aresztu domowego; nie wspomnial, ze Roy probowal go zabic. Nie znala go na tyle dobrze, by mogla uwierzyc w tak niesamowita historie. A sposrod wszystkich znanych Colinowi osob Heather byla wlasnie ta, ktorej opinia liczyla sie w tej chwili najbardziej; nie chcial, by pomyslala, ze ma do czynienia z wariatem. Wykazala duzo zrozumienia i przelozyli spotkanie na nastepna srode, dzien, w ktorym Colin mial odzyskac wolnosc. Nie przejmowala sie nawet tym, ze beda musieli pojsc na wczesniejszy seans, tak, by mogl wrocic do domu przed zmrokiem. Gawedzili przez dwadziescia minut o filmach i ksiazkach i Colinowi rozmawialo sie z nia latwiej niz z jakakolwiek inna dziewczyna, ktora mial okazje dotad poznac.

Gdy odlozyl sluchawke, poczul sie lepiej. Udalo mu sie przynajmniej zapomniec na pol godziny o Royu Bordenie.

Dzwonil do Heather przez caly tydzien, codziennie – i nigdy nie brakowalo mu slow. Dowiedzial sie o niej mnostwa rzeczy, a im wiecej sie dowiadywal, tym bardziej mu sie podobala. Mial nadzieje, ze robi na niej rownie korzystne wrazenie i nie mogl sie doczekac, kiedy znow ja zobaczy.

Spodziewal sie, ze Roy pojawi sie pod jego drzwiami ktoregos popoludnia albo przynajmniej zadzwoni i bedzie mu grozil, ale dni mijaly spokojnie. Zastanawial sie, czy nie zaczac dzialac z samej tylko ciekawosci. Codziennie, raz czy dwa, podnosil sluchawke telefonu, ale zawsze zatrzymywal sie na trzeciej cyfrze numeru Bordenow. Dostawal wowczas dreszczy i odkladal sluchawke.

Przeczytal z pol tuzina paperbackow: science fiction, opowiesci typu miecz i czarownik, historie okultystyczne, rzeczy o monstrualnych zloczyncach, czyli to, co lubil najbardziej. Ale musialo byc cos nie tak ze stylem autorow czy z akcja powiesci, poniewaz nie budzily w nim juz tych dawnych, gwaltownych emocji.

Ponownie przeczytal kilka pozycji, ktore podczas pierwszej lektury, kilka lat wczesniej, wydawaly mu sie naprawde przerazajace. Odkryl, ze wciaz podoba mu sie koloryt, tajemniczosc i narastajace napiecie powiesci Wladca lalek Heinleina, ale groza tej ksiazki, ktora tak silnie niegdys do niego przemawiala, gdzies uleciala. Kto tam Johna Campbella i najstraszniejsze powiesci Theodora Sturgeona – To i Mis profesora Kinga wciaz podsuwaly wyobrazni makabryczne obrazy, ale Colin nie patrzyl juz lekliwie przez ramie, odwracajac kartki.

Mial klopoty z zasypianiem. Gdy zamykal oczy na dluzej niz na minute, zaczynal slyszec dziwne odglosy: ukradkowy, ale uporczywy halas, typowy dla kogos, kto probuje dostac sie do sypialni przez zamkniete drzwi albo okno. Slyszal takze jakis halas na strychu – cos ciezkiego, wlokacego olbrzymie cielsko tam i z powrotem, jakby w poszukiwaniu dogodnego miejsca do przebicia sufitu sypialni. Myslal o tym, o czym z taka pogarda mowila jego matka, i przekonywal sam siebie, ze na strychu nic sie nie kryje; powtarzal sobie, ze to tylko imaginacje, twory jego zbyt zywej wyobrazni. Wciaz jednak slyszal te dziwne, niepokojace odglosy. Po dwoch koszmarnych nocach poddal sie i czuwal, czytajac az do switu. Zasnal dopiero przy swietle wczesnego poranka.

29

W srode rano, w osiem dni po wydarzeniach na zlomowisku Pustelnika Hobsona, Colin byl wolny. Ale nie mial ochoty wychodzic. Obserwowal okolice z okien parteru. Nie odkryl niczego niezwyklego, ale trawnik frontowy wydawal mu sie bardziej niebezpieczny niz pole bitewne, choc nie wybuchaly na nim bomby i nie swiszczaly kule.

Roy nie bedzie przeciez probowal zrobic niczego w bialy dzien.

Jest szalony. Skad mozesz wiedziec, co zrobi?

Idz. Wyjdz z domu. Dzialaj.

Jesli czeka…

Nie mozesz przeciez ukrywac sie w domu przez reszte zycia.

Wybral sie do biblioteki. Jadac na rowerze po slonecznych ulicach co chwila ogladal sie za siebie. Byl pewien, ze Roy podaza za nim.

Choc Colin spal poprzedniej nocy tylko trzy godziny, czekal juz przy drzwiach wejsciowych do budynku, gdy bibliotekarka, pani Larkin, pojawila sie, by zaczac prace. Chlopiec przychodzil do biblioteki regularnie, dwa razy w tygodniu, i pani Larkin szybko sie zorientowala, jakie lubi ksiazki. Gdy go zobaczyla na stopniach biblioteki, powiedziala”

– Dostalismy w zeszly piatek nowa powiesc Arthura C Clarke’a.

– Swietnie.

– Coz, nie odlozylam jej od razu na polke, bo pomyslalam, ze przyjdziesz jeszcze tego samego dnia albo najpozniej w sobote.

Wszedl za nia do duzego, zimnego, otynkowanego budynku, a nastepnie do glownej sali, gdzie odglos ich krokow ginal wsrod wysokich polek z ksiazkami i gdzie unosil sie zapach kleju i zolknacego papieru.

– Kiedy nie pokazales sie do poniedzialkowego popoludnia – powiedziala pani Larkin – pomyslalam, ze nie moge dluzej odkladac tej ksiazki. A tak dla twojej informacji – ktos ja wczoraj wypozyczyl pare minut przed piata.

– Nic nie szkodzi – powiedzial Colin. – Bardzo dziekuje, ze pani o mnie pomyslala.

Pani Larkin byla lagodna, rudowlosa kobieta o zbyt niskim czole, zbyt malych piersiach, zbyt duzym podbrodku i zbyt duzym siedzeniu. Nosila szkla tak grube jak Colin. Kochala ksiazki i moli ksiazkowych, i Colin bardzo ja lubil.

– Wlasciwie przyszedlem, zeby skorzystac z czytnika – powiedzial.

– Och, tak mi przykro, ale nie mamy zadnych ksiazek sf na mikrofilmach.

– Tym razem nie chodzi mi o sf. Chcialbym przejrzec stare egzemplarze News Register.

– A po coz to? – Zrobila mine, jakby ugryzla cytryne. – Byc moze to, co powiem, nie jest lojalne wobec rodzinnego miasta, ale News Register to chyba najnudniejsza lektura, jaka mozna tu znalezc. Same informacje o wyprzedazach i zebraniach koscielnych, a takze sprawozdania z posiedzen rady miejskiej, na ktorych glupi politycy kloca sie godzinami, czy zalatac dziury na Broadway, czy tez nie.

– No tak… wlasciwie to mysle juz o poczatku roku szkolnego – powiedzial Colin, zastanawiajac sie, czy to wyjasnienie jej tez wyda sie smieszne. – Wypracowania z angielskiego zawsze sprawiaja mi troche klopotow, wiec wole przygotowac cos wczesniej.

– Nie wierze, by cokolwiek w szkole moglo ci sprawiac klopot – powiedziala pani Larkin.

– W kazdym razie… mam pewien pomysl na esej o lecie w Santa Leona, nie o tym, co mnie sie przydarzylo, ale w ogole, o tym jak ludzie spedzali tutaj lato. Chce sie troche podksztalcic.

Usmiechnela sie z aprobata.

– Jestes ambitnym, mlodym czlowiekiem, co?

– Niezupelnie. – Wzruszyl ramionami.

Potrzasnela glowa.

– W ciagu tych wszystkich lat, jakie tu przepracowalam, jestes chyba pierwszym chlopcem, ktory zjawia sie w bibliotece w czasie letnich wakacji, zeby przygotowac sie do pracy domowej zadanej na jesien. To bardzo ambitne. Na pewno. I pokrzepiajace. Tak trzymaj, a wiele zdolasz osiagnac.

Colin byl zaklopotany. Po pierwsze – nie zasluzyl na pochwale, a po drugie – oklamal pania Larkin. Czul, jak sie czerwieni, i nagle uswiadomil sobie, ze jest to pierwszy rumieniec od tygodnia, a moze od jeszcze dluzszego czasu, co w jego przypadku bylo niewatpliwym rekordem.

Udal sie do stolika, na ktorym stal czytnik, a pani Larkin przyniosla mu szpule z filmem zawierajacym wszystkie strony News Register z czerwca, lipca i sierpnia poprzedniego roku, a takze z tych samych miesiecy sprzed dwoch lat. Pokazala mu, jak obslugiwac urzadzenie i stala nad nim tak dlugo, az upewnila sie, ze chlopiec nie ma juz zadnych pytan. Potem odeszla zostawiajac go sam na sam z lektura.

Rose.

Jakis Rose.

Jim Rose?

Arthur Rose?

Michael Rose?

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату