– Odebral Richard Umbrio.

Rozdzial 36

Pan Bosu czul sie swietnie. Sprobowal red bulla i red buli byl super. Serce lomotalo mu w piersi, nogi same niosly go naprzod. Byl ozywiony, pelen energii, stoczyl dziesieciorundowa walke i byl gotow na nastepnych dziesiec rund. Czul sie, jakby urosly mu skrzydla.

– Figlarz! – zawolal. – To wielki dzien. Czuje to w kosciach. Dzis poznamy szefa!

Figlarz, siedzacy na fotelu pasazera, zamerdal ogonem.

– Wiesz co? Szef uwaza mnie za glupka. Mysli, ze nedzne kilkadziesiat tysiecy to wystarczajaca zaplata za to, ze odwalam za niego cala brudna robote, narazajac swoje zycie i wolnosc. Powiedz, Figlarz, czemu mialbym poprzestac na trzydziestu, piecdziesieciu czy chocby stu tysiacach, skoro wszystko i tak musze zalatwic sam?

Figlarz poslusznie przekrzywil lebek.

– No wlasnie! Srac na te drobniaki. Spadamy stad. Dzis zgarniemy glowna wygrana.

Pan Bosu znalazl te dzielnice bez trudu. Kiedy skontaktowala sie z nim Robinson, to byla jego pierwsza prosba. Chcial wiedziec wszystko o Catherine. O jej domu, rodzinie, mezu, synu. Dostal jej historie zatrudnienia. Zazadal zdjec, danych z prawa jazdy i innych szczegolow, jak chocby listy zakupow czy nazwy jej ulubionej restauracji. Wiedzial, ze jej matka umarla mlodo, ojciec mieszka sam, ludzie podejrzewaja ja o to, ze zneca sie nad synem i ze zaaranzowala smierc swojego meza. Niektore z tych informacji byly nieistotne. Wiekszosc jednak go zaintrygowala.

Fakt, ze jej rodzice sie nie przeprowadzili – to zaciekawilo go najbardziej. Nie zeby uwazal, ze to dziwne, chore czy pospolite. Chodzilo o to, ze gotow byl sie zalozyc o ostatniego centa, ze jego rodzice tez wciaz siedza w tym samym starym domu, na tej samej starej sofie i patrza co dzien na ten sam stary salon. Dobrali sie z Catherine jak w korcu maku. Nie spodziewal sie tego na poczatku, kiedy zabral ja z ulicy tak szybko, ze nawet nie zdazyla krzyknac, a jej ksiazki rozsypaly sie na chodniku. Docieralo to do niego powoli, dzien po dniu, im dluzej pozwalal jej zyc.

Ona jedna na tym swiecie moze naprawde zaspokoic jego potrzeby. Ona jedna zna jego prawdziwe oblicze.

Dzien, w ktorym zniknela, byl najgorszym dniem w jego zyciu.

Ale to nic. Wkrotce znow wszystko bedzie jak dawniej.

Pan Bosu, pogwizdujac, skrecil na podjazd pod domem. Wysiadl, nie przestajac gwizdac.

– Zostan – powiedzial do Figlarza. – Tym razem dzialam solo. Wszedl po schodach, zapukal do drzwi.

Z domu dobiegl nieufny glos.

– Kto tam?

Pan Bosu usmiechnal sie. Otworzyl legitymacje, ktora znalazl przy Colleen, i machnal nia przed judaszem. Tak by ojciec Catherine zobaczyl dokument, ale nie zdazyl przyjrzec sie zdjeciu.

– Detektyw Bosu – powiedzial. – Przykro mi, panie Miller, ale mam zle wiadomosci w zwiazku ze sprawa sprzed lat. Musimy porozmawiac.

– Chodzi o Richarda Umbria? – spytal pan Miller.

– Tak.

Ojciec Catherine otworzyl drzwi. A pan Bosu wszedl do srodka.

Okazalo sie, ze Frank Miller nie jest glupi. Pan Bosu spodziewal sie zobaczyc kogos nizszego, bardziej skurczonego, bardziej przygniecionego ciezarem, jaki zly los zrzucil mu na barki. Kogos takiego jak jego ojciec.

Tymczasem Frank Miller byl wysoki, wyprostowany, szczuply. Sprawny jak na czlowieka w jego wieku, bez watpienia dumny z tego, ze radzi sobie sam.

Obrzucil wzrokiem potezna sylwetke pana Bosu, jego postarzala, nalana twarz, i znieruchomial.

– Czy my sie znamy…? – zaczal. I wtedy go poznal. Wybaluszyl oczy. Po czym nagle podniosl prawa reke i walnal go piescia w oko.

– Cholera – sapnal pan Bosu i zatoczyl sie do tylu, zbyt pozno oslaniajac twarz. Staruch nie czekal. Uderzyl go mocno w nerki. Po takich ciosach pan Bosu na pewno bedzie plul krwia.

Zauwazyl, ze cofnal sie pod same drzwi wejsciowe. Dosc tego dobrego, pomyslal, gdy Frank Miller bil go w lewy bok. Nastepnym razem wezmie ze soba Figlarza. Za duzo roboty jak dla jednej osoby.

Miller znow wyprowadzil prawy sierpowy. Wystarczy. Pan Bosu uniosl miesista dlon i zablokowal cios. Objal palcami dlon starca i zaczal sciskac. Sciegna wystapily mu na przedramieniu, klykcie zbielaly z wysilku.

Miller zachwial sie. Pot wystapil mu na czolo. Krew odplynela z twarzy. I dopiero teraz w jego oczach pojawil sie strach.

– Gdzie chlopiec?

Miller nie odpowiedzial.

– Wiem, ze go masz. Nie miala dokad pojsc, wiec przyprowadzila go do ciebie. – Pan Bosu odgial dlon Millera do tylu tak, ze klykcie prawie siegnely przedramienia. Ojciec Catherine charczal z bolu.

– Wczesniej czy pozniej i tak mi to powiesz. Wyciagne to z ciebie. Pytanie tylko, jak bardzo bedziesz przy tym cierpial.

– Pierdol… sie – syknal Miller i ku zaskoczeniu ich obu kopnal go w kolano. Pan Bosu osunal sie na podloge. Puscil reke starca i Miller uciekl do kuchni.

Pan Bosu westchnal. Zostalo tylko jedno wyjscie. Wyjal noz.

Kiedy wszedl do kuchni, Miller wlasnie siegal do schowka na narzedzia. Nie minal ulamek sekundy, a pan Bosu juz patrzyl w wylot lufy strzelby. Nie czekal. Zaatakowal, skoczyl naprzod z wyciagnieta lewa reka, chwycil i podniosl lufe, podczas gdy Miller zmagal sie ze spustem. Strzelba nie wypalila i trudno sie dziwic. Niewielu ludzi trzyma w domu naladowana bron, tym bardziej w obecnosci dziecka.

To, ze Miller siegnal po strzelbe, powiedzialo panu Bosu cos jeszcze. Schowek byl o centymetry od tylnych drzwi. Miller ma dosc czasu, by uciec. Tymczasem postanowil dalej walczyc.

Chlopiec jest w domu. Dlatego Miller nie uciekl. Nie mogl opuscic wnuka.

To szlachetne z jego strony, pomyslal pan Bosu. Mimo to bez wahania wbil mu zabkowane ostrze pod zebra. Z ust Millera dobyl sie dziwny dzwiek. Nie krzyk. Nie jek. Raczej westchnienie. Znak, ze wiedzial, co go czeka.

– Przykro mi, ze straciles zone – powiedzial pan Bosu. – Inaczej teraz bym sie nia zajal.

Wbil noz glebiej i wyszarpnal go. A jednak nie bylo to takie trudne. Starzec bezwladnie zwalil sie na podloge. Pan Bosu pamietal, by tym razem szybciej sie cofnac. Nie chcial zniszczyc drugiej pary butow.

Umyl sie w zlewie, krzywiac sie na widok plam krwi na rekawie i spodniach. Alez sie upapral. Oplukal noz i schowal go do pochwy przypietej do kostki. Zaczal przeszukiwac dom.

Znalazl chlopca na gorze, w pokoju ozdobionym wyplowialymi rozowymi i fioletowymi kwiatami. Kiedy otworzyl drzwi, maly powiedzial z nadzieja:

– Mama?

Pan Bosu usmiechnal sie. Pierwszy raz widzial go w szpitalu, tej nocy, kiedy zalatwil lekarza. Wtedy chlopiec nazwal go tatusiem. Milo byc kochanym.

Wszedl do pokoju, chlopiec usiadl na lozku. Przez chwila patrzyli na siebie w milczeniu: drobny, blady i schorowany chlopiec i wysoki, poteznie zbudowany i ubrudzony krwia mezczyzna.

– Chcesz zobaczyc pieska? – zapytal w koncu.

Chlopiec podal mu reke.

Kiedy wychodzili, zadzwonil telefon. Pan Bosu nie potrzebowal nadprzyrodzonych zdolnosci, by domyslic sie, kto to. Podniosl sluchawka.

– Tato – powiedziala Catherine.

– Catherine – powiedzial pan Bosu.

– O moj Boze.

– Czesc, skarbie. Twoj synek cie pozdrawia.

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату