Fandorin odrzucil plaszcz z ramienia, a w jego prawej rece blysnal oksydowana stala maly piekny rewolwer. W tejze sekundzie Mizinow strzelil palcami, do gabinetu zas weszli dwaj zandarmi i wycelowali karabiny w korespondenta.
– Coz to znowu za operetka?! – ryknal Sobolew. – Jakie
Waria obejrzala sie na Charles’a. Ten stal pod sciana, rece mial skrzyzowane na piersi i patrzyl na radce tytularnego z lekko drwiacym usmieszkiem.
– Erascie Pietrewiczu! – wymamrotala Waria. – Przeciez pan pojechal po McLaughlina.
– Owszem, Warwaro Andriejowno, pojechalem do Anglii, ale wcale nie po McLaughlina. W-wiedzialem od poczatku, ze go tam nie ma i byc nie moze.
– Ale nic pan nie powiedzial, kiedy jego cesarska mosc… – Waria ugryzla sie w jezyk, zeby nie wypaplac tajemnicy panstwowej.
– Nie m-moglbym przedstawic zadnych argumentow. A na Zachod mimo wszystko nalezalo pojechac.
– I czegoz sie pan tam dowiedzial?
– Jak nalezalo sie spodziewac, intrygi angielskiego gabinetu nie mialy z tym nic wspolnego. To po pierwsze. Istotnie, w Londynie nas nie lubia. Istotnie, szykuja sie do wielkiej wojny. Ale zabijac poslancow i organizowac dywersje – to juz za duzo. Kloci sie z brytyjskim duchem sportowej rywalizacji. To samo mowil mi hrabia Szuwalow. Odwiedzilem redakcje „Daily Post” i przekonalem sie, ze McLaughlin byl absolutnie niewinny. To po drugie. P-przyjaciele i koledzy wypowiadali sie o Seamusie jako o czlowieku prostolinijnym i niewyrachowanym, krytycznie nastawionym do polityki brytyjskiej i co wiecej, wrecz bliskim irlandzkiemu ruchowi narodowemu. Zaden z niego agent chytrego Disraelego. Wracajac do Rosji – mimo wszystko to po d-drodze – zawadzilem o Paryz, gdzie zatrzymalem sie na pewien czas. Zajrzalem do redakcji „Revue Parisienne”…
D’Evrait poruszyl sie, a wtedy zandarmi podniesli karabiny. Dziennikarz znaczaco pokiwal glowa i schowal rece za siebie, pod faldy podroznego surduta.
– Okazalo sie – jak gdyby nigdy nic ciagnal Erast Pietrewicz – ze slawetnego Charles’a d’Evrait nigdy nie widziano w macierzystej redakcji. To po trzecie. Przysylal swoje znakomite artykuly, szkice i felietony poczta lub telegrafem.
– No i co z tego? – oburzyl sie Sobolew. – Charles nie jest salonowym bawidamkiem, tylko poszukiwaczem przygod.
– Tak, i to przygod znacznie w-wiekszych, niz wasza ekscelencja przypuszcza. Zaczalem przegladac roczniki „Revue Parisienne” i dzieki temu natrafilem na rozne niezwykle zbiegi okolicznosci. Pierwsze publikacje pana d’Evrait nadeszly z Bulgarii dziesiec lat temu – akurat wtedy gubernatorem dunajskiego wilajetu byl Midhat-pasza, przy ktorym sekretarzowal mlody urzednik imieniem Anwar. W tysiac osiemset szescdziesiatym osmym roku d’Evrait nadsyla z Konstantynopola cykl blyskotliwych szkicow o obyczajach dworu sultana. To okres pierwszego wzlotu Midhat-paszy ktory przybyl do stolicy, zeby kierowac Rada Stanu. W rok pozniej reformator zostal honorowo zeslany do dalekiej Mezopotamii, no i swietne pioro jak zaczarowane przenosi sie z Konstantynopola do Bagdadu. Przez trzy lata (a tyle dokladnie Midhat-pasza byl gubernatorem w Iraku) d’Evrait pisze o asyryjskich wykopaliskach, arabskich szejkach i Kanale Sueskim.
