STARE BUTY
Obrazek z wojny
Trzeci dzien Waria pracowala z Fandorinem. Musiala uwolnic Pietie, a jak twierdzil Erast Pietrowicz, zrobic to mozna bylo tylko w jeden sposob: ustalic, kto naprawde jest winien temu, co sie stalo. Waria zatem sama ublagala radce tytularnego, zeby zaangazowal ja jako pomocnice.
Sprawa Pieti przedstawiala sie marnie. Warii nie pozwolono sie z nim zobaczyc, ale od Fandorina wiedziala, ze wszystkie poszlaki swiadczyly przeciwko szyfrantowi. Jablokow otrzymal od podpulkownika Kazantzakisa rozkaz naczelnego wodza i niezwlocznie zajal sie szyfrowaniem depeszy, a nastepnie zgodnie z instrukcja osobiscie odniosl ja do punktu telegraficznego. Waria wcale nie wykluczala, ze roztargniony Pietia mogl pomylic miasta, tym bardziej ze o twierdzy w Nikopolu wiedzieli wszyscy, a o miasteczku Plewna wczesniej malo kto slyszal. Kazantzakis jednak nie wierzyl w roztargnienie, a i sam Pietia uparl sie i twierdzil, ze doskonale pamieta, jak kodowal wlasnie Plewne, bo nazwa go smieszyla. Najgorsze, ze wedlug slow Erasta Pietrowicza, obecnego na jednym z przesluchan, Jablokow wyraznie cos ukrywal i robil to bardzo nieumiejetnie. To, ze Pietia zupelnie nie umie klamac, Waria swietnie wiedziala. A tymczasem wszystko pachnialo trybunalem.
Prawdziwego winowajcy Fandorin szukal jakos dziwnie. Rankami ubieral sie w idiotyczny pasiasty trykot i dlugo robil angielska gimnastyke. Calymi dniami lezal na lozku polowym, z rzadka tylko zjawial sie w klubie u dziennikarzy. Palil cygara, czytal ksiazke, pil wino, nie upijajac sie, a rozmowy wszczynal niechetnie. Nie dawal Warii zadnych polecen. Zanim powiedzial „dobranoc”, mowil tylko: „Jutro w-wieczorem zobaczymy sie w klubie”.
Waria irytowala sie, swiadoma swojej bezradnosci. W dzien chodzila po obozie, bardzo uwaznie patrzyla, czy nie zobaczy czegos podejrzanego. Niczego podejrzanego nie widziala, totez zmeczona szla do palatki Erasta Pietrowicza, zeby go rozruszac i pobudzic do dzialania. W barlogu radcy tytularnego panowal zaiste przerazajacy nielad: wszedzie poniewieraly sie ksiazki, trojwiorstowe*[* Mapa wojskowa, na ktorej jeden cal odpowiadal trzem wiorstom (przyp. tlum.).] mapy, oplatane butelki po bulgarskim winie, ubrania, kule armatnie, ktore oczywiscie pelnily role ciezarkow. Pewnego razu Waria nie spostrzegla sie i usiadla na talerzu z zimnym pilawem, nie wiadomo czemu postawionym na krzesle. Okropnie sie wtedy rozzloscila i potem w zaden sposob nie mogla wyprac tlustej plamy na swojej jedynej przyzwoitej sukni.
Wieczorem siodmego lipca pulkownik Lucan urzadzil w klubie (tak na angielska modle zaczeto nazywac namiot dziennikarzy) przyjecie urodzinowe. Z tego powodu z Bukaresztu dostarczono trzy skrzynki szampana, przy czym jubilat twierdzil, ze zaplacil po trzydziesci frankow za butelke. Wyrzucil pieniadze w bloto – szybko o nim zapomniano, prawdziwym bohaterem dnia stal sie bowiem d’Evrait.
Rano, uzbrojony w wygrana od pognebionego McLaughlina lunete Zeissa (Fandorin, nawiasem mowiac, za swoja nedzna setke dostal caly tysiac – i wszystko to dzieki Warii), Francuz puscil sie w zuchwala ekspedycje: w pojedynke pojechal do Plewny dzieki swej opasce korespondenta dostal sie na przednia rubiez wojsk nieprzyjaciela i nawet zdolal przeprowadzic wywiad z tureckim pulkownikiem.
– Monsieur Pieriepiolkin wyjasnil mi uprzejmie, jak najlepiej przedrzec sie do miasta, nie dostajac po drodze kuli w leb – opowiadal otoczony przez zachwyconych sluchaczy d’Evrait. – To w samej rzeczy okazalo sie nietrudne: Turcy nie raczyli nawet wystawic porzadnych wart. Pierwszego askara spotkalem dopiero na przedmiesciu. „Czego sie gapisz?! – krzycze. – Prowadz mnie co zywo do naczelnego wodza”. Na Wschodzie, panowie, trzeba przede wszystkim zachowywac sie jak padyszach. Jak ktos sie drze i wymysla, to widac ma prawo. Prowadza mnie do pulkownika. Nazywa sie Ali-bej – czerwony fez, czarne brodzisko, na piersi znaczek akademii Saint-Cyr. Swietnie, mysle sobie,
– D’Evrait, ty szalona glowo! – Sobolew ruszyl ku Francuzowi, chcac chwycic go w swe generalskie objecia. – Prawdziwy Gal! Chodz, to cie ucaluje!
Twarz d’Evraita ukryla sie za wspaniala broda, a McLaughlin, ktory gral w szachy z Pieriepiolkinem (kapitan juz zdjal czarna opaske i dwojgiem skupionych oczu wpatrywal sie w szachownice), sucho zauwazyl:
– Kapitan nie powinien byl wykorzystywac pana w charakterze zwiadowcy. Charles, moj drogi nie jestem pewien, czy z punktu widzenia etyki dziennikarskiej panski wypad jest calkiem bez zarzutu. Korespondent neutralnego panstwa nie ma prawa w konflikcie stawac po czyjejkolwiek stronie, a tym bardziej brac na siebie roli szpiega, poniewaz…
Ale wszyscy, z Waria wlacznie, tak zgodnie rzucili sie na celtyckiego nudziarza, ze ten byl zmuszony zamilknac.
– Oho, alez tu wesolo! – rozlegl sie nagle donosny, pewny siebie glos.