– To bardzo mily chlopiec. On…
– Rozmawialas z nim tylko kilka razy!
– Dostatecznie czesto, by wiedziec, ze jest dobrze wychowanym i jak na swoj wiek bardzo dojrzalym chlopcem.
– Nieprawda! On w ogole taki nie jest. On klamie!
– Jego wersja wydaje sie wiarygodniejsza niz twoja – powiedziala Weezy. – Poza tym Roy robi na mnie wrazenie bardzo rozsadnego chlopca.
– Sadzisz, ze ja nie jestem rozsadny?
– Colin, ilez to razy wyciagales mnie po nocy z lozka, poniewaz byles przekonany, ze cos sie paleta po strychu?
– Nie tak znow czesto – wymamrotal.
– Owszem. Czesto. Bardzo czesto. A czy chociaz raz znalezlismy cokolwiek czy kogokolwiek?
Westchnal.
– Znalezlismy?
– Nie.
– A ilez to razy byles absolutnie pewien, ze cos skrada sie noca kolo domu i probuje dostac sie do srodka przez okno?
Nie odpowiedzial.
Jej przewaga rosla z kazdym pytaniem.
– I czy rozsadny chlopiec spedza caly swoj wolny czas, skladajac plastikowe modele filmowych potworow?
– Czy dlatego mi nie wierzysz? Bo ogladam mnostwo horrorow? Bo czytam sf?
– Przestan. Nie traktuj mnie jak idiotki.
– Cholera.
– I w dodatku uczysz sie wulgarnego jezyka od tej bandy, z ktora sie wloczysz, a ja na to nie pozwole.
Ruszyl w strone zlomowiska.
– Dokad idziesz?
– Pokaze ci dowod.
– Jedziemy do domu – stwierdzila.
– Chodz, zobacz.
– Powinnam byc w galerii godzine temu.
– Moge pokazac ci dowod, jesli tylko zechcesz spojrzec.
Ruszyl przez zlomowisko w strone miejsca, w ktorym wzgorze opadalo az do torow. Nie byl pewien, czy matka za nim idzie, ale staral zachowywac sie tak, jakby nie mial co do tego zadnych watpliwosci. Uwazal, ze spojrzenie za siebie byloby oznaka slabosci, a czul, ze byl slaby juz dostatecznie dlugo.
Zbiorowisko wrakow Pustelnika Hobsona wydawalo sie w nocy ponurym labiryntem. Teraz, w blasku dnia, bylo tylko smutnym, bardzo smutnym i bardzo opuszczonym miejscem. Wystarczylo nieznacznie zmruzyc oczy, by przebic wzrokiem martwa i zalosna zaslone – pelna winy terazniejszosc i ujrzec blask przeszlosci, wyzierajacy z kazdego zakatka. Kiedys te wszystkie samochody byly lsniace i piekne. Ludzie wlozyli w nie prace, pieniadze i sny, a wszystko skonczylo sie tylko rdza.
Gdy dotarl do zachodniego kranca zlomowiska, nie mogl uwierzyc wlasnym oczom. Dowod, ktory zamierzal pokazac Weezy, zniknal.
Rozbity pick – up wciaz stal dziesiec stop od krawedzi zbocza, w miejscu, w ktorym Roy go pozostawil, ale wstegi blachy falistej zniknely. Choc wrak utknal przednimi kolami w brudnej ziemi, tylne tkwily na stalowych szynach. Colin pamietal to doskonale. Ale teraz wszystkie cztery obrecze spoczywaly na golej ziemi.
Colin zrozumial, co sie stalo, i wiedzial, ze powinien byl sie tego spodziewac. Ostatniej nocy, gdy uciekal kanalem lezacym na zachod od linii kolejowej, Roy nie ruszyl od razu do miasta, by czekac na niego gdzies kolo domu, lecz porzucil zamiar pogoni i wrocil tu, by usunac wszelkie slady planowanej zbrodni. Wywiozl gdzies wszystkie czesci prowizorycznego toru, jaki skonstruowal dla pick – upa. Potem uniosl lewarkiem tylne kola samochodu, by usunac tkwiace pod nimi dwie ostatnie kompromitujace wstegi metalu.
W miejscach, w ktorych przejechal pick – up, trawa powinna byc zgnieciona, ale teraz sterczala w gore wysoko i rowno, jak na calym zlomowisku; falowala lagodnie w lekkiej bryzie. Roy zadal sobie trud, by ja wygrabic, a tym samym usunac odciski pozostawione przez dwie obrecze kol. Przy blizszej inspekcji Colin zauwazyl, ze gietkie zdzbla trawy przechowaly ledwie widoczny slad zniszczenia. Kilka bylo zlamanych. Pare wygietych. Niektore zgniecione. Ale te slabe poszlaki nie byly dostatecznym dowodem, ktory przekonalby Weezy o prawdziwosci jego historii.
Choc pick – up stal o jakies dwadziescia stop blizej krawedzi zbocza niz inne wraki, wygladal jednak tak, jakby tkwil w tym samym miejscu, nietkniety, przez cale lata.
Colin kleknal przy samochodzie i wsadzil reke za jedna z zardzewialych obreczy. Po chwili wydobyl grudke smaru.
– Co robisz? – spytala Weezy.
Odwrocil sie w jej strone i wyciagnal zabrudzona reke.
– To wszystko, co moge ci pokazac. Usunal cala reszte, wszystko.
– Co to jest?
– Smar.
– No i co z tego?
Sprawa byla beznadziejna.
CZESC DRUGA
28
Colin nie mogl wychodzic z domu przez siedem dni.
I byla to tylko czesc kary. Matka zadreczala go telefonami – kazdego dnia dzwonila do domu szesc albo siedem razy, sprawdzajac jego obecnosc. Czasem miedzy telefonami uplywaly dwie lub trzy godziny, a czasem dzwonila trzy razy w ciagu trzydziestu minut. Nie mial odwagi wymknac sie z domu.
Prawde mowiac, nie mial zamiaru nigdzie wychodzic. Byl przyzwyczajony do samotnosci i wlasne towarzystwo calkowicie mu wystarczalo. Przez cale zycie jego pokoj stanowil najwieksza i najwazniejsza czesc otaczajacego go swiata, a teraz, przynajmniej przez jakis czas, musial mu zastapic caly wszechswiat. Mial swoje ksiazki, horrory, komiksy, modele potworow i radio. Mial co robic przez tydzien, miesiac albo nawet dluzej. Poza tym bal sie, ze jesli wystawi noge za prog domu, to dopadnie go Roy Borden.
Weezy dala mu takze jasno do zrozumienia, ze po odbyciu wyroku bedzie go przez dluzszy czas obowiazywal okres probny. Do konca lata mial wracac do domu przed zmrokiem. Nie powiedzial jej, co mysli, kiedy ustalala te zasade, ale w gruncie rzeczy nie traktowal tego zakazu jako kary. I tak nie mial zamiaru wychodzic dokadkolwiek noca. Dopoki Roy krecil sie gdzies w okolicy, Colin obawial sie kazdego zachodu slonca, jakby byl jednym z bohaterow
Oprocz ustanowienia godziny policyjnej Weezy pozbawila go na miesiac kieszonkowego. Tym rowniez sie nie przejal. Mial duza metalowa skarbonke w ksztalcie latajacego spodka pelna bilonu i banknotow, ktore gromadzil przez ostatnie pare lat.
Martwilo go tylko to, ze te wszystkie ograniczenia zakloca jego adoracje Heather Lipshitz. Nigdy przedtem nie mial sympatii.
Nigdy dotad zadna dziewczyna nie obdarzyla go swym zainteresowaniem. Ani troche. Teraz, gdy nadarzyla sie okazja nawiazania blizszej znajomosci, nie chcial wszystkiego zepsuc.
Zadzwonil do Heather, wyjasnil cala sytuacje, i odwolal randke. Nie podal jej prawdziwych przyczyn swego