uczucia – smutku. Catherine Gagnon byla gleboko, dojmujaco smutna. Podniosla reke i delikatnie polozyla ja na jego piersi, rozstawiajac palce.
– Jestesmy sobie potrzebni – powiedziala cicho. – Prosze pomyslec o przesluchaniu przed sedzia pokoju…
– Wie pani o tym?
– Oczywiscie. Te dwie sprawy sa ze soba powiazane. Wynik procesu o przejecie opieki nad dzieckiem bedzie kluczowy dla stwierdzenia, czy doszlo do popelnienia przestepstwa. Krotko mowiac, jesli ja znecam sie nad Nathanem, to pan jest morderca.
– Nie jestem.
Postukala palcami w jego piers.
– Oczywiscie. A ja nigdy w zyciu nie zrobilabym krzywdy mojemu synkowi. – Nachylila sie ku niemu tak, ze poczul jej oddech na swoich ustach. – Nie ufa mi pan, panie Dodge? A powinien pan. Bo ja nie mam innego wyboru, jak tylko zaufac panu.
Bobby musial zaczerpnac swiezego powietrza. Byla druga po poludniu, a on spal raptem cztery godziny i od zeszlego wieczoru, kiedy to zagryzal piwo orzeszkami, nie mial nic w ustach. Postanowil pobiegac.
Najpierw G Street do Columbia Road. Stad do parku, gdzie po lewej stronie mial ruchliwa ulice, a po prawej ocean. Minal zabytkowa laznie na L Street, za ktora miejsce zadbanych szeregowcow zajely prawdziwe palace. Dotarl na Castle Island, gdzie wiatr dmuchal mu w twarz, a fale rozbijaly sie o brzeg. Pogoda sie popsula, coraz trudniej bylo biec pod wiatr. Okrazyl kamienne mury starego punktu obserwacyjnego, patrzac na powoli wzbijajace sie w niebo samoloty z lotniska Logana; az trudno bylo uwierzyc, ze zdolaja przeleciec nad wyspa. Dotarl na plac zabaw. Dzieci zakutane w cieple kurtki szalaly na slizgawce.
Znow skrecil, wsluchany w niesiony wiatrem dzieciecy smiech. Poludniowy Boston stawal sie modny. Dawniej na Castle Island przychodzily tylko dzieci z rodzin robotniczych, mieszkajacych w blokach. Teraz byla to dzielnica dla osob lepiej sytuowanych, ale dzieciaki dokazywaly jak zawsze.
Ruszyl w strone domu, ciezko dyszac. Wreszcie mogl jasno myslec.
Zaraz po powrocie wzial ksiazke telefoniczna i wciaz ociekajac potem, zaczal telefonowac. Przy trzeciej probie znalazl tego, kogo szukal.
– Tak, Nathan Gagnon lezy u nas na oddziale intensywnej terapii – odpowiedziala pielegniarka na jego pytanie. – Przywieziono go w nocy.
– Zdrowych nie umieszczamy na intensywnej terapii – odparla pielegniarka z sarkazmem.
– To znaczy, w jakim jest stanie? Jestem z policji stanu Massachusetts. – Wyrecytowal numer swojej odznaki.
– Ciezkim, ale stabilnym.
– Zapalenie trzustki – przypomnial sobie Bobby. – Czy jest grozne dla zycia?
– Moze byc.
– A w tym przypadku?
– Musialby pan porozmawiac z jego lekarzem, doktorem Rocco.
Bobby zapisal to nazwisko.
– Czy chlopiec byl juz wczesniej u was?
– Kilka razy. Jak mowilam, powinien pan porozmawiac z doktorem Rocco.
– Dobrze, dobrze. Jeszcze tylko jedno pytanie, jesli mozna.
Pielegniarka zastanowila sie, po czym najwyrazniej uznala, ze mozna.
– Slucham.
– Czy kiedykolwiek zauwazyliscie u chlopca inne obrazenia? Wie pani, polamane kosci, since niewiadomego pochodzenia…
– Chodzi o to, czy czesto spada ze schodow? – spytala z ironia.
– No wlasnie. Jak sobie radzi ze schodami?
– Dwie zlamane kosci w ciagu ostatniego roku. Niech pan sam sobie odpowie na to pytanie.
