a jak bedzie dobry, wtedy znajdziesz milosc – jej glos nostalgicznie zlagodnial. – Gdy bylam mala dziewczynko w Niemczech, musialam wybierac miedzy dwoma chlopca mi. Jeden byl bardzo niegodziwy. Drugim byl moj Urnry. Jestesmy szczesliwym malzenstwem od czterdziestu jeden lat.
Nadszedl czas, aby zmienic temat:
– A co u, mmm, twojego wnuka… Lionela? Wybaluszyla oczy.
– Masz slabosc do Lionelka?
– Nieeeee.
– Ja moge cos wymyslic…
– Nie, Dorotheo, daj spokoj. Dziekuje, ale… w tej chwili jestem skupiona glownie na ocenach. Marze o prestizowym college'u.
– Gdybys w przyszlosci…
– Dam ci znac.
Dokonczylam precel przy wtorze monotonnej paplaniny Dorothei, wrzucajac „mhm' za kazdym razem, gdy milkla, czekajac na reakcje. Bez reszty pochlaniala mnie kwestia wieczornego spotkania z Elliotem. Z jednej strony zapowiadalo sie fantastycznie. Im dluzej sie jednak nad tym zastanawialam, tym wieksze ogarnialy mnie watpliwosci.
I chocby dlatego ze znalam go zaledwie pare dni. Poza m nie bylam pewna, jak odniesie sie do tego mama. Czas plynal nieublaganie, a Delphic Seaport byl oddalony o co najmniej pol godziny drogi. Nie mowiac o tym, ze slynal mocno odjechanych weekendowych imprez… Zadzwonil telefon. Na ekraniku wyswietlil sie numer Vee.
– Robimy cos dzisiaj? – zapytala.
Otworzylam usta, starannie wazac odpowiedz. Gdybym jej powiedziala o Elliocie, nie mialabym odwrotu.
– Kurde! – zapiszczala Vee. – Kurdekurdekurde! Rozlalam lakier do paznokci na kanape. Moment, wezme jakis papierowy recznik. Czy woda rozpuszcza lakier? – Wrocila po chwili. – Chyba zniszczylam kanape. Musimy sie gdzies wybrac. Wole, zeby mnie tu nie bylo, gdy odkryja moje najnowsze dzielo sztuki przypadkowej.
Dorothea przeniosla sie do lazienki. Nie mialam ochoty trwonic wieczoru na sluchanie, jak zrzedzi, myjac wanne I umywalke, wiec podjelam decyzje.
– Co powiesz na Delphic Seaport? Bedzie Elliot z Julesem. Chca sie z nami spotkac.
– I ty sie tajniaczysz? Wreszcie cos konkretnego! Przyjade za pietnascie minut. – Vee odlozyla sluchawke.
Poszlam na gore i zalozylam dopasowany kaszmirowy sweter, ciemne dzinsy i granatowe mokasyny do jazdy dutem. Przeciagnelam palcami po wlosach wokol twarzy, tak jak sie nauczylam podkreslac ich naturalne skrety… voila! W miare przyzwoite spiralki. Obrociwszy sie dwa razy przed lustrem, stwierdzilam, ze wygladam beztrosko I prawie seksownie.
Rowno kwadrans pozniej Vee zwawo zahamowala na podjezdzie i zatrabila ostro. Ja pokonywalam odleglosc miedzy naszymi domami w dziesiec minut, tyle ze zawsze przestrzegalam ograniczenia predkosci. Vee wprawdzie znala slowo „predkosc', ale juz „dozwolona' nie miescilo sie w jej slowniku.
– Jade z Vee do Delphic Seaport – zawolalam do Dorothei. – Moglabys przekazac cos mamie, jak zadzwoni?
Dorothea przyczlapala z lazienki.
– Az do Delphic? Tak pozno?
– Baw sie dobrze na konferencji! – odkrzyknelam, wybiegajac z domu, nim zdazyla zaoponowac albo zadzwonic do mamy.
Grube jasne loki Vee byly zwiazane wysoko w konski ogon. Z uszu zwisaly jej zlote obrecze. Usta umalowala na wisniowo, a rzesy – czarnym, wydluzajacym tuszem
– Jak ty to robisz? – zapytalam. – Na przygotowanie mialas tylko piec minut.
– Mnie nic nie zaskoczy – usmiechnela sie figlarnie. – Jestem chodzacym marzeniem skautow.
Spojrzala na mnie krytycznie.
– No co?
– Jedziemy sie spotkac z chlopakami.
– Owszem i co z tego?
– Chlopcy lubia dziewczyny, ktore wygladaja jak…dziewczyny.
– A ja jak wygladam? – spytalam, unoszac brwi.
– Jakbys wyszla spod prysznica i stwierdzila, ze samotnosc widoczna na twojej twarzy wystarczy, zebys sie jako tako prezentowala. Nie zrozum mnie zle. Te ciuchy sa niezle, fryzura tez w porzadku, ale reszta… Masz. – Siegnela do torebki. – Jako prawdziwa przyjaciolka pozycze ci szminke. I maskare, jesli dasz slowo, ze nie masz zarazliwej choroby oczu.
– Nie mam choroby oczu!
– Musialam sie upewnic.
– Nie chce, dzieki.
Vee rozdziawila buzie, zarazem filuternie i powaznie.
– Bez niej bedziesz sie czula naga!
– To by ci sie chyba podobalo – odparlam. Szczerze mowiac, mialam mieszanie uczucia co do wyjscia bez makijazu. Nie dlatego ze faktycznie czulam sie troszeczke gola, tylko dlatego ze wedlug Patcha bez make-upu wygladalam korzystniej. Aby sie lepiej poczuc, powiedzialam sobie, ze w koncu nie idzie tu o moja godnosc. Ani tez o dume. Cos mi zasugerowal i – jako osoba otwarta – spokojnie moglam to teraz wyprobowac. Nie przyznalabym sie jednak nawet w duchu, ze przeprowadzam test specjalnie tego wieczoru, wiedzac, ze nie spotkam Patcha.
Pol godziny pozniej Vee podjechala pod brame Delphic Seaport. Na otwarcie przyjechalo tyle ludzi, ze musialysmy postawic samochod na samym koncu parkingu. Wtulony w brzeg, Delphic jest znany z chlodnej aury. Kiedy szlysmy w strone kasy, zerwal sie wiatr i omiotl nasze lydki torebkami po popcornie i papierkami po cukierkach. Drzewa wciaz jeszcze nie mialy lisci i galezie poruszaly sie nad nami zlowieszczo jak pozbawione stawow palce. Przez cale lato Delphic Seaport sciagal tlumy spragnionych rozrywek, maskarad, wrozb, cyganskiej muzyki i widoku rozmaitych dziwolagow. Nigdy nie udalo mi sie dociec, czy pokazywane tam deformacje ciala byly autentyczne czy podrabiane.
– Jeden dla doroslych – poprosilam kobiete za kontuarem.
Wziela pieniadze i podala mi przez okienko opaske na reke, po czym usmiechnela sie, odslaniajac plastykowe biale kly wampira, umazane na czerwono szminka.
– Dobrej zabawy – powiedziala zadyszana. – Polecam nasza swiezo przebudowana kolejke. – Stuknela w szybe, wskazujac stosik map parku i ulotki.
Przechodzac przez obrotowe drzwi, wzielam jedna z ulotek. Widnial na niej napis:
NAJNOWSZA SENSACJA PARK LI ROZRYWKI DELPHIC! ARCHANIOL PO PRZEBUDOWIE (RENOWACJI) PRZEZYJ WIELKI UPADEK Z WYSOKOSCI TRZYDZIESTU PIECIU METROW!
Zerkajac mi przez ramie, Vee przeczytala ulotke. O malo nie przebila mi paznokciami skory na barku.
– Musimy sie przejechac! – zapiszczala.
– Na koncu – przyrzeklam w nadziei, ze jesli najpierw przezyjemy wszystkie inne atrakcje, Vee o tej zapomni. Od lat myslalam, ze nie boje sie wysokosci, przypuszczalnie dlatego, ze zawsze sprytnie unikalam tego typu wyzwan. Nie bylam do konca gotowa sprawdzic, czy czas oslabil we mnie strach.
Po diabelskim mlynie, samochodzikach, przejazdzce na latajacym dywanie, strzelnicy i paru innych grach stwierdzilysmy, ze nadeszla pora, by poszukac Julesa i Elliota.
– Hm – mruknela Vee, rozgladajac sie po kretej sciezce wokol parku.
Przez chwile milczalysmy w zadumie.
– Moze salon gier? – zasugerowalam w koncu.
– Racja.
Ledwie minelysmy drzwi salonu – spostrzeglam go. Ale nie Elliota. Ani Julesa. Patcha.
Uniosl glowe znad gry wideo. Twarz przyslaniala mu ta sama baseballowa czapka, w ktorej widzialam go na wuefie, ale z cala pewnoscia ujrzalam cien usmiechu… Na pierwszy rzut oka wygladal przyjaznie, ale zaraz mi sie przypomnialo, jak przeniknal moje mysli, i az mnie zmrozilo.
Liczylam, ze Vee go nie zauwazy. Predko pchnelam ja naprzod, aby nie zdazyla go dostrzec. Brakowalo mi jeszcze tylko tego, abysmy zagadnely Patcha.