Hampton Inn. Co tam, tesknil nawet za wiezienna prycza.
Wyszli z hotelu, pan Bosu otworzyl nastepnego red bulla i zamyslil sie. Glowa mu ciazyla. Wkurzala go plama krwi na koszuli i podejrzliwe spojrzenie portiera. Wkurzal go caly zasrany swiat.
I nagle wpadl na pomysl.
Dopil red bulla. Zaprowadzil Nathana do lobby hotelowego i podszedl do recepcjonistki.
– To jest Nathan Gagnon, wnuk sedziego Gagnona – oznajmil najbardziej serdecznym tonem, na jaki bylo go stac, i calkiem niezle mu to wyszlo. – Prosze powiedziec sedziemu, ze tu jest. Sedzia go oczekuje. Niestety, skaleczylem sie… – machnal zakrwawiona reka -…i potrzebuje pomocy lekarza. Moze ktos moglby zaprowadzic Nathana do jego dziadkow? Na pewno nie chca, by maly zostal sam.
Recepcjonistka usmiechnela sie do niego.
– Oczywiscie. Chwileczke.
Wykrecila numer pokoju. Pan Bosu wstrzymal oddech. Sedzia na pewno wpusci wnuka, zwlaszcza jesli dowie sie, ze jest sam.
– Pani Gagnon? – zapytala recepcjonistka z usmiechem. Pan Bosu odetchnal. Zona. Doskonale. – Tak, mamy tu mlodego przystojniaka, nazywa sie Nathan Gagnon… Tak, pani wnuka. Sliczny chlopczyk, naprawde. Boy zawiezie go na gore. Aha, wie pani, ze ma ze soba pieska? Nie, nie, to zaden klopot, ale bedzie trzeba wypelnic specjalny formularz. Dobrze. Od razu wysle go na gore. Dziekuje.
Recepcjonistka odlozyla sluchawke. Wciaz szeroko sie usmiechala.
– Pani Gagnon bardzo sie cieszy z odwiedzin wnuka. Moze pan juz isc, wszystkim sie zajmiemy.
Pan Bosu podziekowal jej wylewnie. Uscisnal nawet chlopcu dlon.
– Tak sie ciesze, ze moglem przywiezc cie do dziadkow. Piesek ma na imie Figlarz. Mama prosila, zebym dal ci go w prezencie.
– Mama? – spytal chlopiec z nadzieja.
– Zaufaj mi, niedlugo ja zobaczysz.
Chlopiec uspokoil sie i energicznie pokiwal glowa, tulac Figlarza do piersi. Przyszedl boy, zachwycil sie chlopcem, zachwycil sie psem i wszystko bylo cacy.
Skierowali sie do windy.
– Apartament na poddaszu – powiedzial boy do Nathana. – Mowie ci, jest wiekszy niz moj dom. Spodoba ci sie.
Drzwi windy otworzyly sie. Pan Bosu sie odwrocil. Recepcjonistka z kims rozmawiala, boy zajal sie Nathanem.
Pan Bosu rzucil sie do schodow. Wbiegl na drugie pietro, lup, lup, lup, przeskakiwal po dwa stopnie. Wypadl na korytarz, na szczescie pusty, i wcisnal guzik zatrzymujacy winde.
Drzwi sie rozsunely. Boy byl wyraznie zaskoczony widokiem pana Bosu.
– Dopiero co byl pan na dole…
Pan Bosu zlapal go za koszule i wyciagnal na korytarz. Jeden ruch, trzask lamanego karku i chlopak zwalil sie bezwladnie na podloge. Pan Bosu zabral mu klucz uniwersalny – karte, ktora nosil na lancuszku na szyi – i wszedl do windy.
Nathan wpatrywal sie w niego powaznymi, szeroko otwartymi oczami.
– Mama ostrzegala mnie przed takimi ludzmi jak ty – powiedzial.
Pan Bosu wykrzywil usta w okrutnym usmiechu.
– Nie dziwie sie.
Po wejsciu do hotelu LeRoux Bobby rozejrzal sie za ochrona, a Catherine poszla do recepcji.
– My do Jamesa i Maryanne Gagnon – powiedziala.
– Spodziewaja sie panstwa?
– Prosze im powiedziec, ze przyszlismy w sprawie ich wnuka.
– Nathana?’- spytala recepcjonistka z usmiechem.
Catherine natychmiast zamienila sie w sluch. Bobby rowniez.
– Widziala go pani? – spytala Catherine ostro.
– Alez tak. Jakies dziesiec minut temu. Boy zawiozl go na gore.
– Czy byl z nim mezczyzna? – wtracil Bobby. – Poteznie zbudowany, mogl wygladac, jakby bral udzial w bojce?
– Tak, mowil, ze sie skaleczyl… Nie czekali, az uslysza wiecej.
– Ten czlowiek to pedofil! – krzyknela Catherine. – Dzis porwal mojego syna! Niech pani wezwie policje i wpusci nas na gore!
Recepcjonistka byla zbita z tropu. Chciala wezwac ochrone. Chciala zadzwonic na gore. Potrzebowala pozwolenia, potrzebowala pomocy. Nie wiedziala, co robic.
Bobby nerwowo chodzil w te i we w te przed windami.
– Dobrze, niech pani do nich zadzwoni! – blagala Catherine. – Tylko szybko. Niech pani dzwoni, prosze bardzo.
Przerazona recepcjonistka podniosla sluchawke. Wystukala czterocyfrowy numer. Catherine zapamietala go. Pol minuty pozniej recepcjonistka byla jeszcze bardziej zaklopotana.
– Nikt nie odbiera. Dziwne. Jeszcze kilka minut temu…
Nagle rozlegl sie przerazliwy krzyk. Drzwi windy sie otworzyly. Wypadli z niej mezczyzna i kobieta.
– Cialo – jeczala kobieta. – Na drugim pietrze lezy cialo.
– To boy – powiedzial mezczyzna. – Chyba ma skrecony kark.
Zapanowal chaos. Przybiegli ochroniarze, za nimi boye. Obok Bobby’ego przemknal parkingowy. Bobby zlapal go za reke i machnal mu przed oczami odznaka.
– Policja. Dawaj klucz uniwersalny. Juz!
Zaskoczony chlopak oddal mu karte. Bobby przywolal Catherine gestem glowy. Wbiegli do windy, wsuneli karte do otworu i wjechali na poddasze.
– Ty szukaj Nathana – powiedzial Bobby. – Ja zajme sie Umbriem.
– Co z Jamesem i Maryanne?
Bobby wzruszyl ramionami.
– Jesli wspolpracuja z Umbriem, pewnie nic im nie grozi. Jesli nie, nie musimy juz sie nimi przejmowac.
– O Boze!
– Ruszajmy.
Pan Bosu zapukal do drzwi. Lekko, jak dziecko.
Otworzyl jakis mezczyzna. Pan Bosu od razu uderzyl go piescia w twarz. Rozlegl sie soczysty trzask. Mezczyzna zatoczyl sie do tylu i upadl na marmurowa posadzke.
– Hej, sedzio -
Wychodzac z windy, Bobby zobaczyl otwarte drzwi i trupa. Wyciagnal reke do tylu, by zatrzymac Catherine, po czym uznal, ze szkoda zachodu. Skoro jest tu Umbrio, jeden trup to najmniejsze z ich zmartwien.
– Cicho – szepnal. – Nie zdradzajmy naszej obecnosci, dopoki nie bedzie to koniecznie. Musimy go zaskoczyc.
W apartamencie panowala cisza. Upiorna cisza. Bobby’emu sie to nie podobalo. Spodziewal sie krzykow, tupotu nog, piskow dziecka. A tu nic. Absolutna cisza. Wlosy zjezyly mu sie na karku.
Weszli do wylozonego marmurem przedpokoju i szpilki Catherine glosno zastukaly o posadzke. Oboje znieruchomieli. Catherine szeroko otworzyla oczy.
– Zdejmij je – powiedzial szeptem.
Zrobila to.
Bobby obejrzal Harrisa. Jego nos byl zgruchotany, kawalki kosci wbily sie w mozg. Stalo sie to tak nagle, ze detektyw nie zdazyl nawet rozpiac marynarki ani siegnac po bron. Otworzyl drzwi i umarl.