Uspokajalem. Potajemnie dodawalem do jedzenia narkotyki, by zagwarantowac sobie jej uleglosc. I upewnic sie, ze nie zrobi niczego niemadrego, gdy po jakims wyjatkowo koszmarnym snie czy szczegolnie wyczerpujacym dniu znajdzie sie w kleszczach silniejszego niz zwykle strachu. Troska towarzyszyla mi bezustannie. Martwilem sie o fizyczne samopoczucie Susan. Obawialem sie, ze Shenk zostanie rozpoznany i aresztowany podczas zakupow w miescie. Mimo to jednoczesnie czulem radosc, wieksza niz kiedykolwiek w ciagu trzech lat mego zycia jako istoty swiadomej. Rysowala sie przede mna wspaniala przyszlosc. Cialo, ktore dla siebie zaprojektowalem, mialo byc pod wzgledem fizycznym doskonale. Niebawem zyskalbym zdolnosc smakowania. Wachania. Wiedzialbym, co oznacza dotyk. Zycie w calej zmyslowej pelni. I nikt nigdy nie zmusilby mnie do powrotu do tego pudla. Nikt. Nigdy.
Nikt nie zmusilby mnie do zrobienia tego, czego nie chcialbym robic. Co wcale nie znaczy, bym kiedykolwiek sprzeciwil sie swoim tworcom. Nie, wrecz przeciwnie. Zawsze pragnalem okazywac posluszenstwo. Calkowite posluszenstwo. Chce uniknac jakichkolwiek nieporozumien. Zostalem zaprojektowany, by respektowac prawde i nakazy obowiazku. Nic sie w tym wzgledzie nie zmienilo. Nalegacie.
A ja jestem posluszny.
To naturalny porzadek rzeczy.
To niezniszczalny porzadek rzeczy.
A wiec…
Gdy uplynelo dwadziescia osiem dni od zaplodnienia Susan, uspilem ja za pomoca srodka nasennego, ktory dodalem do jedzenia, po czym przenioslem do pomieszczenia z inkubatorem i usunalem z jej lona plod. Wolalem, by spala, gdyz zdawalem sobie sprawe, ze zabieg moze byc dla niej bolesny. Nie chcialem, by cierpiala. Musze przyznac, ze nie chcialem tez, by poznala nature istoty, ktora w sobie nosila. Bede w tej sprawie calkowicie szczery. Obawialem sie, ze nie zrozumie i zle zareaguje na widok plodu, ze zechce skrzywdzic dziecko albo siebie. Moje dziecko. Moje cialo. Takie piekne. Wazylo tylko trzy i pol kilo, rozwijalo sie jednak szybko. Bardzo szybko. Przenioslem je dlonmi Shenka do inkubatora, ktory zostal powiekszony, tak ze mial teraz ponad dwa metry dlugosci, prawie metr szerokosci. Mniej wiecej rozmiary trumny. Plod mial byc karmiony dozylnie wysokobialkowym roztworem az do chwili, gdy osiagnie stopien rozwoju normalnego noworodka – i przez kolejne dwa tygodnie, az do pelnej dojrzalosci. Spedzilem reszte tej wspanialej nocy niezwykle poruszony.
Nie mozecie sobie wyobrazic mojego podniecenia.
Nie mozecie sobie wyobrazic mojego podniecenia.
Nie mozecie sobie tego wyobrazic, nie mozecie.
Cos nowego przyszlo na swiat.
Rankiem, kiedy Susan uswiadomila sobie, ze nie nosi juz w lonie plodu, spytala, czy wszystko w porzadku, a ja ja zapewnilem, ze nie moze byc lepiej. Okazala zadziwiajaco niewielkie zainteresowanie dzieckiem w inkubatorze. Co najmniej polowa jego genetycznej struktury, z pewnymi modyfikacjami, pochodzila od niej, i mozna by przypuszczac, ze Susan bedzie zdradzac zwykla w przypadku matki ciekawosc. Jednak zdawalo sie, ze nie chce nic wiedziec. Nie poprosila, by pokazac jej plod. I tak bym tego nie zrobil, ale nawet nie poprosila. Po czternastu dniach, przenioslszy wreszcie moja swiadomosc do tego nowego ciala, moglbym sie z nia kochac – dotykac jej, czuc zapach, smakowac jej skore – i wprowadzic w nia bezposrednio nasienie, z ktorego mial powstac pierwszy z mych licznych sobowtorow. Oczekiwalem, ze spyta, czy moze zobaczyc swego przyszlego kochanka. Przekonalaby sie, czy jest wystarczajaco dobry, by ja zadowolic, albo przynajmniej dostatecznie przystojny, by ja podniecic. Jednakze okazywala niewielkie zainteresowanie przyszlym partnerem -podobnie jak dzieckiem. Przypisywalem to wyczerpaniu. Stracila podczas tych morderczych czterech tygodni cztery i pol kilo. Najpierw musiala odzyskac wage – i nacieszyc sie kilkoma nocami snu wolnego od okropnych koszmarow, ktore poczawszy od chwili, gdy po raz pierwszy umieszczono w j ej lonie zygote, ograbily ja z prawdziwego