalem — odparl Polnocny. — Zastanawiam sie wlasnie, dlaczego nie usluchales mojego rozkazu i tu wrociles.

— Myslalem, ze one ci sie spodobaja.

— I to wszystko?

— Tak!

— Jestes pewny?

Ton pozostal uprzejmy, ale kryla sie za nim ironia, natomiast w usmiechu tego mezczyzny bylo wiecej okrucienstwa niz kurtuazji. Jego postac prezentowala sie dosc zlowrogo w panujacym w kopule polmroku. Byl tak wysoki, ze musial sie garbic, stojac w lisciastym tunelu; jego wzrost swiadczyl o patologii. „Gigantyzm przysadkowaty” — pomyslala Wezyca. Jego chudosc tym bardziej podkreslala asymetryczna budowe ciala. Caly byl ubrany na bialo, a przy tym byl albinosem — mial kredowobiale wlosy, brwi i rzesy oraz jasnoblekitne oczy.

— Tak, Polnocny — rzekl szaleniec. — To wszystko.

Obecnosc Polnocnego dobrze wspolgrala z panujaca w lesie cisza. Uzdrowicielce wydawalo sie, ze dostrzegla jakis ruch miedzy drzewami, ale roslinnosc byla tu zbyt gesta, zeby inni ludzie mogli sie w niej ukrywac. Moze jednak w tym kosmicznym lesie drzewa splataly i rozplataly swoje galezie rownie swobodnie, jak kochankowie sciskaja sie za rece. Wezyca zadrzala.

— Prosze cie, Polnocny… Pozwol mi wrocic. Przyprowadzilem te dwojke…

Wezyca dotknela ramienia szalenca; zamilkl.

— Dlaczego tu jestescie?

W ciagu kilku minionych tygodni Wezyca wypracowala sobie wystarczajaca przezornosc, by nie wyjawiac Polnocnemu swojej profesji.

— Z tego samego powodu, co wszyscy inni — odparla. — Przyszlam do wezy snu.

— Nie wygladasz jak ci, ktorzy tutaj w tej sprawie przychodza. — Podszedl do niej, wznoszac sie nad nia w polmroku kopuly. Przeniosl wzrok na szalenca, a potem na Melisse. Jego spojrzenie nie bylo juz tak surowe. — Aha, rozumiem. Przyszlas tu dla niej.

Melissa prawie zaprzeczyla. Wezyca zauwazyla, ze jej corka wzdrygnela sie ze zlosci, ale zdolala sie opanowac.

— Przyszlismy tu wszyscy troje — rzekla Wezyca. — Wszyscy troje z tego samego powodu.

Poczula, ze szaleniec sie poruszyl, jakby chcial przypasc do stop Polnocnego. Jeszcze mocniej zacisnela dlon na jego koscistym ramieniu, wskutek czego znowu zapadl w letarg.

— A co mi przyniesliscie, zebym dokonal waszej inicjacji?

— Nie rozumiem — powiedziala Wezyca.

Polnocny zmarszczyl na chwile brwi i wybuchnal smiechem.

— Tego wlasnie spodziewalem sie po tym biednym glupcu. Przyprowadzil was tutaj, ale nie wyjasnil, jakie panuja u nas obyczaje.

— Ale przyprowadzilem je, Polnocny. Przyprowadzilem je do ciebie.

— A one przyprowadzily ciebie do mnie? To nie wystarczy za zaplate.

— O zaplacie mozemy porozmawiac — rzekla Wezyca — kiedy juz osiagniemy jakies porozumienie.

Malo co w zyciu zezloscilo ja tak bardzo jak to, ze Polnocny uwaza sie za wymagajacego holdu boga, ktory buduje swoj autorytet za pomoca wezy snu. Poczula sie urazona. Uczono ja — i gleboko w to wierzyla — ze uzywanie wezy snu do zdobywania prestizu i wladzy jest niemoralne i niewybaczalne. Podczas swoich wedrowek slyszala dzieciece opowiesci o zlych ludziach i tragicznych bohaterach, ktorzy za sprawa magicznych zdolnosci stawali sie tyranami. Zawsze zle konczyli. Uzdrowiciele nie mieli jednak takich podan i to nie strach powstrzymywal ich przed naduzywaniem swoich uprawnien, tylko szacunek dla samych siebie.

Polnocny zrobil kilka krokow do przodu.

— Moje drogie dziecko, ty nie rozumiesz. Kiedy juz dolaczysz do mojej gromadki, nie wyjdziesz stad, dopoki nie przekonam sie o twojej lojalnosci. Zreszta wcale nie bedziesz chciala nas opuszczac. Poza tym jesli kogos stad wysylam, oznacza to, ze mam do niego zaufanie. A jest to wielki zaszczyt.

Wezyca kiwnela glowa w strone szalenca.

— A on?

Polnocny zasmial sie bez sladu wesolosci w glosie.

— Ja go nie wyslalem, ja skazalem go na wygnanie.

— Ale ja wiem, gdzie sa ich rzeczy, Polnocny! — Szaleniec wyrwal sie z uscisku Wezycy. Tym razem nie probowala go przytrzymac. — Nie potrzebujesz ich, tylko mnie. — Przykleki i objal ramionami nogi Polnocnego. — Wszystko jest w dolinie. Musimy tylko to zabrac.

Wezyca wzruszyla ramionami, gdy spojrzal na nia Polnocny.

— Wszystko jest pod dobra ochrona. On zaprowadzi cie do mojego dobytku, ale nie zdolasz go zabrac. — W dalszym ciagu ukrywala swoja prawdziwa tozsamosc.

Polnocny wyswobodzil sie z ramion szalenca.

— Nie jestem silny — powiedzial. — Nie odwiedzam doliny.

U stop Polnocnego wyladowala nagle mala, ciezka sakiewka.

Polnocny i Wezyca popatrzyli na Melisse.

— Jezeli trzeba ci placic za sama rozmowe — powiedziala wojowniczym tonem — to prosze bardzo.

Polnocny pochylil sie z bolem i podniosl woreczek z wyplata Melissy. Otworzyl go i wysypal monety na dlon. W lesnym polmroku zablyszczaly zlote blaszki, ktore zamyslony Polnocny zaczal podrzucac w gore.

— Dobrze. Na poczatek wystarczy. Bedziecie musialy oddac mi swoja bron, a potem pojdziemy do mojego domu.

Wezyca wyjela zza pasa noz i rzucila go na ziemie.

— Wezyco… — wyszeptala Melissa. Patrzyla zdumiona i zastanawiala sie pewnie, dlaczego jej matka to zrobila. Dziewczynka zacisnela palce na rekojesci swojego noza.

— Jesli chcemy, zeby on nam zaufal, mu rowniez musimy zaufac jemu — rzekla Wezyca. Mimo to nie wierzyla temu mezczyznie i nie chciala mu wierzyc. Tak czy inaczej, noze nie przydadza im sie jako bron przeciwko kilku ludziom, nie sadzila bowiem, ze Polnocny przyszedl tu sam.

„Moja kochana coreczko — pomyslala Wezyca. — Nie mowilam ci, ze to bedzie latwe”.

Melissa wzdrygnela sie, kiedy Polnocny zrobil krok w jej strone. Jej klykcie zrobily sie biale.

— Nie boj sie mnie, malenstwo. I nie probuj mnie przechytrzyc.

Znam sposoby, o jakich ci sie nawet nie snilo.

Melissa wlepila wzrok w ziemie, wyciagnela powoli noz i upuscila go u swoich stop.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×