– To naciaganie faktow! – ze zloscia przerwal mowiacemu Sobolew. – Charles podrozowal po calym Wschodzie. Pisywal takze z innych miast, ktorych pan nie wymienia, bo nie pasuja do panskiej hipotezy. Na przyklad w siedemdziesiatym trzecim byl ze mna w Chiwie. Razem umieralismy z pragnienia, razem prazylismy sie na sloncu. I zadnego Midhata tam nie bylo, panie sledczy!
– A skad przyjechal do Azji Srodkowej? – spytal generala Fandorin.
– Chyba z Iranu.
– Przypuszczam, ze nie z Iranu, tylko z Iraku. W koncu siedemdziesiatego trzeciego roku gazeta drukuje jego liryczne etiudy o Helladzie. Dlaczego nagle o Helladzie? Ano dlatego, ze patrona naszego Anwar-efendiego przeniesiono w tym czasie do Salonik. Nawiasem mowiac, Warwaro Andriejowno, pamieta pani przedziwna nowelke o starych butach?
Waria skinela glowa, patrzac na Fandorina jak zakleta. Mowil cos zupelnie nie z tej ziemi, ale z jakim przekonaniem, jak pieknie, jak dumnie! A jakac sie przestal zupelnie.
– Mowa jest w niej o statku, ktory zatonal w Zatoce Termajskiej w listopadzie siedemdziesiatego trzeciego roku. A przeciez nad ta zatoka leza Saloniki. Z tegoz artykulu wywnioskowalem, ze w szescdziesiatym siodmym autor przebywal w Sofii, a w siedemdziesiatym pierwszym – w Mezopotamii, poniewaz wlasnie wtedy arabscy koczownicy wyrzneli brytyjska ekspedycje archeologiczna sir Andrew Weyarda. Po
Wszyscy spojrzeli na Warie, ona zas poczula sie czyms w rodzaju dowodu rzeczowego.
– A kto powiadomil Jablokowa o jej przyjezdzie? Dziennikarz d’Evrait. Kiedy nieprzytomny ze szczescia szyfrant wybiegl na dwor, pozostawalo tylko przepisac depesze, zamieniajac w niej „Plewne” na „Nikopol”. Nasz wojskowy szyfr, delikatnie mowiac, nie jest zbyt skomplikowany. D’Evrait wiedzial o planowanym manewrze armii rosyjskiej, bo przy nim opowiedzialem panu, Michaile Dmitrijewiczu, o Osman-paszy. Przypomina pan sobie nasze pierwsze spotkanie?
Sobolew ponuro przytaknal.
– Nastepnie przypomnijmy afere z mitycznym Ali-bejem, z ktorym d’Evrait rzekomo przeprowadzil wywiad. Ten „wywiad” kosztowal nas dwa tysiace zabitych i wowczas armia rosyjska utknela pod Plewna na serio i na dlugo. Sztuczka byla ryzykowna – Anwar nieuchronnie sciagal na siebie podejrzenia, ale nie mial wyjscia. W koncu przeciez Rosjanie mogli zostawic przy Osmanie ubezpieczenie, a glowne sily przesunac dalej na poludnie. Wskutek fiaska pierwszego szturmu nasze dowodztwo przecenilo jednak niebezpieczenstwo grozace ze strony Plewny, totez skierowalo przeciwko temu bulgarskiemu miasteczku cala sile swoich wojsk.
– Chwileczke, Erascie Pietrowiczu, ale przeciez Ali-bej istnial naprawde! – wtracila sie Waria. – Widzieli go w Plewnie nasi zwiadowcy!
– Do tego wrocimy troche pozniej. A teraz przypomnijmy sobie okolicznosci drugiego szturmu Plewny, zakonczonego porazka z winy rumunskiego pulkownika Lucana, ktory zdradzil Turkom nasze plany. Mial pan racje, Lawrientiju Arkadjewiczu, „J” z notesu Lucana – to