Waria odwrocila sie i zobaczyla w wejsciu postawnego oficera huzarow, czarnowlosego, z zawadiackimi wasami, nieustraszonymi, lekko wypuklymi oczami i nowiutkim Swietym Jerzym na mentyku*[* Krotki plaszcz huzarski (przyp. tlum.).]. To, ze stal sie przedmiotem powszechnej uwagi, ani troche wchodzacego nie speszylo – przeciwnie, huzar uznal to za rzecz sama przez sie zrozumiala.
– Rotmistrz grodzienskiego pulku huzarow, hrabia Zurow – przedstawil sie oficer i zasalutowal Sobolewowi. – Nie pamieta pan, ekscelencjo? Razem zdobywalismy Kokand, sluzylem w sztabie Konstantina Pietrowicza.
– Pamietam, a jakze. – General skinal glowa. – Zdaje sie, ze oddano pana pod sad za gre w karty podczas marszu wojsk i pojedynek z jakims intendentem.
– Bog byl laskaw, upieklo mi sie – beztrosko odrzekl huzar. – Mowiono mi, ze jest tu moj dawny przyjaciel, Erazm Fandorin. Mam nadzieje, ze to prawda?
Waria szybko spojrzala na siedzacego w odleglym kacie Erasta Pietrowicza. Ten wstal, wydal meczenskie westchnienie i smetnie rzekl:
– Ipolit? S-skad sie wziales?
– Jest, niech ja skonam! – Huzar rzucil sie na Fandorina i zaczal nim potrzasac, i to tak mocno, ze glowa Erasta Pietrowicza kiwnela sie w tyl i w przod. – A mowili, ze cie w Serbii Turcy nabili na pal! Oj, zmizerniales mi, bratku, nie mozna cie poznac. Skronie farbujesz, zeby powazniej wygladac.
Nie ma co, krag znajomych radcy tytularnego przedstawial sie coraz ciekawiej: pasza Widynia, szef zandarmerii, a teraz jeszcze ten huzar jak malowanie, ktory zapedy mial wyraznie wygladal na awanturnika. Waria jak gdyby niechcacy podeszla troche blizej, zeby nie uronic ani jednego slowa.
– Ano, rzuca nami los, rzuca. – Zurow przestal potrzasac rozmowca i z kolei zaczal go klepac po plecach. – O swoich przygodach opowiem ci na osobnosci,
– Kto by p-pomyslal! – Fandorin, odsuwajac sie, skomentowal te wypowiedz.
– Jakasz sie? Kontuzja? Bzdura, to minie. Pod Kokandem fala wybuchu tak mna rabnela o mur meczetu, ze przez miesiac szczekalem zebami. Czy uwierzysz – kieliszkiem do ust nie moglem trafic. A potem nic, przeszlo.
– A jak t-trafiles tutaj?
– Oj, Erazm, bracie, to dluga historia.
Huzar obrzucil wzrokiem bywalcow klubu, popatrujacych na niego z wyrazna ciekawoscia, i powiedzial:
– Nie krepujcie sie, panowie, podejdzcie. Ja tutaj opowiadam Erazmowi swoja szecherezade.
– Odyseje – poprawil polglosem Erast Pietrewicz, rejterujac za plecy pulkownika Lucana.
– Odyseja to w Grecji, a ja mialem wlasnie szecherezade. – Zurow narobil sluchaczom apetytu dluzsza pauza i zaczal opowiadac. – A zatem, panowie, wskutek pewnych okolicznosci, ktore znamy tylko ja i Fandorin, znalazlem sie w Neapolu, po prostu na bruku. Pozyczylem od konsula rosyjskiego piecset rubli… wiecej, kutwa, nie dal… i poplynalem morzem do Odessy. Ale po drodze diabel mnie skusil i zagralem w banczek z kapitanem i sternikiem. Ograli mnie, szelmy, do ostatniego grosza. Ma sie rozumiec, narobilem rabanu, nadwerezylem nieco mienie okretowe, no i w Konstantynopolu mnie wywalili… to znaczy, chcialem powiedziec, wysadzili na lad, bez pieniedzy, bez rzeczy i nawet bez kapelusza. A tu zima, panowie. Turecka wprawdzie, ale zawszec to zimno. Co bylo robic, poszedlem do naszego poselstwa. Przedarlem sie przez wszystkich cerberow do samego posla, Nikolaja Pawlowicza Gnatjewa. Dusza czlowiek. Pieniedzy, powiada, pozyczyc nie moge, bo z zasady jestem wrogiem wszelkich pozyczek, ale jesli chcesz, hrabio, moge pana wziac do siebie jako adiutanta – dzielni oficerowie zawsze sa mi potrzebni. W tym wypadku otrzyma pan zwrot kosztow i cala reszte. No wiec zostalem adiutantem.
– Samego Gnatjewa? – Sobolew pokiwal glowa. – Widac chytry lis dostrzegl w panu cos szczegolnego.
Zurow skromnie rozlozyl rece i ciagnal opowiesc.
– Od razu pierwszego dnia nowej sluzby wywolalem konflikt miedzynarodowy i wymiane not dyplomatycznych. Nikolaj Pawlowicz wyprawil mnie z zapytaniem do znanego swietoszka i rusofoba Hasana Hajrully. To najwazniejszy pop u Turkow, cos jak papiez.
–
– O to, to. – Zurow kiwnal glowa. – Wlasnie mowie. No i z tym Hajrulla od razu sie sobie nie spodobalismy. Ja mu przez tlumacza klaruje, co i jak: „Wasza eminencjo, mam pilny list od generala-adiutanta Gnatjewa”. A ten, sobaka, lypie oczami i odpowiada po francusku – specjalnie, zeby dragoman*[* Na Wschodzie – tlumacz przy placowce dyplomatycznej (przyp. tlum.).] nie zlagodzil: „Teraz pora na modlitwe. Czekaj”. Siada w kucki, twarza do Mekki, i dalej przygadywac: „O wielki i wszechmogacy Allachu, okaz laske twemu wiernemu sludze, daj mu, nim umrze, zobaczyc, jak smaza sie w piekle podli giaurowie, niegodni deptac Twoja swieta ziemie”. No, niezle. Od kiedy to do Allacha modla sie po francusku? Dobra, mysle sobie, to ja tez wprowadze nowinke do naszej prawoslawnej wiary. Hajrulla odwraca sie do mnie, gebe ma zadowolona – no bo jakze: pokazal giaurowi, gdzie jego miejsce. „Dawaj list twego generala” – mowi. „
– Brawo, po turkiestansku – pochwalil Sobolew.
– Ale niezbyt dyplomatycznie – docial kapitan Pieriepiolkin, niechetnie patrzac na nonszalanckiego huzara.
– Totez niedlugo bylem dyplomata – westchnal Zurow i w zadumie dodal: – Widac to nie moja niwa.
Erast Pietrowicz dosyc glosno chrzaknal.
– Ide kiedys przez most Galacki, kluje w oczy mundurem rosyjskim i popatruje na slicznotki. Chociaz sa w czadorach, ale tkanine, diablice, wybieraja przezroczysta jak sie tylko da, tak ze w sumie jeszcze bardziej kusza. Nagle widze, ze w kolasce jedzie cos boskiego, aksamitne oczy blyskaja sponad woalki. Obok tlusty eunuch Abisynczyk, prawdziwe wieprzysko, z tylu jeszcze kolaska ze sluzebnicami. Zatrzymalem sie, uklonilem – z godnoscia, jak przystalo na dyplomate, a ta zdjela rekawiczke i biala raczka posyla mi – tutaj Zurow zlozyl usta w trabke – pocalunek.
– Zdjela hekawiczke? – spytal z mina eksperta d’Evrait. – Alez to nie byle co, panowie. Phohok uwazal ladne haczki za najbahdziej kuszaca czesc kobiecego ciala i suhowo zabhonil dobrze uhodzonym muzulmankom chodzic bez hekawiczek, zeby nie wodzic mezczyzn na pokuszenie. Tak wiec zdjecie hekawiczki
– No widzi pan – podchwycil huzar. – Czy po czyms takim moglem obrazic dame brakiem uwagi? Chwytam klacz za uzde, zatrzymuje powoz, chce sie pasazerce przedstawic. A tu eunuch, ten but glancowany jak nie chlasnie mnie batem w pysk! Co mialem poczac? Wyjalem szable, przeszylem gbura na wylot, wytarlem klinge o ten jego jedwabny kaftan i niewesoly wrocilem do domu. Nie slicznotka mi juz byla w glowie. Czulem, ze to sie dobrze nie skonczy. No i wykrakalem: koniec historii byl paskudny.
– Tak, a jaki? – zaciekawilo tu Lucana. – Okazala sie zona paszy?
– Gorzej – westchnal Zurow. – Samej bisurmanskiej mosci, Abdulhamida II. No, a eunuch, naturalnie, tez byl sultanski. Nikolaj Pawlowicz bronil mnie, jak mogl. Samemu padyszachowi powiedzial: „Gdyby moj adiutant scierpial uderzenie batem z reki niewolnika, to osobiscie zerwalbym mu epolety za obraze honoru oficera rosyjskiego”. Ale skad by oni mieli wiedziec, co znaczy obraza honoru! Wyrzucili mnie, dali dwadziescia cztery godziny; na statek pocztowy i do Odessy. Dobrze chociaz, ze predko zaczela sie wojna. Nikolaj Pawlowicz powiedzial mi na pozegnanie: „Dziekuj Bogu, Zurow, ze to nie byla pierwsza zona, a tylko «mala pani»,
– Nie
Zurow gwizdnal: