Podejrzewam, ze niezle sie pan dzieki nam ubawil, panie szpiegu.
D’Evrait nie odpowiedzial. Patrzyl uwaznie na radce tytularnego i mialo sie wrazenie, ze na cos czeka.
– Ali-bej pokazal sie w Plewnie, zeby odsunac od dziennikarza d’Evrait podejrzenia zwiazane z owym nieszczesnym wywiadem. Nie watpie zreszta, ze Anwar spedzil ten miesiac z duza dla siebie korzyscia: na pewno dogadal sie z Osman-pasza co do przyszlego wspoldzialania i zorganizowal sobie lacznosc. Przeciez nasz kontrwywiad nie zabranial korespondentom posiadania wlasnych informatorow w oblezonym miescie. Anwar- efendi mogl nawet, jesli chcial, wybrac sie na kilka dni do Konstantynopola, bo Plewna nie byla jeszcze odcieta od swiata. Bardzo prosto – dotarlby do Sofii, a tam wsiadl w pociag i nastepnego dnia wysiadl w Stambule.
Trzeci szturm byl dla Osman-paszy szczegolnie niebezpieczny, przede wszystkim wskutek niespodziewanego ataku Michaila Dmitrijewicza. Tutaj szczescie mial Anwar, my – nie. Zaszkodzil nam fatalny przypadek – po drodze do sztabu panski adiutant Zurow mijal w galopie korespondentow i krzyknal, ze jest pan w Plewnie. Anwar oczywiscie doskonale wiedzial, co to oznacza i po co wyslano Zurowa do dowodztwa. Trzeba bylo wygrac na czasie, dac Osman-paszy mozliwosc przerzucenia zolnierzy i wyparcia z Plewny niewielkiego oddzialu Michaila Dmitrijewicza, zanim nadejda posilki. No i Anwar znowu ryzykuje, improwizuje. Jest smialy, zreczny, precyzyjny. I jak zwykle bezlitosny.
Gdy dziennikarze dowiedzieli sie o sukcesie natarcia na poludniowej flance i jeden przez drugiego rzucili do telegrafu, Anwar puscil sie w pogon za Zurowem i Kazantzakisem. Na swoim slawnym Jataganie bez trudu ich dopedzil i kiedy znalazl sie w bezludnym miejscu, zastrzelil obu. Oczywiscie w chwili napasci cwalowal miedzy Zurowem i Kazantzakisem, przy czym rotmistrza mial po prawej, a zandarma – po lewej stronie. Anwar strzela huzarowi w lewa skron – z bliska, a w nastepnej chwili pakuje kule w leb podpulkownikowi, ktory obrocil sie na odglos strzalu. Wszystko to trwalo najwyzej sekunde. Dookola pelno wojska, ale jezdzcy jada parowem, nie widac ich, a wystrzaly podczas kanonady nie mogly przeciez zwrocic niczyjej uwagi. Morderca zostawil na miejscu trupa Zurowa, ale wbil mu w lopatke kindzal zandarma. To znaczy: najpierw zastrzelil, a pozniej, juz niezywego, przebil nozem, nie zas na odwrot, jak z poczatku przypuszczalismy. Cel jasny: rzucic podejrzenie na Kazantzakisa. Dlatego tez Anwar zawiozl cialo podpulkownika w pobliskie zarosla i zainscenizowal samobojstwo.
– No, a co z listem? – przypomniala sobie Waria. – Od tego, jak mu tam, Pocieszki?
– Wspaniale posuniecie – przyznal Fandorin. – Wywiad turecki oczywiscie jeszcze za tyfliskich czasow dowiedzial sie o nienaturalnych sklonnosciach Kazantzakisa. Sadze, ze Anwar-efendi mial podpulkownika na oku, bo nie wykluczal, ze w przyszlosci ucieknie sie do szantazu. Ale wydarzenia potoczyly sie inaczej, a pozyteczna informacja zostala uzyta po to, zeby zbic nas z tropu. Anwar po prostu wzial czysta kartke i napredce sporzadzil karykaturalny memorial homoseksualisty. Tutaj przesadzil, bo list od razu wydal mi sie podejrzany. Po pierwsze, trudno uwierzyc, zeby gruzinski ksiaze az tak zle pisal po rosyjsku – przeciez jakies gimnazjum musial chyba skonczyc. A po drugie, moze pamietaja panstwo, jak spytalem Lawrientija Arkadjewicza o koperte i okazalo sie, ze kartka lezala w kieszeni zmarlego bez zadnej koperty. Niepojete, jak list mogl przechowac sie w takim stanie. Przeciez Kazantzakis musial by go nosic przy sobie przez caly rok!
– Wszystko bardzo pieknie – nie wytrzymal Mizinow – ale wyklada mi pan swoje racje juz po raz drugi w ciagu ostatniej doby, a ja znowu pytam: dlaczego pan trzymal to w tajemnicy? Dlaczego wczesniej nie podzielil sie pan watpliwosciami?
– Kiedy sie odrzuca jedna wersje, trzeba przedstawic druga, a tego w zaden sposob nie umialem zrobic – odrzekl Erast Pietrowicz. – Nazbyt juz roznych sposobow imal sie przeciwnik. Wstyd sie przyznac, ale przez jakis czas za glownego podejrzanego mialem pana Pieriepiolkina.
– Jeriemieja? – zdumial sie Sobolew i tylko rozlozyl rece. – No nie, panowie, to juz paranoja.
Pieriepiolkin zas kilka razy mrugnal i nerwowo rozluznil ciasny kolnierzyk.
– Wiem, ze to glupie – zgodzil sie Fandorin. – Ale pan pulkownik nieustannie platal sie nam pod nogami. Samo jego pojawienie sie wygladalo dosyc podejrzanie: niewola i cudowne wybawienie, nieudany strzal z bliska. Baszybuzucy w takich wypadkach zwykle nie pudluja. Potem historia z szyfrem – depesze z rozkazem uderzenia na Nikopol przekazal generalowi Krudenerowi wlasnie Pieriepiolkin. A kto podjudzil ufnego dziennikarza d’Evraita, zeby przedostal sie do zajetej przez Turkow Plewny? A zagadkowa litera „J”? Czyz nie mogl to byc Jeriemiej Jonowicz, albo, jak wszyscy powtarzali za Zurowem – „Jerome”. To z jednej strony. A z drugiej, przyznacie panstwo, Anwar-efendi zamaskowal sie po prostu idealnie. Moglem budowac logiczne konstrukcje, jakie chcialem, dosc bylo jednak spojrzec na Charles’a d’Evrait, zeby wszystko sie rozsypalo. No bo prosze popatrzec na tego czlowieka. – Fandorin wskazal na dziennikarza. Wszyscy zwrocili oczy w strone d’Evraita, a ten z przesadna skromnoscia sie uklonil. – Czy ktos uwierzy, ze ten czarujacy, dowcipny, europejski do szpiku kosci mezczyzna i przebiegly, okrutny szef tureckiej tajnej policji to jedna i ta sama osoba?
– Nikt, za nic w swiecie! – oswiadczyl Sobolew. – Ja nawet teraz nie wierze!
Erast Pietrowicz przytaknal z zadowoleniem.
– Teraz historia z McLaughlinem i nieudanym manewrem Osmana. Tutaj wszystko bylo proste, zadnego ryzyka. Podrzucic ufnemu Seamusowi „sensacyjna” wiesc bylo calkiem latwo. Informator, ktorego przed nami tak ukrywal i z ktorego byl taki dumny, z cala pewnoscia pracowal dla pana, efendi.
Waria wzdrygnela sie, zaszokowana, ze ktos moze zwracac sie w ten sposob do Charles’a. Nie, cos tu jest nie w porzadku! Jakiz z niego „efendi”!
– Sprytnie zagral pan na prostodusznosci McLaughlina, a takze na jego proznosci. Biedaczysko tak zazdroscil blyskotliwemu Charles’owi d’Evrait, tak marzyl, zeby go pokonac! Do tej pory udawalo mu sie to tylko w szachach, nie zawsze zreszta, a tutaj takie fantastyczne szczescie!
– Ale jesli McLaughlin nie jest szpiegiem, to gdzie sie podzial? – spytala Waria.
– Pamieta pani opowiesc Ganieckiego, jak baszybuzucy napadli na jego sztab i zacny general ledwie uszedl z zyciem? Mysle, ze dywersantom potrzebny byl nie Ganiecki, tylko McLaughlin. Trzeba go bylo koniecznie usunac, no i zniknal. Bez sladu. Najpewniej oszukany i oszkalowany Irlandczyk lezy teraz gdzies na dnie rzeki Wid z kamieniem u szyi. Mozliwe tez, ze baszybuzucy, zgodnie ze swym sympatycznym obyczajem, posiekali go na kawalki.
Waria wzdrygnela sie, przypomniawszy sobie, jak kraglolicy korespondent wcinal pierozki z konfitura w czasie ich ostatniego spotkania. Mial wtedy przed soba pare godzin zycia…
– Nie zal panu bylo biednego McLaughlina? – zapytal Fandorin, ale d’Evrait (czy tez rzeczywiscie Anwar- efendi?) wytwornym gestem zachecil go, by kontynuowal opowiesc, po czym znowu schowal reke za plecami.
Waria przypomniala sobie, ze wedlug regul psychologii rece schowane za plecami oznaczaja skrytosc i niechec do mowienia prawdy. Czy to mozliwe? Podeszla blizej do dziennikarza, przenikliwie wpatrujac sie w jego twarz i starajac sie odnalezc w znajomych rysach cos obcego, strasznego. Twarz byla taka jak zawsze, moze troche bledsza. D’Evrait nie patrzyl na Warie.
– Osmanowi nie udalo sie przebic, ale panu znowu sie upieklo. Bardzo sie spieszylem, jadac tu z Paryza, na teren dzialan wojennych. Juz dobrze wiedzialem, ze pan – to pan, i doskonale wiedzialem, jaki jest pan niebezpieczny.
– Mogl pan wyslac depesze – burknal Mizinow.
– Jaka, ekscelencjo? „Dziennikarz d’Evrait to Anwar-efendi”? Stwierdzilby pan, ze Fandorin oszalal. Niech pan sobie przypomni, jak dlugo musialem przedstawiac panu dowody. Za nic nie chcial sie pan rozstac z wersja, ze to knowania Anglikow. A general Sobolew, jak pan widzi, nawet po moich obszernych wyjasnieniach jeszcze nie jest przekonany.
Sobolew uparcie pokrecil glowa.
– Wysluchamy pana, Fandorin, a potem damy sie wypowiedziec Charles’owi. Rozprawa nie moze sie skladac z samej mowy oskarzycielskiej.
–