STARE BUTY

Obrazek z wojny

Skora na nich popekala i zrobila sie mieksza od konskiej wargi. W takich butach nie wypada pokazac sie w przyzwoitym towarzystwie. Wcale zreszta nie mam takiego zamiaru – buty maja inne przeznaczenie.

Uszyl mi je dziesiec lat temu stary Zyd z Sofii. Zdarl ze mnie dziesiec lir i powiedzial: „Na mnie juz dawno wyrosna lopiany, a pan bedzie jeszcze nosil te buty i wspominal Izaaka dobrym slowem”.

Nie minal nawet rok, jak od lewego buta odlecial mi obcas. To bylo na wykopaliskach w dawnym asyryjskim miescie w Mezopotamii. Musialem wrocic sam do obozu. Brnalem w rozpalonym piasku, klalem ostatnimi slowy starego sofijskiego lotra i przysiegalem sobie, ze jego przeklete buty wrzuce do ogniska.

Moi koledzy, brytyjscy archeolodzy, nie dotarli na miejsce wykopalisk – zostali napadnieci i co do jednego wymordowani przez jezdzcow Rifat-beka, ktory giaurow ma za dzieci Szejtana. Nie spalilem wiec butow, wymienilem obcas i zamowilem srebrne podkowki.

W 1873 roku, w maju, kiedy wyruszalem do Chiwy, przewodnik imieniem Asaf postanowil zawladnac moim zegarkiem, strzelba i wronym achaltekincem Jataganem. Noca, kiedy spalem w namiocie, do mojego lewego buta wrzucil zmije, ktorej ukaszenie jest smiertelne. Ale but „wolal jesc”, przeto zmija wypelzla przez dziure na pustynie. Rankiem Asaf, widzac w owym zdarzeniu reke Allacha, sam mi wszystko opowiedzial.

Pol roku pozniej plynalem statkiem „Adrianopol”, ktory rozbil sie o skale w Zatoce Termajskiej. Do brzegu mialem dwa i pol lieue. Buty ciagnely mnie na dno, ale ich nie zrzucilem. Wiedzialem, ze to bylaby kapitulacja, ze wtedy bym nie doplynal. Buty pomogly mi wytrwac. Do brzegu dotarlem sam jeden, reszta pasazerow utonela.

Teraz przebywam tu, gdzie sie zabija. Kazdego dnia wokol mnie szaleje smierc. Ale ja jestem spokojny. Wzuwam buty, ktore przez dziesiec lat z czarnych staly sie rude, i posrod gradu kul czuje sie w nich jak w balowych trzewikach na lustrzanym parkiecie.

Nigdy tez nie pozwalam koniowi tratowac lopianow – a nuz wyrastaja z prochow starego Izaaka?

Charles d’Evrait

Trzeci dzien Waria pracowala z Fandorinem. Musiala uwolnic Pietie, a jak twierdzil Erast Pietrowicz, zrobic to mozna bylo tylko w jeden sposob: ustalic, kto naprawde jest winien temu, co sie stalo. Waria zatem sama ublagala radce tytularnego, zeby zaangazowal ja jako pomocnice.

Sprawa Pieti przedstawiala sie marnie. Warii nie pozwolono sie z nim zobaczyc, ale od Fandorina wiedziala, ze wszystkie poszlaki swiadczyly przeciwko szyfrantowi. Jablokow otrzymal od podpulkownika Kazantzakisa rozkaz naczelnego wodza i niezwlocznie zajal sie szyfrowaniem depeszy, a nastepnie zgodnie z instrukcja osobiscie odniosl ja do punktu telegraficznego. Waria wcale nie wykluczala, ze roztargniony Pietia mogl pomylic miasta, tym bardziej ze o twierdzy w Nikopolu wiedzieli wszyscy, a o miasteczku Plewna wczesniej malo kto slyszal. Kazantzakis jednak nie wierzyl w roztargnienie, a i sam Pietia uparl sie i twierdzil, ze doskonale pamieta, jak kodowal wlasnie Plewne, bo nazwa go smieszyla. Najgorsze, ze wedlug slow Erasta Pietrowicza, obecnego na jednym z przesluchan, Jablokow wyraznie cos ukrywal i robil to bardzo nieumiejetnie. To, ze Pietia zupelnie nie umie klamac, Waria swietnie wiedziala. A tymczasem wszystko pachnialo trybunalem.

Prawdziwego winowajcy Fandorin szukal jakos dziwnie. Rankami ubieral sie w idiotyczny pasiasty trykot i dlugo robil angielska gimnastyke. Calymi dniami lezal na lozku polowym, z rzadka tylko zjawial sie w klubie u dziennikarzy. Palil cygara, czytal ksiazke, pil wino, nie upijajac sie, a rozmowy wszczynal niechetnie. Nie dawal Warii zadnych polecen. Zanim powiedzial „dobranoc”, mowil tylko: „Jutro w-wieczorem zobaczymy sie w klubie”.

Waria irytowala sie, swiadoma swojej bezradnosci. W dzien chodzila po obozie, bardzo uwaznie patrzyla, czy nie zobaczy czegos podejrzanego. Niczego podejrzanego nie widziala, totez zmeczona szla do palatki Erasta Pietrowicza, zeby go rozruszac i pobudzic do dzialania. W barlogu radcy tytularnego panowal zaiste przerazajacy nielad: wszedzie poniewieraly sie ksiazki, trojwiorstowe*[* Mapa wojskowa, na ktorej jeden cal odpowiadal trzem wiorstom (przyp. tlum.).] mapy, oplatane butelki po bulgarskim winie, ubrania, kule armatnie, ktore oczywiscie pelnily role ciezarkow. Pewnego razu Waria nie spostrzegla sie i usiadla na talerzu z zimnym pilawem, nie wiadomo czemu postawionym na krzesle. Okropnie sie wtedy rozzloscila i potem w zaden sposob nie mogla wyprac tlustej plamy na swojej jedynej przyzwoitej sukni.

Wieczorem siodmego lipca pulkownik Lucan urzadzil w klubie (tak na angielska modle zaczeto nazywac namiot dziennikarzy) przyjecie urodzinowe. Z tego powodu z Bukaresztu dostarczono trzy skrzynki szampana, przy czym jubilat twierdzil, ze zaplacil po trzydziesci frankow za butelke. Wyrzucil pieniadze w bloto – szybko o nim zapomniano, prawdziwym bohaterem dnia stal sie bowiem d’Evrait.

Rano, uzbrojony w wygrana od pognebionego McLaughlina lunete Zeissa (Fandorin, nawiasem mowiac, za swoja nedzna setke dostal caly tysiac – i wszystko to dzieki Warii), Francuz puscil sie w zuchwala ekspedycje: w pojedynke pojechal do Plewny dzieki swej opasce korespondenta dostal sie na przednia rubiez wojsk nieprzyjaciela i nawet zdolal przeprowadzic wywiad z tureckim pulkownikiem.

– Monsieur Pieriepiolkin wyjasnil mi uprzejmie, jak najlepiej przedrzec sie do miasta, nie dostajac po drodze kuli w leb – opowiadal otoczony przez zachwyconych sluchaczy d’Evrait. – To w samej rzeczy okazalo sie nietrudne: Turcy nie raczyli nawet wystawic porzadnych wart. Pierwszego askara spotkalem dopiero na przedmiesciu. „Czego sie gapisz?! – krzycze. – Prowadz mnie co zywo do naczelnego wodza”. Na Wschodzie, panowie, trzeba przede wszystkim zachowywac sie jak padyszach. Jak ktos sie drze i wymysla, to widac ma prawo. Prowadza mnie do pulkownika. Nazywa sie Ali-bej – czerwony fez, czarne brodzisko, na piersi znaczek akademii Saint-Cyr. Swietnie, mysle sobie, la belle France mi pomoze. Tak a tak, mowie, prasa paryska. Wyroki losu rzucily mnie do obozu Rosjan, ale tam – smiertelna nuda, zadnej egzotyki, nic, tylko pijanstwo. Czy dostojny Ali-bej nie zechcialby mi udzielic wywiadu dla paryskich czytelnikow? Nie odmowil. Siedzimy, pijemy sorbet. Ali-bej pyta: „Czy jest tam jeszcze ta cudowna kawiarnia na rogu bulwaru Raspaille i rue de Sevres?” Szczerze mowiac, nie mam pojecia, czy jest, czy nie, bo w Paryzu dawno nie bylem, ale mowie: „A jakze, i to nawet ladniejsza niz przedtem”. Pogadalismy o bulwarach, o kankanie, o kokotkach. Pulkownik calkiem sie rozczulil, brode zmierzwil… a mial potezna, istny marszalek de Rais… i wzdycha: „No nie, niech ta przekleta wojna sie skonczy, a wtedy do Paryza, do Paryza”. „Predko sie skonczy, efendi?” „Predko – mowi Ali-bej. – Bardzo predko. Rosjanie wyrzuca z Plewny mnie i moje nieszczesne trzy tabory, a wtedy naprawde bedzie koniec. Droga do Sofii stanie otworem”. „Ajajaj – uzalam sie. – Smialy z pana czlowiek, Ali-beju. Z trzema batalionami przeciwko calej armii rosyjskiej! Z pewnoscia napisze o tym w swojej gazecie. Ale gdziez jest przeswietny Osman Nuri-pasza ze swoim korpusem?” Pulkownik zdjal fez, machnal reka. „Obiecal, ze bedzie jutro. Ale nie zdazy, bo drogi zle. Nadejdzie najwczesniej pojutrze pod wieczor”. W sumie milo spedzilismy czas. I o Konstantynopolu pogadalismy, i o Aleksandrii. Sila musialem sie stamtad wyrywac, bo pulkownik juz kazal zarzynac barana. Stosownie do rady monsieur Pieriepiolkina z trescia wywiadu zaznajomilem sztab wielkiego ksiecia. Moja rozmowe z dostojnym Ali-bejem uznano tam za interesujaca – skromnie zakonczyl korespondent. – Przypuszczam, ze jutro tureckiego pulkownika czeka mala niespodzianka.

– D’Evrait, ty szalona glowo! – Sobolew ruszyl ku Francuzowi, chcac chwycic go w swe generalskie objecia. – Prawdziwy Gal! Chodz, to cie ucaluje!

Twarz d’Evraita ukryla sie za wspaniala broda, a McLaughlin, ktory gral w szachy z Pieriepiolkinem (kapitan juz zdjal czarna opaske i dwojgiem skupionych oczu wpatrywal sie w szachownice), sucho zauwazyl:

– Kapitan nie powinien byl wykorzystywac pana w charakterze zwiadowcy. Charles, moj drogi nie jestem pewien, czy z punktu widzenia etyki dziennikarskiej panski wypad jest calkiem bez zarzutu. Korespondent neutralnego panstwa nie ma prawa w konflikcie stawac po czyjejkolwiek stronie, a tym bardziej brac na siebie roli szpiega, poniewaz…

Ale wszyscy, z Waria wlacznie, tak zgodnie rzucili sie na celtyckiego nudziarza, ze ten byl zmuszony zamilknac.

– Oho, alez tu wesolo! – rozlegl sie nagle donosny, pewny siebie glos.

Вы читаете Gambit turecki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

1

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату