— Co za roznica?
— Chce wszystko dokladnie zapamietac… a jezeli to juz koniec, to przynajmniej wiedziec teraz.
— Daj spokoj, Sally. Spojrz, mam Napoleona. Chcesz lyk?
— Mily jestes — powiedziala, dotykajac lekko jego zimnej reki. Sama miala reke niewiele cieplejsza. Po chwili zaczela spiewac cichutko, jakby sie bala, ze moze przestraszyc wznoszace sie coraz wyzej fale:
Richard Hillary i Wera Carlisle lezeli na swiezym sianie w pewnej odleglosci od siebie — siano wzieli z niewielkiego stogu, ktory stal na wysoko polozonych terenach Malvern Hills. Wczoraj byla sloma — myslal Richard, nie mogac zasnac — a dzisiaj jest siano. Stoma, sucha, baz nasion — jak smierc. Siano, kwasno-slodkie — jak zycie.
Z zachodu spogladal na nich Wedrowiec, ktorego tarcza znow przedstawiala rozdety X. Planeta stala sie juz tak dobrze im znana jak tarcza zegara. Mniej wiecej godzine temu Wera powiedziala:
— Patrz, kwadrans po D.
Wieczor nie byl chlodny. Z poludniowego wschodu wial cieply wiatr — wiatr dziwny, niezwykly, pobudzajacy.
Zdawaloby sie, ze widok ogromnego walu wodnego z Severn zalewajacego doline i jego ryk podobny do grzmotow przy otwarciu osmej pieczeci w Apokalipsie moze zupelnie przytepic czlowiekowi zmysly. Ale jak Richard sie wlasnie przekonal — zmysly dzialaja na zupelnie innej zasadzie. Najbardziej nawet niesamowite zjawiska wyostrzaja je i pobudzaja do dzialania.
A moze byli po prostu tak obolali i zmeczeni trudami podrozy, ze nie mogli zasnac.
W drodze Wera opowiedziala Richardowi o sobie. Podczas drugiego przyplywu uratowano ja z dachu londynskiego biurowca, w ktorym pracowala w ksiegowosci jako maszynistka i kiedy Richard maszerowal po blotnistej rowninie, podwozony od czasu do czasu przygodnymi samochodami, ona siedziala w niewielkiej motorowce, ktora plynela po zalanych terenach w strone doliny Severn; jednakze kolo Deerhurst wal wodny roztrzaskal lodz i, jak podejrzewala, z calej zalogi uratowala sie tylko ona jedna.
Nieco pozniej Richard poprosil ja, zeby opowiedziala mu to wszystko bardziej szczegolowo, ale Wera odmowila, tlumaczac sie, ze jest zbyt zmeczona. Przez pewien czas sluchala zaklocen w radiu.
— Wyrzuc to — poprosil.
Nie usluchala, ale radio wylaczyla. A teraz lezac na Sianie powtarzala:
— Nie zasne, juz nigdy nie zasne. W glowie mi wszystko wiruje i wiruje…
Richard przekrecil sie, objal ja delikatnie wpol, pochylil sie nad nia., ale nagle sie zawahal.
— No, na co czekasz? — spytala, patrzac na niego z dziwnie gorzkim usmiechem. — A moze masz proszki nasenne?
Zastanawial sie przez chwile, po czym odparl uroczystym tonem:
— Nawet gdybym mial, wolalbym ciebie.
Wera parsknela smiechem.
— Jestes taki powazny — powiedziala.
Przytulil ja do siebie i pocalowal. Lezala sztywno i bez ruchu.
— Wera — szepnal. Potem dodal obejmujac ja z determinacja: — Pieszczotliwie bede do ciebie mowil Weronal.
Znow parsknela smiechem — Richard pomyslal, ze smieje sie z mego, nie z jego dowcipu — ale cialo dziewczyny stalo sie mniej sztywne. Nagle wbila mu palce w plecy.
— Na co czekasz? — szepnela mu do ucha. — Jestem doskonalym srodkiem nasennym ka.
Barbara byla z poczatku niezadowolona, ze jedyna kajuta na „Albatrosie” jest niska i waska, powoli jednak zaczela doceniac jej zalety, poniewaz za kazdym razem, gdy lodz sie zakolysala albo mocniej przechylila na bok, mozna sie bylo czegos uchwycic. Czula sie pewniej pod tym lekko lukowatym, niskim dachem, szczegolnie wtedy, gdy zalewala go wzburzona gniewna fala.
W kajucie panowaly egipskie ciemnosci i tylko od czasu do czasu, kiedy na przyklad Barbara wlaczala latarke lub gdy przez cztery male iluminatory wpadal blask blyskawicy, w srodku bylo troche widniej.
Stary KKK lezal przywiazany kocem do niewielkiej koi, przy mm siedziala Hester, trzymajac na rece znalezione dziecko; Helena, ktorej zbieralo sie na wymioty, pojekujac wyciagnela sie na drugiej koi, Barbara zas usiadla w nogach lozka naprzeciw Hester. Co pewien czas wkladala reke do otworu w podlodze, sprawdzajac, czy nie przecieka poszycie. Jak dotad wszystko bylo w porzadku.
Woda zalalaby,,Albatrosa”, gdyby pedzaca fala nie uwolnila go ze splotu czarnych galezi drzew mangrowych. Potem wysokie drzewo omal nie wywrocilo zaglowki. Jednakze podroz byla calkiem przyjemna, dopoki nie rozszalaly sie olbrzymie fale, ktore zmusily wszystkich oprocz Benjy’ego do udania sie pod poklad.
Po dluzszym milczeniu — gdy slychac bylo tylko placz dziecka, skrzypienie desek, plusie fal i wycie wiatru — Barbara zapytala:
— Jak sie czuje pan Kettering, Hester?
— Umarl przed chwila, panno Barbaro — rzekla Murzynka. — Cicho, malutki, niedawno dalam ci mleka z puszki.
Przez moment Barbara myslala o tym, co jej powiedziala Hester. po czym znow zwrocila sie do Murzynki.
— Owinmy go w cos i polozmy tam przy scianie, akurat wystarczy miejsca. Wtedy ty bedziesz mogla sie polozyc na koi.
— Nie, panno Barbaro — sprzeciwila sie Hester. — Nie chce, zeby staremu KKK znow pekla kosc biodrowa czy stalo sie co innego. Teraz jest w dobrym stanie, tyle ze nie zyje. I jezeli bedzie lezal na koi, nic mu sie wiecej nie stanie. Bedziemy mogli dowiesc, ze dbalismy o niego najlepiej, jak moglismy.
— O Boze! Trup w kajucie! — zawolala Helena, podrywajac sie z koi. — Uciekam stad!
— Kladz sie, idiotko! — rozkazala Hester. — Pani ja przytrzyma, panno Barbaro.
Nie bylo to jednak konieczne, Helene bowiem znow chwycily mdlosci.
Chwile pozniej fale miotajace lodzia staly sie slabsze Woda przestala zalewac dach kajuty.
— Zaniose Benjy’emu kawy — powiedziala Barbara.
— Niech pani tam nie chodzi — rzekla Hester.
— Wlasnie, ze pojde.
Kiedy ostroznie otworzyla malutka i klape z tylu kajuty i wysunela glowe, pierwsza rzecza, jaka ujrzala, byl Benjy, ktory kleczal w szerokim rozkroku przy sterze. Chmury rozstapily sie, tworzac waska szpare, prze? ktora swiecil Wedrowiec z tarcza przedstawiajaca glowe byka.
Barbara wyczolgala sie z kajuty. Od strony dziobu dal wiatr, nie byl jednak zbyt silny, totez dziewczyna zamknela za soba klape i podpelzla do Benjy’ego.
Benjy napil sie kawy z malego termosu, ktory przyniosla, i podziekowal jej skinieniem glowy.
Spojrzala za siebie na niska zrebnice kokpitu. W ostatnich znikajacych za chmurami promieniach Wedrowca widac bylo tylko ogromne fale.
— Myslalam, ze woda sie uspokoila! — zawolala do Benjy’ego, usilujac przekrzyczec wycie wiatru.
Benjy wskazal glowa dziob zaglowki.
— Znalazlem materac! — krzyknal. — Przymocowalem go lina do dziobu i wrzucilem do wody! Dzieki temu lodz jest ciagle zwrocona dziobem do wiatru i fali.
Barbara przypomniala sobie fachowa nazwe takiego urzadzenia: dryfkotwa.
— Jak sadzisz, Benjy, gdzie jestesmy? — zapytala.