Doktor Iorfino odetchnal gleboko.
– Pani Gagnon, Nathan nie ma alergii pokarmowej. Ma za to mutacje w genie GLUT2. Krotko mowiac, choruje na rzadka, ale szczegolowo opisana przypadlosc znana jako zespol Fanconiego-Bickela.
Catherine wypuscila glosno powietrze. Przeszedl ja dreszcz.
– Wie pan, co z nim jest? Wie pan, na co choruje moj syn?
– Tak. Krotko mowiac, w wyniku wady genetycznej pani syn zle metabolizuje glukoze i galaktoze…
– Galaktoze?
– Cukry w mleku. Odstawienie nabialu pomoglo, ale pozostaje faktem, ze w jego nerkach wciaz odklada sie za duzo cukru, co moze wywolac przykre nastepstwa, w tym, jesli nie podejmie sie kuracji, chorobe nerek.
– Czy mozna to wyleczyc? Tego Fanconiego-Bickela?
– Wyleczyc nie, pani Gagnon. Ale teraz, kiedy postawilismy diagnoze, mozemy podjac dzialania, ktore zlagodza wiekszosc powiklan.
– Nathan… bedzie zdrowy?
– Przy odpowiedniej kuracji i diecie moze prowadzic stosunkowo normalne zycie.
– O moj Boze – jeknela Catherine. – O moj Boze. – Zaslonila dlonia usta. A po chwili wybuchnela placzem.
Bobby wzial ja za reke. Znow drzala. Ulga i wdziecznosc niemal przezwyciezyly strach, ogarniajacy ja jeszcze przed dziesiecioma minutami.
– Bedzie zdrowy – szeptala raz po razie. – Wreszcie, wreszcie, po tylu latach…
Sprobowala wziac sie w garsc. Wolna reka otarla oczy. Tusz do rzes rozmazal jej sie po policzku i kciuku. Nie zwrocila na to uwagi.
– Dziekuje – powiedziala do doktora Iorfina. – Po tylu badaniach, tylu chwilach zwatpienia… Nawet nie wyobraza pan sobie, jakie to uczucie wreszcie poznac prawde.
Doktor Iorfino az sie zaczerwienil.
– Coz, wlasciwie nie mnie powinna pani dziekowac. To doktor Rocco wysnul wlasciwe wnioski. Doskonale sie spisal, trzeba mu przyznac. Zespol Fanconiego-Bickela to bardzo rzadka przypadlosc, prawie niespotykana w tych okolicach.
– Wada genetyczna – szepnela Catherine. – Slepy traf, pech. Kto by pomyslal?
Doktor Iorfino zmarszczyl brwi.
Przez chwile Catherine nie odzywala sie ani slowem. Bobby takze milczal. Byla zbyt oszolomiona, by zareagowac. On natomiast powoli zaczynal wszystko rozumiec.
– Ale my nie bylismy z Jimmym spokrewnieni – zaprotestowala w koncu. – Moja rodzina pochodzi z Massachusetts, jego z Georgii. Znalismy naszych rodzicow, to niemozliwe, by…
– Nie chodzi o was – przerwal jej Bobby.
Odwrocila sie do niego, wciaz zbita z tropu.
– A o kogo?
– O Gagnonow. Jamesa i Maryanne. To dlatego wyjechali z Georgii. To dlatego ona nie istnieje – bo oczywiscie musieli dac jej nowe nazwisko. I pewnie dlatego nie ma zezwolenia na zawarcie malzenstwa. Badania krwi wykazalyby, ze sa krewnymi, i nie dostaliby zgody na slub.
Zwrocil sie do doktora Iorfino.
– Czy wady genetyczne moga ominac jedno pokolenie?
– A czy spokrewnione ze soba osoby moga miec zdrowe dziecko?
– Oczywiscie. Wezmy europejskie rody krolewskie. Dochodzilo w nich do slubow miedzy kuzynami, a mimo to ich potomkowie byli stosunkowo zdrowi. Ale kazirodztwo oslabia pule genowa. Wczesniej czy pozniej…
– James poznaje Maryanne. Powiedzmy, ze sa kuzynami. – Bobby zmarszczyl brwi, spojrzal na Catherine. – Harris mowil, ze rodzina Maryanne zginela przed ich slubem. Co z rodzina Jamesa? Mowil cos o swoich krewnych? Dziadkach, ciotkach, wujkach i tak dalej?
– Nie, twierdzil, ze jego rodzice pochodzili z malych rodzin. Ze nie ma zadnych zyjacych krewnych.
– A wiec James spotkal Maryanne. Jej rodzina nie mogla byc tym zachwycona, ale zginela w wypadku i klopot z glowy. James z Maryanne przeniesli sie tutaj, zaczeli od nowa, zatarli za soba slady, ona dostala nowe nazwisko. Urodzil im sie syn.
– Starszy brat Jimmy’ego – szepnela Catherine. – Ten, ktory umarl w dziecinstwie.
– Byc moze Nathan nie jest pierwszym czlonkiem rodu Gagnonow z zespolem Fanconiego-Bickela.
– Myslisz… myslisz, ze go zabili?
– Albo umarl z braku odpowiedniej opieki lekarskiej. Harris mowil, ze byl chorowitym dzieckiem.
Oboje spojrzeli na lekarza.
– Fanconi-Bickel moze miec rozny przebieg – wyjasnil. – Kiedy jest to ciezki przypadek…
– Ale Jimmy nie mial zadnych… zaburzen… objawow… – zaprotestowala Catherine.
– Jak juz mowilem, kazirodztwo nie musi powodowac wad genetycznych, ale w jego wyniku prawdopodobienstwo ich wystapienia staje sie wieksze.
– Jak bomba zegarowa – dodal Bobby cicho.
– O moj Boze, biedny Nathan… – I wtedy Bobby zauwazyl, ze doszla do tego samego wniosku co on, bo nagle otworzyla szeroko oczy. Spojrzala na niego przerazona. – Myslisz, ze…
Skinal glowa.
– Tak. To dlatego sedziemu tak bardzo zalezy na przejeciu opieki nad Nathanem. Nie chodzi mu o to, by wychowac szczesliwego, zdrowego wnuka. Chce wyeliminowac ostatnie ogniwo laczace go z przeszloscia. Ten, kto ma Nathana, trzyma w reku klucz do najglebszej, najmroczniejszej tajemnicy Gagnona. A dla czegos takiego warto zabic.
Rozdzial 35
Kiedy wychodzili z gabinetu doktora Iorfina, zadzwonila komorka Bobby’ego. Skrzywil sie, ale Catherine popchnela go w kat holu.
– I tak musze zadzwonic do ojca – powiedziala. – Dam znac, ze moze przywiezc Nathana. Ja stane tu, ty tam.
Bobby skinal glowa i poszedl w jeden kat, a Catherine w drugi. Rozlozyl komorke. D.D. Miala dziwny glos.
– Gdzie jestes?
– W centrum.
– Mialem duzo spraw do zalatwienia. Co slychac?
– Jestes z nia? – spytala D.D.
Bobby nie musial pytac, kogo ma na mysli. Mozna to bylo wyczytac z jej tonu.
– D.D., czego chcesz?
– Gdzie jestes?
– Jesli odpowiesz na moje pytanie, to ja odpowiem na twoje. Zapadla cisza. Bobby zmarszczyl brwi, probujac zinterpretowac jej milczenie. Nic nie wymyslil.
– Mam wyniki badan balistycznych pistoletu Jimmy’ego. Magazynek byl pelny. Nie brakuje ani jednej kuli. Brak sladow prochu na lufie i rekojesci. Nikt z niego nie strzelal.
– Ale myslalem, ze…, – Bobby urwal, zbity z tropu. Wyczuwal zagrozenie, ale nie wiedzial jeszcze, jak wielkie.
– Ale co ze strzalami, ktore slyszeli sasiedzi? – dokonczyla za niego D.D.
– No wlasnie.