– Dwie zlamane kosci w ciagu ostatniego roku – mruknal Bobby. – No prosze. Dzieki. Bardzo mi pani pomogla. – Odlozyl sluchawke.
Dlugo siedzial bez ruchu na skraju krzesla, z ksiazka telefoniczna na kolanach. Pot sciekal mu po nosie i kapal na cienki zolty papier. Znow czul zlowieszcza, gleboka ciemnosc. I pomyslal, ze najwieksza ochote ma nie na bieganie, sen czy rozmowe z Susan, lecz na wizyte na strzelnicy i rozstrzelanie papierowego celu.
I o czym to swiadczy?
Rozsadny czlowiek zapomnialby o spotkaniu z Catherine Gagnon. Zrobil, co do niego nalezalo, postapil tak, jak postapilby kazdy przyzwoity policjant. Teraz moze umyc od tego wszystkiego rece. Poza tym nie ma uprawnien, by prowadzic jakies zwariowane dochodzenie w sprawie Gagnonow. Tak czy inaczej, czegokolwiek sie dowie, nie cofnie tego, co zrobil. Przybyl, zobaczyl, zabil. Wszelkie dociekania i tak niczego nie zmienia.
Rozsadny czlowiek wynajalby dobrego adwokata i przygotowal sie do dlugiego procesu.
Bobby westchnal. Inna sprawa, ze rozsadny czlowiek nie spotkalby sie z taka kobieta, jak Catherine, w miejscu publicznym. I nie przejmowalby sie tak bardzo dzieckiem, ktorego wlasciwie nie zna.
Wstal. Zamknal ksiazke telefoniczna.
– Doktor Rocco – powtorzyl pod nosem i poszedl wziac prysznic.
Rozdzial 9
Komorka zadzwonila, gdy tylko wyszedl z domu. Nie mial ochoty jechac do Bostonu samochodem – parkowanie w centrum kosztowalo majatek, a poza tym, nie majac do dyspozycji blyskajacego czerwonego koguta, wolal nie ryzykowac jazdy w korkach. Dlatego poszedl na przystanek autobusowy, z pochylona glowa i zwieszonymi ramionami, czujac sie jak przestepca z listu gonczego.
Cale szczescie, ze Jimmy Gagnon byl bialy, pomyslal. W przeciwnym razie nawet z domu nie moglbym sie ruszyc.
Znow zadzwonila komorka. Rozlozyl ja podejrzliwie, wiatr wyrwal mu slowa z ust.
– Tak?
– Bobby? Dzieki Bogu. Od wczoraj probuje sie z toba jakos skontaktowac.
– Czesc, tato. – Bobby’emu nieco ulzylo. Szedl duzymi krokami do przystanku. – Dzwonilem do ciebie dzis rano, ale bylo zajete.
– Musialem zdjac sluchawke z telefonu. Cholerni dziennikarze nie dawali mi spokoju.
– Przykro mi.
– Nic im nie powiedzialem. Darmozjady w morde kopane. Ojciec Bobby’ego nienawidzil dziennikarzy prawie tak bardzo, jak prezydentow z Partii Demokratycznej. – Jak sie trzymasz?
– Tyle o ile.
– Dali ci urlop?
– Do czasu, az prokuratura zakonczy sledztwo.
– Dzwonilem po ludziach – powiedzial Tatko.
Uzywal swojego prawdziwego imienia, Larry, dopoki nie otworzyl zakladu rusznikarskiego, by dorobic sobie do emerytury. Jego liczni klienci z policji, znajomi Bobby’ego, zaczeli go wtedy nazywac Tatkiem i tak juz zostalo. Bobby byl zaskoczony, myslal, ze jego szorstkiemu, hardemu ojcu nie spodoba sie taka poufalosc, ale Larry wyraznie nie mial nic przeciwko temu. Czasem nawet sprawial wrazenie, ze mu to pochlebia. Coz, swiat sie zmienia. Bobby tez probowal sie zmienic. Na swoj sposob. Po prostu w jego przypadku trwalo to troche dluzej.
– Wszyscy cie chwala – mowil Tatko cicho. – Zrobiles, co musiales zrobic.
Bobby wzruszyl ramionami. „Dziekuje” zabrzmialoby zbyt wyniosle, a mowiac cokolwiek innego, wyszedlby na niewdziecznika,
– Bobby…