– Wiem.
– Musi brac witaminy.
– Staramy sie, jak mozemy.
– Catherine, czterolatki nie choruja na anoreksje. Czterolatki nie glodza sie na smierc.
– Wiem – westchnela bezradnie. – Wiem. – A potem, bardziej niesmialo: – Nie mozesz nic zrobic?
– Catherine… – Lekarz westchnal. Teraz on tez wpatrywal sie w sciane. – Skieruje cie do doktora Iorfina – powiedzial nagle.
– Odsylasz mnie do innego lekarza?
– Moze cie przyjac w poniedzialek. O trzeciej.
– Ale nowy doktor to nowe badania. – Nie wiedziala, co powiedziec. – Nathan ma ich juz dosyc.
– Wiem.
– Tony… – szepnela blagalnie i natychmiast tego pozalowala. Doktor Rocco wreszcie na nia spojrzal.
– Zazadal tego ordynator pediatrii. Przykro mi, Catherine, mam zwiazane rece.
Wtedy zrozumiala. James. Jej tesc jakos sie do niego dobral albo interweniowal u wladz szpitala, albo jedno i drugie. Niewazne. Tony Rocco jest skonczony jako lekarz Nathana i jej sojusznik.
Wstala wyprostowana, z podniesionym podbrodkiem. Podala mu reke.
– Dziekuje za pomoc, doktorze – powiedziala wyniosle.
Zawahal sie.
– Przykro mi, Cathy. Doktor Iorfino to naprawde dobry lekarz.
– Starszy? Lysiejacy? Gruby? – spytala z gorycza.
– Dobry – powtorzyl Tony.
Pokrecila glowa.
– Mnie tez przykro.
Wyszla z gabinetu i skierowala sie w glab korytarza, w miejsce gdzie przez szybe oddzialu intensywnej terapii mogla obserwowac chuda piers Nathana falujaca posrod plataniny kabli. Rano, jesli spadnie mu temperatura i infekcja oslabnie, zabierze go do domu. Bedzie siedzial w swoim pokoju, otoczony zabawkami. Nie zada wielu pytan, jest zbyt powazny. Bedzie po prostu czekal, jak zawsze, na nastepny kryzys.
Zastanawiala sie, kiedy bedzie dobra chwila, by powiedziec mu, ze ma nowego lekarza. Moze wczesniej poprosi Prudence, by zabrala go do kina, albo kupi mu jakis prezent. A moze lepiej zaczekac, az wpadnie w zly nastroj? Dorzuci mu jeszcze jedno zmartwienie, niech sobie poradzi z wszystkimi naraz.
Bedzie przy nim Prudence. W razie czego potrzyma go za reke.
Catherine nie mogla dluzej wytrzymac na oddziale intensywnej terapii. Poszla do pokoju rodzinnego, laknac jasniejszych swiatel, swiezszego powietrza. Tam ludzie nie patrza innym w oczy ani nie przejmuja sie jakas tam wdowa, ktorej dopiero co zabito meza; maja dosc wlasnych zmartwien.
Przeliczyla sie.
Kiedy tylko stanela w drzwiach, podszedl do niej mezczyzna w brazowym garniturze i zle dopasowanej peruce.
– Catherine Rose Gagnon?
– Tak.
– Przynioslem wezwanie do sadu.
Wziela ze zdumieniem kartke, nie zwazajac na zaskoczone spojrzenia innych rodzicow. Mezczyzna zniknal tak szybko, jak sie zjawil, wiedzial, ze jest tu intruzem. Zostala sama w pokoju pelnym obcych ludzi, ktorych dzieci walczyly o zycie.
Rozlozyla gruby dokument. Przeczytala naglowek i choc myslala, ze wszystko przewidziala, i tak byla zaszokowana. Scisnelo ja w zoladku, zachwiala sie.
I wybuchnela histerycznym smiechem.
– Och, Jimmy, Jimmy, Jimmy – mowila, smiejac sie i placzac jednoczesnie. – Cos ty narobil?
W ciemnym pokoju ciemnego domu zadzwonil telefon. Choc oczekiwany, i tak wzbudzil niepokoj.
– Robinson?
– Tak.
– Jest?
– Tak.
– Umowa stoi? -
– Dobrze. Przesle pieniadze.
– Wie pan, co pan robi? Ja nad nim nie panuje. Byl morderca, zanim trafil do wiezienia, byl morderca w wiezieniu, a teraz…
– O to wlasnie chodzi – ucial rozmowca.
Rozdzial 8
Ze snu wyrwal go dzwonek telefonu. Bobby przez chwile lezal i patrzyl w sufit, mrugajac energicznie. Leb mu pekal. Jezu, cuchne piwem.
Znowu uslyszal dzwonek telefonu i w glowie zaswital mu promyk nadziei: Susan. Przewrocil sie na bok i podniosl sluchawke.
– Halo? – wydyszal.
Nie byla to jednak Susan i az sam sie zdziwil, ze sprawilo mu to tak wielki zawod.
– Robert Dodge?
– Kto mowi?
– Catherine Gagnon. O ile sie nie myle, zabil pan mojego meza.
Chryste Panie. Bobby usiadl i spuscil nogi z lozka. Zaslony byly zaciagniete. Zdezorientowany, potoczyl wzrokiem po pokoju. Wreszcie zobaczyl swiecace czerwone cyfry. Za pietnascie siodma. Spal ile, trzy, cztery godziny? Za krotko.
– Nie mozemy rozmawiac – powiedzial.
– Nie chce panu robic wyrzutow.
– Nie mozemy rozmawiac – powtorzyl z wiekszym naciskiem i pokrecil glowa, jakby na podkreslenie swoich slow. Jezu, czul sie, jakby rozjechal go pociag. I co on mial w ustach? Zupelnie jakby cos wlazlo mu do gardla i tam zdechlo.
– Panie Dodge, juz bym nie zyla, gdyby nie pan. Czy to chcial pan uslyszec?
– Ta rozmowa jest niestosowna. Sa pozwy, sa prawnicy. Nikt nie moze widziec nas razem.
– Slusznie. Moge niezauwazona dostac sie do Isabella Stewart Gardner Museum. A pan?
– Droga pani…
– Bede tam po jedenastej. W Sali Weronskiej.
– Milego zwiedzania.
– Zna pan to powiedzenie, panie Dodge: Wrog twojego wroga jest twoim przyjacielem. Mamy tego samego wroga, co oznacza, ze w tej chwili liczyc mozemy tylko na siebie nawzajem.
O jedenastej pietnascie Bobby znalazl ja przed portretem pedzla Whistlera, namalowanym w zywych odcieniach blekitu. Przedstawial lezaca naga kobiete o bujnych ksztaltach, spowita w jasne orientalne tkaniny. Na jego tle odcinala sie prosta sylwetka Catherine Gagnon. Dlugie czarne wlosy, obcisla czarna suknia, wysokie czarne szpilki. Nawet od tylu byla uderzajaco piekna. Szczupla, powsciagliwa, typowa arystokratka. Bobby pomyslal, ze jest za chuda jak na jego gust, zbyt wyniosla, ale kiedy sie odwrocila, poczul ucisk w dolku. To przez to, jak sie rusza, pomyslal. Albo jak jej ciemne, wielkie oczy odcinaja sie od posagowej twarzy.
Spojrzala na niego. On spojrzal na nia. Przez dluga chwile stali nieruchomo.
Kiedy Bobby widzial ja po raz pierwszy, wydala mu sie kims w rodzaju Madonny z obrazu, krucha matka oslaniajaca synka wlasnym cialem. Teraz, kiedy wiedzial juz, ze zarzucano jej znecanie sie nad dzieckiem,