Swiat znow staczal sie z hukiem, zaslepiony i bezradny, wprost w kolejna zawieruche wojenna.

Wrocil do jedzenia, a owoc okazal sie jeszcze lepszy niz za pierwszym kesem. „Nastepnym razem przywioze ci wiecej” — powiedziala istota. Ale zanim wroci, uplynie sporo czasu. A moze nie wroci juz nigdy. Wiekszosc istot przybywala tylko raz, choc kilka zjawialo sie niemal co tydzien — starzy zaprzyjaznieni podrozni.

Przypomnial sobie, ze kiedys przed laty pewna mala grupa Mglistych za kazdym razem zalatwiala sobie dluzszy postoj, by moc usiasc wokol stolu i przegadac pare godzin. Przybywali oni obladowani koszykami z prowiantem jak na jakis piknik. Potem przestali przyjezdzac; Enoch od lat nie widzial zadnego z nich.

„Szkoda — pomyslal Enoch — swietnie czulem sie w ich towarzystwie.”

Wypil jeszcze jedna kawe i dalej siedzial bezczynnie w fotelu, wspominajac dawne dobre czasy, gdy odwiedzali go Mglisci.

Jego ucho pochwycilo szelest i obrocil szybko glowe. Ujrzal ja. Siedziala na sofie, ubrana w surowe krynoliny z lat szescdziesiatych dziewietnastego wieku.

— Mary! — krzyknal zaskoczony wstajac.

Usmiechala sie do niego w swoj wyjatkowy sposob. Byla piekna, jak zadna inna kobieta.

— Mary, jak dobrze, ze jestes.

Oparty o gzyms kominka stal jeszcze ktos, jeden z jego przyjaciol, ubrany w blekitny mundur Polnocy, z szabla u pasa.

— Witaj, Enochu! — powiedzial David Ransome. — Mam nadzieje, ze nie przeszkadzamy.

— Skadze! — odrzekl Enoch. — Przyjaciele sa zawsze mile widziani.

Stanal przy stole, a przeszlosc byla tuz obok — stare dobre czasy spokoju, pachnace rozami, wolne od trosk dni, z ktorymi Enoch nigdy sie nie rozstawal.

Gdzies w oddali rozlegal sie dzwiek piszczalki i werbla, chrzescila bojowa uprzaz, gdy chlopcy szli na wojne, na przedzie pulkownik w galowym mundurze i jego czarny ogier, lopot sztandarow pulku na silnym czerwcowym wietrze.

Enoch podszedl do sofy. Lekko uklonil sie Mary.

— Jesli pozwolisz… — powiedzial.

— Oczywiscie, prosze — odparla. — Gdybys jednak byl zbyt zajety…

— Nie, skadze — rzekl. — Mialem nadzieje, ze was zobacze.

Usiadl obok niej, jednak nie za blisko. Przeslicznie ulozyla rece na lonie. Zapragnal porwac jej dlonie w swoje i przez chwile potrzymac, lecz wiedzial, ze nie moze. Bo, tak naprawde, jej nie bylo.

— Juz prawie tydzien minal, odkad cie widzialam. Jak ci idzie praca, Enochu?

Potrzasnal glowa.

— Wciaz same klopoty. Ktos caly czas mnie obserwuje.

A wykres przepowiada wojne.

David odszedl od kominka i zblizyl sie do nich. Usiadl na fotelu i poprawil szable.

— Wojna w dzisiejszych czasach to sprawa godna pozalowania. — powiedzial. — Nie tak walczylismy, Enochu.

— Nie tak — westchnal Enoch. — Wojna pociagnie za soba fatalne skutki. Jezeli na Ziemi wybuchnie kolejny konflikt, ludzkosc co najmniej na wiele stuleci (albo na zawsze) straci mozliwosc przynaleznosci do kosmicznej wspolnoty.

— Moze to i dobrze — skonstatowal David. — Chyba nie jestesmy gotowi do polaczenia sie z tamtymi w kosmosie.

— Istotnie, raczej watpie, czy dojrzelismy do tego — przyznal Enoch. — Ale kiedys przyjdzie nasz dzien. Ten dzien jednak przesunie sie daleko w przyszlosc, jesli rozpetamy nowa wojne.

Zeby przystac do innych cywilizacji, trzeba samemu sie ucywilizowac.

— A moze oni sie nie dowiedza — powiedziala Mary. — O tej wojnie. Przeciez nie wychodza ze stacji.

Enoch pokrecil glowa.

— Dowiedza sie. Mysle, ze nas obserwuja. Zreszta przeczytaja w gazetach.

— Tych, ktore prenumerujesz?

— Zbieram je dla Ulissesa. Widzisz te sterte w kacie? On je za kazdym razem zabiera do Galaktyki Centralnej. Mam przeczucie, ze gdy juz przeczyta wszystkie gazety, wysyla je na krance Galaktyki.

— Czy wyobrazasz sobie, co powiedzieliby w redakcjach tych gazet, gdyby znali zasieg ich obiegu? — spytal David.

Enoch usmiechnal sie.

— W Georgii wychodzi gazeta — ciagnal David — ktora opada na Ducie jak rosa. Musieliby wymyslic cos, co pasowaloby do Galaktyki.

— Z ukosa — rzucila zaraz Mary — opada na Galaktyke z ukosa. Co o tym sadzicie?

— Swietne — powiedzial David.

— Biedny Enoch — rzekla Mary. — My tu sobie zartujemy, a Enoch ma klopoty.

— Ja ich i tak nie rozwiaze. Tyle ze sie niepokoje — odrzekl Enoch. — Moge pozostac tu w stacji i problemy znikna. Zamykam drzwi i zostawiam za nimi wszystkie klopoty swiata.

— Ale tego nie zrobisz.

— Nie, nie moge.

— Chyba masz slusznosc, podejrzewajac, ze te cywilizacje obserwuja nas — powiedzial David. — Pewnie licza sie z mozliwoscia, ze pewnego dnia zaprosza ludzkosc do przylaczenia sie do nich. Gdyby tak nie bylo, po co mieliby budowac stacje na Ziemi?

— Caly czas rozszerzaja siec polaczen — wyjasnil Enoch. — Potrzebowali stacji w tym ukladzie slonecznym, zeby przedluzyc linie do ramienia Galaktyki.

— Byc moze — przyznal David. — Ale nie musieli wybierac Ziemi. Mogli zbudowac stacje na Marsie i powierzyc obsluge obcym; na jedno by wyszlo.

— Czesto zastanawiam sie nad tym — powiedziala Mary. — Oni chcieli miec stacje na Ziemi i ziemskiego zawiadowce. Musi istniec jakis powod.

— Mialem taka nadzieje — rzekl Enoch — ale obawiam sie, ze przybyli za wczesnie. Jeszcze nie czas. Ludzkosc nie dorosla.

Wciaz jestesmy niedojrzali.

— To wstyd, ze wiemy tak malo — stwierdzila Mary. — Tylu rzeczy musimy sie nauczyc. Ich wiedza jest ogromna w porownaniu za nasza. Wezmy na przyklad idee religii.

— Nie wiem — odrzekl Enoch — czy mozna nazwac to religia.

Sa tam pewne rzeczy, ktore polaczylibysmy z religia. Ale nie opiera sie to na wierze. Nie musi. Opiera sie na wiedzy. Mieszkancy Galaktyki po prostu wiedza.

— Mowisz o sile duchowej.

Tak, ona istnieje, podobnie jak inne sily, ktore tworza Wszechswiat. Sila duchowa istnieje, tak samo jak czas, przestrzen, grawitacja i wszystkie inne czynniki tworzace Wszechswiat pozamaterialny. Istnieje, a oni potrafia nawiazac z nia kontakt…

— Ale czy nie wydaje ci sie — spytal David — ze ludzkosc moze to wyczuwa? Ludzie nie wiedza, lecz czuja. I siegaja, by tego dotknac. Nie maja wiedzy, wiec robia, co moga za pomoca wiary. A ta siega zamierzchlych czasow.

— Zgoda — przyznal Enoch. — Ale wiara to nie sila duchowa, ktora mam na mysli. Sa inne sposoby: srodki materialne, metody, systemy filozoficzne, ktorymi ludzkosc moglaby sie posluzyc. W kazdej dziedzinie wiedzy mozna znalezc cos dla nas, czego jeszcze nie znamy.

Enoch wrocil myslami do dziwnej duchowej sily i jeszcze dziwniejszego przyrzadu, zbudowanego eony czasu wstecz, ktory umozliwial mieszkancom Galaktyki nawiazanie kontaktu z owa sila. Urzadzenie mialo nazwe, ale w jezyku angielskim nie istnial jej odpowiednik. Slowo „talizman” stosunkowo najlepiej oddawalo znaczenie, lecz nazbyt prymitywnie. Z drugiej strony, Ulisses uzyl wlasnie nazwy „talizman”, gdy rozmawiali o tym urzadzeniu przed laty.

Bylo tyle spraw, tyle teorii w Galaktyce, ktorych nie mozna bylo wyrazic w zadnym z ziemskich jezykow. Talizman byl czyms wiecej niz talizmanem, a urzadzenie noszace te nazwe nie bylo zwykla maszyna. Na Talizman skladaly sie pewne zasady mechaniki, lecz takze psychiki — moze jakas nieznana na Ziemi psychiczna energia. I

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату