zdazyl obrocic lufe, cien byl juz przy nim; powalil go i przycisnal do ziemi, wielka reka o plaskich palcach zatykajac usta.

— Ulisses! — wybelkotal Enoch.

Cien syknal ostrzegawczo.

Powoli przygniatajacy Enocha ciezar usunal sie, a reka odslonila usta.

Ulisses wskazal na stos glazow, a Enoch kiwnal glowa. Tuz przy uchu Enocha wyszeptal:

— Talizman! On ma Talizman!

— Talizman! — omal ze nie krzyknal Enoch; zdawal sobie sprawe, ze najmniejszy dzwiek moze zdradzic ich miejsce.

Od szczytu oderwal sie kamien i zaczal staczac w dol zbocza. Enoch przywarl do ziemi za kloda.

— Padnij! — krzyknaldo Ulissesa. — Padnij! On ma bron.

Ulisses chwycil go za ramie.

— Enochu! — zawolal. — Enochu, patrz!

Enoch zerwal sie na nogi i ujrzal dwie postacie mocujace sie na szczycie.

— Lucy! — wykrzyknal.

To wlasnie ona walczyla z obcym.

„Podkradla sie do niego — pomyslal. — Cholerny, maly gluptas! Gdy obcy zajety byl przeszukiwaniem wzrokiem zbocza, zblizyla sie ukradkiem i dopadla go.”

W dloni trzymala jakis kij; zamierzala nim uderzyc przybysza, jednak ten chwycil ja za reke.

— Strzelaj — bezbarwnym, martwym tonem rzucil Ulisses.

Enoch uniosl karabin, lecz w zapadajacych ciemnosciach niewiele mogl dojrzec. A tamci stali tak blisko siebie! Za blisko.

— Strzelaj! — wrzasnal Ulisses.

— Nie moge — zaszlochal Enoch. — Nic nie widac.

— Musisz strzelic — glos Ulissesa byl twardy i napiety. — Musisz zaryzykowac.

Enoch znow uniosl bron. Wydawalo mu sie, ze teraz widzi lepiej. Wiedzial jednak, ze nie tyle przeszkadzala mu ciemnosc, ile niecelny strzal w swiecie, w ktorym przechadzal sie na szczudlowatych nogach wyjacy balon. Wtedy nie trafil i teraz tez moglo mu sie to przydarzyc.

Muszka zatrzymala sie posrodku glowy szczuropodobnej istoty; glowa umknela na chwile, lecz zaraz powrocila.

— Strzelaj! — wrzasnal Ulisses.

Enoch nacisnal spust. Karabin kaszlnal. Na gorze obcy stal jeszcze przez sekunde, pozbawiony czesci glowy, a strzepy oderwanego ciala frunely krotka chwile niczym sploszone czarne owady w niknacym swietle zachodniego nieba.

Enoch rzucil bron i upadl na ziemie, wbijajac palce w mech. Zrobilo mu sie slabo na mysl o tym, co moglo sie stac, jednak lata spedzone na niezwyklej strzelnicy nie poszly na marne.

„Jakie to dziwne — pomyslal — jak wiele rzeczy pozornie bez znaczenia ksztaltuje nasz los.”

Strzelnica byla taka rzecza bez znaczenia — jak stol bilardowy czy gra w karty miala sluzyc wylacznie rozrywce zawiadowcy.

A jednak spedzone tam godziny nadaly ksztalt tej chwili na niewielkim odcinku zbocza i zadecydowaly o jej finale.

Oslabienie wsiaklo w skrawek ziemi pod Enochem; ogarnal Enocha spokoj — spokoj drzew i podszycia z pierwszym tchnieniem nocy. Jak gdyby niebo, gwiazdy i caly kosmos pochylily sie nad nim, szepczac o jednosci z nim. Przez chwile zdawalo mu sie, ze uchylil rabka jakiejs wielkiej prawdy, ktora przyniosla nie zaznane dotad ukojenie i poczucie wznioslosci.

— Enochu — szepnal Ulisses. — Enochu, moj bracie…

W glosie przybysza z gwiazd zabrzmial jakby ukryty szloch, poza tym Ulisses nigdy dotychczas nie nazwal Ziemianina bratem.

Enoch podniosl sie na kolana. W gorze na usypisku glazow widnialo lagodne, cudowne swiatlo, miekkie i delikatne, jak gdyby ogromny swietlik rozjarzyl swoj plomyk, plonacy pelnia blasku.

Swiatlo wedrowalo w ich strone po skalnej stromiznie, a wraz z nim Lucy, ktora zblizala sie, jakby trzymala w dloni latarnie.

Reka Ulissesa mocno scisnela ramie Enocha.

— Widzisz? — rzekl Ulisses.

— Tak, widze. Co to…

— Talizman — odrzekl Ulisses w zachwycie; zaparlo mu dech w piersi. — A ona jest naszym nowym straznikiem, ktorego szukalismy tyle lat.

33.

„Nie przestawales tego odczuwac — mowil do siebie w myslach Enoch podczas wedrowki przez las. — Nie bylo chwili, bys nie zdawal sobie sprawy z obecnosci tego. To bylo cos, co chciales przytulic do siebie i zatrzymac na zawsze, a nawet gdyby odeszlo — z pewnoscia bys tego nigdy nie zapomnial.”

To bylo cos nie do opisania: milosc matki, duma ojca, adoracja ukochanej, bliskosc przyjaciela — tym wszystkim i czyms wiecej. Sprawialo, ze najwieksza dal zdawala sie bliska, a zlozonosc zmieniala sie w prostote; przepedzalo caly strach i troski, choc jednak tkwil w tym pewien gleboki smutek: uczucie, ze juz nigdy w zyciu nie przyjdzie taka chwila jak ta, ze zaraz owa chwila przepadnie na zawsze i nigdy nie powroci.

Ale nie tak sie stalo. Chwila rozkwitala, by wciaz trwac.

Lucy szla miedzy nimi, przyciskajac do piersi torbe z ukrytym Talizmanem. Przyciskala ja obiema rekami i Enoch, patrzac na nia, otoczona miekkim blaskiem poswiaty, nie mogl powstrzymac sie od tego, by nie widziec w niej malej dziewczynki, tulacej do piersi swojego ukochanego kotka.

— Przez cale stulecie — zaczal Ulisses — a moze przez wiele stuleci, albo i nigdy, nie swiecil tak wspaniale. Nie pamietam czegos podobnego. Jest cudowny, prawda?

— Tak — przyznal Enoch. — Jest cudowny.

— Teraz znow zjednoczymy sie. Znowu bedziemy odczuwali. Staniemy sie jednym narodem.

— A ta istota, ktora go miala…

— Niezwykle przebiegla — stwierdzil Ulisses. — Chodzilo o okup.

— Wiec Talizman zostal wykradziony.

— Nie znamy wszystkich okolicznosci. Oczywiscie dowiemy sie wszystkiego.

Przedzierali sie dalej przez las w milczeniu. Na wschodzie pomiedzy wierzcholkami drzew niebo jasnialo blaskiem, ktory zapowiadal wzejscie ksiezyca.

— Jednego nie pojmuje — rzekl Enoch.

— Pytaj smialo — zachecil Ulisses.

— Jak ta istota mogla go nosic i nie odczuwac… nie czuc sie zlaczona? W przeciwnym razie nie popelnilaby kradziezy.

— Raz na wiele miliardow trafia sie ktos, kto… jak to nazywacie? Powiedzmy: umie sie dostroic. Ani w twoim, ani w moim przypadku Talizman nie zareagowalby. Moglibysmy trzymac go w rekach nie wiadomo ile i nic by sie nie stalo. Ale ta jedyna istota wsrod miliardow — wystarczy, ze dotknie go palcem, i Talizman ozywa. Chodzi o pewna wrazliwosc — nie wiem, jak to wyrazic — ktora rzuca most pomiedzy tym dziwnym urzadzeniem a sila duchowa. Rozumiesz, to nie maszyna jako taka dociera do sily duchowej i ja przekazuje, ale umysl zywej istoty. To on z pomoca mechanizmu laczy nas z ta sila.

Maszyna, mechanizm, zwykle narzedzie — dojrzalszy technologicznie brat mlotka, dluta, motyki, a jednak tak dalece rozny od nich jak ludzki mozg w porownaniu z pierwszym aminokwasem, ktory powstal na Ziemi we wczesnej mlodosci planety. Chcialoby sie powiedziec: oto kres rozwoju narzedzi, szczyt pomyslowosci wszystkich umyslow. Ale czy mozna tak twierdzic? Byc moze granica wcale nie istnieje; moze nigdy nie nadejdzie taki czas, gdy jakas istota lub grupa istot zatrzyma sie w pewnym punkcie i powie: Oto kres rozwoju, nie ma sensu dalej

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату