– Wiesz, to ciekawa sprawa. Wczoraj wieczorem, kiedy poszlismy do mieszkania Gagnonow po cialo niani, jeden z technikow niechcacy wpadl na komode. Zgadnij, co bylo w szufladzie, przyklejone do deski? Zgadnij, co z niej wypadlo?
Zrozumial. Zamknal oczy. Odwrocil sie od Catherine, bo nie byl w stanie na nia patrzec.
– Drugi pistolet.
– Dziewiec milimetrow. Niedawno z niego strzelano. W magazynku brakowalo dwoch kul.
– Byly odciski palcow?
– A musisz pytac?
– Tak.
– Jej odciski, Bobby. Jej pistolet, zarejestrowany na jej nazwisko, nabity kulami, ktore kupila osobiscie, jak zeznal sprzedawca broni. To nie Jimmy Gagnon strzelal w czwartek wieczorem. Zrobila to ona.
Bobby przelknal sline. Staral sie zebrac mysli. Probowal wmowic sobie, ze to nie ma znaczenia. Jimmy znecal sie nad nia, miala wiec powod. Czy raczej Jimmy znecal sie nad nia, a ona chciala zapewnic synowi bezpieczenstwo. Sam nie wiedzial. Powtarzal sobie te mysl na wiele sposobow. A mimo to czul pustke.
– Poradziles jej, jak to zalatwic, Bobby? – spytala D.D. – Tak to sie odbylo? Poznales ja na przyjeciu. Blondynka ci sie znudzila, wiec postanowiles zamienic ja na nowy, bardziej egzotyczny model. Trzeba przyznac, niezle trafiles. Obiecala ci pieniadze, czy zrobiles to z milosci?
– Wcale tak nie bylo.
– Nie? Chodzilo tylko o seks? Ona robila ci dobrze, a ty gadales jak najety?
– D.D., widzialem sie z nia tylko przez kilka minut na przyjeciu. Nastepnym razem zobaczylem ja w czwartek wieczorem.
– Wrobila cie, Bobby. Wszystko przygotowala, jak nalezy. Gdybysmy mieli wtedy u nich podsluch, pewnie uslyszelibysmy, jak wymyslala Jimmy’emu, by podsycic jego gniew, by nie przestal wymachiwac bronia. A dalej poszlo juz latwo.
Nawet nie protestowal. Zamknal oczy. Mimo to wciaz widzial to, czego widziec nie chcial. Glowe Jimmy’ego Gagnona w celowniku. Palec zaciskajacy sie na spuscie.
– Nie rozumiem tego, Bobby – mowila D.D. cicho. – Dobrze, namowila cie, zebys zalatwil Jimmy’ego, trudno. Moze nawet myslales, ze tak trzeba. Ale, na litosc boska, jak jej sie udalo napuscic cie na Copleya? Jezu, Bobby, on byl jednym z nas.
– Co takiego?!
– Oboje wiemy, ze przejrzal cie na wylot. Bylo tylko kwestia czasu, kiedy cie dopadnie. Ale przeciez mogles liczyc na lagodny wyrok, Bobby. Jestes policjantem, i to dobrym. Popelniles blad, owszem. Ale nie byles w sytuacji bez wyjscia. Nie musiales… Boze, Bobby, nozem? Nie pomyslalabym, ze jestes do tego zdolny.
– D.D., nie mam pojecia, o czym mowisz.
– Pytam jeszcze raz, Bobby, gdzie jestes?
Ale on juz wiedzial, ze nie moze jej tego powiedziec. Cos sie stalo Copleyowi. Noz. Pewnie pan Bosu znow zaatakowal. Tyle ze policja mysli, ze zrobil to on, a jesli podejrzewaja go nawet jego kumple…
Po doskonale wyszkolonego snajpera policyjnego nie idzie sie tylko z kajdankami. Jezu Chryste, ma przechlapane.
– D.D. – powiedzial szybko – wysluchaj mnie. W sobote rano z wiezienia zwolniono pewnego czlowieka. Nazywa sie Richard Umbrio. Sprawdz, przekonasz sie, ze to ten sam czlowiek, ktory przed dwudziestoma piecioma laty porwal i zgwalcil Catherine Gagnon. Zobaczysz tez, ze nie mial prawa do zwolnienia warunkowego. Sedzia Gagnon to zalatwil. Wszystko ukartowal. Naslal Richarda Umbria na wszystkie bliskie jej osoby.
– Copley nie byl jej bliskim.
– Nie wiem, dlaczego zabil Copleya! Slowo honoru… Mowilas cos o nozu. Umbrio zabil doktora Rocco nozem. Umbrio to pan Bosu.
– On jeszcze zyl, Bobby.
– Kto?
– Copley. Nie umarl od razu. Na studiach trenowal boks. Wiedziales? Byl twardy. Nie zdziwilo cie, jak silny stawial opor? Nie spodziewales sie, ze bedzie tak ciezko? Coz, ten sie smieje, kto sie smieje ostatni. Kiedy lezal w wannie i wykrwawial sie na smierc, zostawil nam wskazowke. Napisal twoje nazwisko, Bobby, swoja wlasna krwia.
Boze, jest gorzej, niz myslal. O wiele gorzej.
– Colleen Robinson – powiedzial szybko, usilujac przekazac jej jak najwiecej informacji. – Za jej posrednictwem sedzia Gagnon wynajal Richarda Umbria. Sprawdz finanse sedziego, znajdz Robinson. Zobaczysz, ze mowie prawde. To zrobil sedzia. Probuje pozbyc sie dowodow tego, ze zyje w kazirodczym zwiazku z Maryanne. Spytaj doktora Iorfina, on wszystko ci powie.
– Oddaj sie w rece policji, Bobby.
– Nie moge.
– Mowie po raz ostatni…
– Jesli bede w wiezieniu, kto bedzie chronil Catherine?
– Cholera jasna, Bobby…
Rozlaczyl sie. Odwrocil sie od sciany. Przeszedl przez pokoj szybko, niesiony wsciekloscia i zalem. Catherine wciaz rozmawiala przez telefon, byla blada, miala szeroko otwarte oczy.
Chwycil ja za ramiona i zanim zdazyl sie opanowac, potrzasnal nia z calej sily.
– Cos ty zrobila, do cholery?!
– Bobby…
– Myslalas, ze sie tym nie przejme? Ze nie bede mial nic przeciwko temu, by byc narzedziem zbrodni?
– To nieistotne, to nieistotne.
– Gowno prawda! Wykorzystalas mnie. Klamalas, manipulowalas mna. Wrobilas mnie w zabojstwo.
– Nie mialam wyboru! Bobby, posluchaj…
– Zamknij sie! – ryknal.
I wtedy uderzyla go. Mocno. Na odlew. Az mu w uszach zadzwonilo. Zamrugal. Odruchowo podniosl reke. Widzial oczami duszy, jak bierze zamach i daje jej w twarz. Upadlaby na podloge. A on… Napawalby sie swoim triumfem? Szczycil sie tym, ze pokazal jej, gdzie jej miejsce? Patrzyl, jak kuli sie jak jego matka, sama na podlodze kuchni?
Opuscil reke. Huk rozsadzajacy mu glowe ucichl. Znow byl soba. Zauwazyl, ze sciska ramie Catherine tak mocno, ze lzy ciekna jej po twarzy.
Puscil ja tak nagle, ze stracila rownowage i musiala przytrzymac sie sciany.
– Chcial odebrac mi Nathana – powiedziala. – Zamierzal zabrac mi wszystko tylko dlatego, ze mogl to zrobic. Nie wiesz, Bobby, jak to jest, nie miec nic.
– Nie mialas prawa…
– Nic by z tego nie wyszlo, gdyby naprawde mnie nie nienawidzil. Wiesz, na tym polega manipulacja. Nie zmusisz czlowieka, by zrobil cos wbrew swojej woli. A jesli daje sie na cos namowic, to znaczy, ze tak naprawde w glebi duszy tego chce.
– Nie mozesz tego wiedziec.
– W czwartek widzialam jego twarz. Spojrzalam mu w oczy i wiedzialam, ze juz po mnie.
– Klamiesz.
– Nie podziekowalam ci za to, ze go zabiles, Bobby – powiedziala spokojnie. – Tylko za to, ze ocaliles mi zycie.
Nie mogl wydobyc z siebie glosu. Mial metlik w glowie. Scisnal grzbiet nosa. Oddalby wszystko, byle usmierzyc bol rozsadzajacy mu czaszke.
– Bobby. – Podniosla reke. Ostroznie pogladzila go po ramieniu. Strzasnal jej dlon.
– Zostaw mnie!
– Potrzebuje cie. Musisz mi pomoc.
Zasmial sie glucho. O Boze, Harris mial racje. Podobnie jak doktor Lane, a nawet D.D. Catherine to prawdziwa suka, a on skonczony glupiec.
– Moj ojciec nie odebral telefonu, Bobby.
– No to co?