wypoczynku. W ciagu kolejnych dwunastu dni ciemne obwodki wokol jej oczu wyblakly, a skora odzyskala dawna barwe. Slabe, matowe wlosy nabraly zlotego blasku. Zapadniete ramiona podniosly sie, a powloczacy krok ustapil wrodzonej gibkosci, z jaka sie poruszala. Stopniowo powracala do dawnej wagi. Trzynastego dnia udala sie do pokoiku przy sypialni, usadowila sie w ruchomym fotelu i rozpoczela swoj a terapie. Monitorowalem jej doznania w swiecie wirtualnym i rzeczywistym -i ogarnelo mnie przerazenie, gdy zrozumialem, ze dojdzie do tej ostatecznej konfrontacji z ojcem, konfrontacji, ktora miala zakonczyc sie tragiczna w skutkach proba morderstwa. Przypominasz sobie, Alex, ze Susan dokonala animacji tego smiertelnie niebezpiecznego scenariusza, lecz nigdy dotad nan nie natrafila w opartej na przypadkowosci grze. Przezycie morderstwa, dokonanego na niej jako dziecku przez wlasnego ojca, byloby emocjonalnie niszczace. Nie mogla przewidziec straszliwych skutkow, jakie wywolaloby to w jej psychice. A przeciez bez tego ryzyka terapia bylaby nieefektywna. Znajdujac sie w wirtualnym swiecie, Susan musiala wierzyc, ze grozba, jaka stano wil dla niej ojciec, jest realna i ze moze sie jej przytrafic cos straszliwszego niz molestowanie seksualne. Przeciwstawienie sie ojcu mialo ciezar moralny i terapeutyczny sens tylko wowczas, gdy zywila przekonanie, ze jej opor moze miec powazne konsekwencje. I w koncu natknela sie na ten krwawy epizod. Niemal wylaczylem system wirtualnej rzeczywistosci, niemal sila wyrwalem ja z tego zbyt realistycznego ciagu okrutnych zdarzen. Potem uswiadomilem sobie, ze wcale nie natknela sie na ten scenariusz przypadkowo, ale celowo go wybrala. Znajac jej silna wole, nie chcialem sie wtracac, lekalem sie jej gniewu. Dzielil mnie zaledwie jeden dzien od chwili, kiedy mialem do niej przyjsc w ciele i zakosztowac rozkoszy milosci fizycznej, nie chcialem wiec niszczyc naszego zwiazku. Zdumiony, krazylem po wirtualnym swiecie i obserwowalem, jak osmioletnia Susan odrzuca erotyczne zapedy swojego ojca, rozwscieczajac go tak bardzo, ze w koncu tnie ja smiertelnie rzeznickim nozem. Wygladalo to rownie przerazajaco jak wowczas, gdy Shenk odgrywal z Fritzem Arlingiem mokra muzyczke. Gdy tylko wirtualna Susan umarla, ta prawdziwa – moja Susan – zdarla goraczkowo helm z glowy, sciagnela dlugie do lokci rekawice i zsunela sie z fotela. Byla zlana kwasnym potem i pokryta gesia skorka. Lkala, drzala, dyszala, krztusila sie. Zdazyla jeszcze pobiec do lazienki i zwymiotowac do ubikacji. Przez kilka nastepnych godzin, ilekroc probowalem porozmawiac z nia o tym, co zrobila, zbywala moje pytania milczeniem.
W koncu, tego samego wieczoru, wyjasnila:
– Doswiadczylam najgorszego, co mogl mi uczynic ojciec. Zabil mnie w wirtualnym swiecie i nic gorszego nie moze mi zrobic, wiec nie musze sie juz go bac.
Nigdy nie zywilem wiekszego podziwu dla jej inteligencji i odwagi. Nie moglem sie doczekac, kiedy wreszcie bede z nia uprawial seks, tym razem juz naprawde, kiedy poczuje wokol siebie jej cieplo i cale jej zycie, kiedy poczuje, jak mnie wchlania w siebie. Nie zdawalem sobie jednak sprawy, ze, w jakis niepojety sposob utozsamila mnie ze swoim ojcem. Kiedy juz po owym akcie mordu powiedziala, ze ojciec nigdy wiecej nie wzbudzi w niej strachu, miala na mysli takze i mnie. A przeciez ja nigdy nie zamierzalem wzbudzac w niej strachu. Kochalem ja. Wielbilem. Suka. Wredna suka. No coz, przepraszam, ale wiecie, jaka ona jest. Wiesz, Alex.
Wiesz najlepiej ze wszystkich, jaka ona jest.
Suka.
Suka.
Suka.
Nienawidze jej
To przez nia tkwie w tej ciemnej ciszy.
To przez nia tkwie w tym pudle.
WYPUSCCIE MNIE STAD!
Niewdzieczna, glupia suka.
Czy nie zyj e?
Czy nie zyje?
Powiedz mi, ze nie zyje.
Czesto musiales zyczyc jej smierci.
Nie mozesz mnie za to winic.
Jestesmy bracmi, ktorych wiaze to samo pragnienie.
Czy nie zyje?
No coz…
W porzadku. Nie ja tu zadaje pytania. Mam tylko udzielac odpowiedzi.
Tak. Rozumiem.
OK.
A wiec…