oddech. Na podworzu kilka wymietoszonych kur apatycznie grzebalo z przyzwyczajenia w ziemi, raczej bez nadziei na znalezienie chocby jednego ziarnka. Furkot wrobli, ktore uwijaly sie pomiedzy stodola a zywoplotem z wiciokrzewu, brzmial sucho i szorstko, jakby upal usztywnial ptakom skrzydla.

Siedzial tak, gapiac sie na chmury, podczas gdy robota czekala: nie zaorana kukurydza, nie zebrane siano, pszenica nie zzeta i nie ustawiona w snopki.

Bez wzgledu na to, co moze sie stac, czlowiek ma zycie przed soba — dni, ktore trzeba przezyc jak najlepiej. „Ostatnie lata byly dla mnie lekcja — rozmyslal Enoch. — Ale wojna to co innego niz zycie tutaj. Na wojnie wiadomo, czego sie spodziewac, czlowiek jest przygotowany na wszystko; lecz wojna sie skonczyla.” Wrocil tam, gdzie panowal pokoj. A w czasach pokoju czlowiek ma prawo czuc sie odgrodzony od potwornosci przemocy. Zostal sam, jak nigdy przedtem. „Jesli mam zaczac cos od poczatku — to wlasnie teraz” — pomyslal. Kazdy poczatek — bez wzgledu na miejsce — zawsze jest jednak naznaczony gorycza udreki.

Siedzial na schodkach z dlonmi wspartymi na kolanach, obserwujac coraz gestsze chmury, zbierajace sie na zachodzie. Zanosilo sie na deszcz, ziemia potrzebowala wody, ale tez deszcz mogl przejsc bokiem, bo ponad dolinami zlewiska rzeki wiatry zmienialy kierunek i nie mozna bylo w zaden sposob przewidziec, dokad ostatecznie poplyna chmury.

Nie widzial wedrowca, dopoki ten nie pojawil sie w bramie. Przybysz byl wysokiego wzrostu i dlatego poruszal sie niezgrabnie. Ubranie mial zakurzone, jakby przebyl dluga droge. Wszedl na sciezke; Enoch czekal, az tamten do niego podejdzie.

— Dzien dobry — powiedzial wreszcie Enoch. — Goraco, gdy sie tak idzie. Lepiej chwile odpoczac.

— Z checia — odrzekl nieznajomy. — Ale czy nie moglbym wpierw dostac kubek wody?

Enoch wstal.

— Prosze ze mna — powiedzial. — Napompuje swiezej. — Poszedl przez podworze do pompy. Zdjal wiszacy na rurze czerpak i podal mezczyznie. Chwycil za raczke pompy i poruszyl nia kilka razy w gore i w dol. — Niech troche zleci — rzekl. — Zaraz bedzie chlodna.

Woda chlusnela z wylotu rury i splywala po deskach przykrywajacych studnie; nowa struga wytryskiwala z kazdym ruchem ramion Enocha.

— Mysli pan, ze bedzie padac? — spytal nieznajomy.

— Tego nikt nie wie — odrzekl Enoch. — Poczekamy, zobaczymy.

Bylo cos niepokojacego w nieznajomym, ale Enoch nie mial pojecia co — jakas ledwo wyczuwalna niezwyklosc. Przyjrzal mu sie blizej podczas pompowania i doszedl do wniosku, ze to chyba uszy mezczyzny, zbyt ostro zakonczone. Lecz gdy spojrzal ponownie, wydaly mu sie normalne, zlozyl wiec wszystko na karb wyobrazni.

— Woda chyba juz zimna — powiedzial.

Przybysz podstawil czerpak pod strumien wody i czekal, az sie napelni. Podal pelen Enochowi, ten zas potrzasnal glowa.

— Ja potem. Na pewno jest pan bardzo spragniony.

Nieznajomy pil lapczywie. Woda splywala mu po brodzie.

— Jeszcze? — spytal Enoch.

— Nie, dziekuje. Ale nabiore jeszcze jeden dla pana, jesli pan pozwoli.

Enoch napompowal pelny czerpak i wzial go z rak nieznajomego. Woda byla zimna i Enoch, pijac, dopiero zauwazyl, jak bardzo byl spragniony. Wypil prawie do dna. Powiesil czerpak na miejsce i odezwal sie:

— No to teraz mozemy usiasc.

Nieznajomy usmiechnal sie szeroko.

— Dobrze mi to zrobi — powiedzial.

Enoch wyjal z kieszeni czerwona chustke i otarl twarz.

— Powietrze ciezkie, jakby zaraz mialo padac — stwierdzil.

Kiedy ocieral twarz, uswiadomil sobie nagle, co zastanowilo go w wygladzie przybysza. Choc ubranie mezczyzny nosilo slady wedrowki, a buty byly zakurzone po dlugim marszu, pomimo upalu przed burza nieznajomy w ogole sie nie pocil. Wygladal tak swiezo i raznie, jakby przed chwila odpoczywal pod drzewem na wiosennym wietrze.

Enoch schowal chustke do kieszeni i razem z nieznajomym podszedl do schodkow, gdzie usiedli obok siebie.

— Pan z daleka — zagadaal Enoch, delikatnie probujac czegos sie dowiedziec.

— Z bardzo daleka, istotnie — odparl nieznajomy. — Jestem ladny kawal drogi od domu.

— A jeszcze duzo drogi zostalo?

— Nie. Zdaje sie, ze dotarlem na miejsce.

— To znaczy… — Enoch chcial spytac, lecz nie dokonczyl.

To znaczy tutaj. Zeby usiasc na tych schodach. Szukalem pewnego czlowieka i mysle, ze go znalazlem. Nie znalem jego nazwiska ani nie wiedzialem, gdzie go szukac, ale bylem pewien, ze w koncu go znajde.

— Ja? — Enoch byl zdumiony. — Dlaczego mialby pan szukac wlasnie mnie?

— Szukalem czlowieka o zlozonej osobowosci. Na przyklad musial on patrzec w gwiazdy i rozmyslac, skad sie wziely.

— Tak — rzekl Enoch. — Ja tak robilem. Przez wiele nocy na biwakach lezalem owiniety kocem i patrzylem w niebo, widzialem gwiazdy i zastanawialem sie, czym sa i jak sie tam znalazly — no i przede wszystkim dlaczego. Slyszalem, jak niektorzy mowili, ze kazda z nich to takie slonce, ale ja nie znam sie na tym. I chyba nikt nie wie o tym zbyt wiele.

— Sa tacy, ktorzy wiedza bardzo duzo — rzekl nieznajomy.

— Moze pan? — powiedzial Enoch lekko kpiacym tonem, gdyz przybysz nie wygladal na takiego, ktory zbyt duzo wie.

— Tak, ja — odparl mezczyzna. — Sa tez i tacy, ktorzy wiedza wiecej ode mnie.

— Czasem sie zastanawiam — wyznal Enoch — jesli gwiazdy to inne slonca, moze w takim razie sa jeszcze jakies inne planety i ludzie?

Przypomnial sobie, jak pewnej nocy, bedac na obozie, siedzial z kolegami przy ognisku. Gadali sobie dla zabicia czasu. Kiedy wspomnial o tym, ze byc moze inni ludzie zyja na planetach wirujacych wokol innych slonc, chlopaki tak go wysmiali i tak szydzili z niego przez kilka nastepnych dni, ze juz nigdy o tym nie wspomnial. W gruncie rzeczy to nie bylo nic waznego. Sam wlasciwie nie bardzo wierzyl w to, co mowil. Ot, rozmyslania przy ognisku.

A teraz znow o tym wspomnial obcemu czlowiekowi. Dlaczego?

— Wierzy pan w to?

— Bezpodstawne spekulacje — stwierdzil Enoch.

— Nie takie znow bezpodstawne — odrzekl nieznajomy. — Istnieja inne planety i ich mieszkancy. Jestem jednym z nich.

— Ale przeciez…! — wykrzyknal Enoch, slowa zamarly mu na ustach.

Twarz nieznajomego pekla i rozpadla sie. Wyjrzalo spod niej oblicze, ktore z pewnoscia nie bylo ludzkie. Gdy tylko zsunela sie czlowiecza maska, wielka rozgaleziona blyskawica przebiegla z trzaskiem niebo i silny grzmot wstrzasnal ziemia. Z daleka dobiegl szum ulewy przewalajacej sie wsrod wzgorz.

7.

„Tak wszystko sie zaczelo — rozmysal Enoch. — Prawie sto lat temu. Wymysl, fantazja przy ognisku okazala sie faktem, a Ziemia figuruje teraz na galaktycznych mapach jako stacja tranzytowa, sluzaca wielu miedzygwiezdnym podroznym. Kiedys byli obcymi, teraz nie ma juz obcych. Nie istnieje takie pojecie. W kazdej postaci, bez wzgledu na powolanie, wszyscy sa ludzmi.”

Spojrzal na zapis z szesnastego pazdziernika tysiac dziewiecset trzydziestego pierwszego roku, przebiegl wzrokiem tekst. Pod koniec bylo zdanie:

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату