w ustach. Bolaly go plecy. Miesnie nog byly nadwerezone i pulsowaly.

Zastanawial sie, czy nie dojsc do miasta szosa. To byla kuszaca perspektywa: prosta i bezposrednia droga, bez dziur, rowow czy pulapek ukrytych w cieniach. Juz i tak udalo mu sie maksymalnie skrocic trase, posuwajac sie polami. Od tej chwili unikanie uczeszczanych drog przedluzyloby tylko wedrowke.

Zrobil kilka krokow po asfaltowej nawierzchni, gdy znow sobie uswiadomil, ze nie ma odwagi isc dalej. Roy dopadnie go tutaj, zanim zdola dotrzec do granic miasta, gdzie w obecnosci ludzi i przy dobrym oswietleniu trudniej dokonac zbrodni niz w opustoszalej okolicy.

Autostop.

Nic nie jezdzi o tej porze.

Ktos bedzie przejezdzal.

Tak. Moze Roy.

Porzucil Santa Leona Road. Skierowal sie na poludniowy zachod od linii kolejowej, przemierzajac obszar porosniety niska, sucha roslinnoscia.

Nie przeszedl nawet pol mili, gdy dotarl do suchego kanalu, ktory biegl wzdluz Ranch Road. Byl gleboki i szeroki, a jego sciany nie byly ziemne, lecz betonowe. Zszedl na dol po jednej z drabinek, porozwieszanych w rownych odstepach, i gdy stanal na dnie kanalu, krawedz znajdowala sie dwadziescia stop nad jego glowa.

Dwie mile dalej, w samym sercu miasta, wspial sie po nastepnej drabince na gore i przeszedl przez balustrade. Znalazl sie na chodniku przy Broadway.

Choc zblizala sie pierwsza w nocy, na ulicy bylo wciaz widac ludzi – w przejezdzajacych samochodach; w czynnej cala noc restauracji; na stacji benzynowej. Jakis starszy czlowiek szedl pod reke z siwowlosa kobieta o dzieciecej twarzy, a mloda para spacerowala wzdluz sklepow, ogladajac wystawy.

Colin pragnal podbiec do najblizszego czlowieka i jednym tchem zdradzic swoj sekret, historie obledu Roya. Ale wiedzial, ze wzieliby go za wariata. Nie znali go, nie znali tez Roya. A ta opowiesc byla przeciez bezsensowna… Nawet gdyby zrozumieli i uwierzyli, to i tak nie mogliby mu pomoc.

Jego pierwszym sprzymierzencem powinna byc matka. Gdy dowie sie o wszystkim, zadzwoni na policje, a ta na jej wezwanie zareaguje szybciej i pewniej niz na wezwanie czternastoletniego chlopca. Musi wiec dostac sie do domu i opowiedziec o wszystkim Weezy.

Pobiegl wzdluz Broadway w strone Adams Avenue, ale po kilku zaledwie krokach przystanal, poniewaz uswiadomil sobie nagle, ze ten ostatni odcinek swej wedrowki musi pokonac z taka sama ostroznoscia jak poprzednie. Roy mogl zastawic na niego pulapke pod samymi drzwiami domu. Byl niemal pewien, ze tak sie wlasnie stanie. Najprawdopodobniej gdzies sie zaczail i teraz na niego czeka. Kawalek dalej znajdowal sie niewielki park pelen dogodnych miejsc, z ktorych Roy mogl obserwowac cala ulice. Gdy ujrzy Colina zblizajacego sie do domu, ruszy do ataku, i to bardzo szybko. Przez mgnienie oka, jakby obdarzony zdolnoscia jasnowidzenia, Colin ujrzal samego siebie, jak lezy na ziemi, porzucony w kaluzy krwi i objeciach bolu, konajacy o krok od schronienia, na progu sanktuarium.

Stal na srodku chodnika, trzesac sie.

Stal tak przez dluzsza chwile.

Musisz sie ruszyc, dzieciaku.

Dokad?

Zadzwon do Weezy. Popros ja, zeby po ciebie przyszla.

Powie mi, zebym sam przyszedl. To tylko kilka przecznic.

Wiec powiedz jej, dlaczego nie mozesz isc.

Nie przez telefon.

Powiedz jej, ze tam jest Roy, ktory czeka na okazje, by cie zabic.

Nie potrafie tego powiedziec przez telefon.

Potrafisz.

Nie. Musze tam byc, kiedy bede jej to mowil. W przeciwnym razie to nie zabrzmi dobrze i ona pomysli, ze to zart. Bedzie wsciekla.

Musisz sprobowac powiedziec to przez telefon, zeby mogla cie stad zabrac. Wtedy dotrzesz bezpiecznie do domu.

Nie moge zrobic tego przez telefon.

Jaki masz wybor?

Wrocil w koncu na stacje benzynowa obok wyschnietego kanalu. Byla tam budka telefoniczna. Wykrecil numer i sluchal sygnalu, ktory rozlegl sie kilkanascie razy.

Nie bylo jej jeszcze w domu.

Colin trzasnal sluchawka i wyszedl z budki, zapominajac o nie wykorzystanej monecie.

Stal na chodniku, z piesciami przy bokach, zgarbiony. Pragnal rozgniesc cos na miazge.

Suka.

Jest twoja matka.

Gdzie ona sie, do cholery, podziewa?

Interesy.

Co robi?

Interesy.

Z kim jest?

To tylko interesy.

Akurat.

Pracownik stacji konczyl prace. Rzad migoczacych neonowek powoli gasl.

Colin posuwal sie na zachod, przez centrum handlowe, po prostu zabijajac czas. Zagladal w okna wystawowe, ale niczego nie widzial.

Wrocil do budki dziesiec po pierwszej. Wykrecil numer domowy, odczekal pietnascie sygnalow i odlozyl sluchawke.

Interesy to jej dupa.

Ciezko pracuje.

Nad czym?

Stal przez kilka minut, z reka na sluchawce, jakby czekajac na telefon.

Pieprzy sie na okraglo.

To interesy. Kolacja w interesach.

O tej porze?

Pozna, bardzo pozna kolacja.

Sprobowal jeszcze raz.

Nikt nie podniosl sluchawki.

Usiadl na podlodze budki, w ciemnosci, i objal sie ramionami.

Pieprzy sie, kiedy jej potrzebuje.

Nie wiesz na pewno.

Wiem.

Nie mozesz wiedziec.

Spojrz prawdzie w oczy. Pieprzy sie jak wszyscy.

Teraz mowisz jak Roy.

Czasem Roy ma racje.

Jest szalony.

Moze nie pod kazdym wzgledem.

O wpol do drugiej wstal, wsunal monete do automatu i znow zadzwonil do domu. Sygnal odezwal sie dwadziescia dwa razy, zanim Colin odlozyl sluchawke.

Moze teraz powrot do domu bedzie bezpieczniejszy? Czyz nie bylo juz zbyt pozno, by Roy ciagle stal na czatach? Byl morderca, ale byl takze czternastolatkiem, nie mogl przebywac poza domem cala noc. Jego starzy chyba zaczeliby sie niepokoic. Moze nawet wezwaliby policje. Roy narobilby sobie niezlych klopotow, gdyby nie wrocil na noc do domu.

Moze tak. A moze nie.

Colin wcale nie byl pewien, czy Bordenow tak naprawde obchodzi, co dzieje sie z Royem. O ile sie orientowal,

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату