tam u Jeriemieja Pieriepiolkina z grzechem Kazantzakisa? Raz w rozmowie z Sobolewem pozwolila sobie nawet na zlosliwy przytyk do tej sprawy, a Michel tak sie zasmiewal, ze az sie rozkaszlal.
Ale tym razem wstretny Pieriepiolkin mial calkowita racje. „Znakomity pomysl” Charles’a wydal sie Warii zupelnym wariactwem. Bzdurny projekt spotkal sie jednak z calkowitym poparciem ucztujacych: jakis pulkownik kozacki klepnal nawet Francuza po plecach i nazwal „szalonym lbem”. Sobolew usmiechal sie, ale na razie milczal.
– Prosze mnie wyslac, Michaile Dmitrijewiczu – poprosil dzielny general kawalerii (nazwisko, zdaje sie, Strukow). – Porozsadzam po wagonach swoich kozakow, przewietrzymy sie. Zobaczymy, moze jeszcze jakiego pasze wezmiemy do niewoli. A co, mamy prawo! Rozkaz zaprzestania dzialan wojennych na razie jeszcze do nas nie dotarl.
Sobolew spojrzal na Warie, a ona zauwazyla, ze oczy zaswiecily mu sie jakims osobliwym blaskiem.
– E, nie, Strukow. Panu wystarczy Adrianopol. – Achilles usmiechnal sie lakomie i podniosl glos. – Sluchajcie mego rozkazu, panowie! – W sali zaraz zrobilo sie bardzo cicho. – Przenosze punkt dowodzenia do San Stefano! Trzeci batalion jegrow rozlokowac po wagonach. Niech sie poupychaja jak sledzie w beczce, ale wszyscy co do jednego musza sie zmiescic. Sam pojade w wagonie sztabowym. Zaraz potem pociag wroci do Adrianopola po posilki i bedzie kursowal po tej trasie bez ustanku. Jutro przed poludniem bede mial caly pulk. Panskie zadanie, Strukow – dotrzec tam z kawaleria nie pozniej niz jutro wieczor. Na razie wystarczy mi batalion. Wedlug doniesien wywiadu nie mamy przed soba oddzialow tureckich zdolnych do walki – poza gwardia sultanska w samym Konstantynopolu, a ci musza ochraniac Abdulhamida.
– Nie Turkow trzeba sie obawiac, wasza ekscelencjo – skrzypiacym glosem powiedzial Pieriepiolkin. – Turcy raczej pana nie zaczepia, bo nie maja sil, ale wodz naczelny nie poglaszcze po glowie.
– To nie jest jeszcze przesadzone, Jeriemieju Jonowiczu. – Sobolew chytrze zmruzyl oko. – Wszyscy wiedza, ze Ak-pasza to szaleniec, i dlatego wiele rzeczy uchodzi mu na sucho. Gdyby wiadomosc o zajeciu przedmiesc Konstantynopola dotarla w najgoretszym momencie rozmow, mogloby to byc bardzo na reke jego cesarskiej wysokosci. Publicznie mnie zgania, po cichu beda nawet wdzieczni. Juz nieraz tak sie zdarzalo.
–
– Czy nie zechcialaby pani popatrzec na swiatla Konstantynopola, pani Warwaro?
Pociag szybko pokonywal ciemna przestrzen, Waria ledwie nadazala z odczytywaniem nazw stacji: Babaeski, Luleburgaz, Czorlu. Stacje jak stacje – takie same jak gdzies na Tambowszczyznie, tylko nie zolte, ale biale. Swiatelka, smukle sylwetki cyprysow, raz przez zelazna koronke mostu blysnela wstega rzeki z odbitym w niej ksiezycem.
Wagon byl wygodny, z pluszowymi kanapami i wielkim mahoniowym stolem. Ludzi z eskorty i Gulnore, biala klacz Sobolewa, umieszczono w czesci przeznaczonej dla swity. Co chwila dobiegalo stamtad rzenie – Gulnora denerwowala sie podczas zaladunku i ciagle nie mogla sie uspokoic. W salonce jechali: sam general, Waria, d’Evrait i kilku oficerow, w tym takze Mitia Gridniow, spokojnie spiacy w kacie. Oficerowie palili papierosy i tloczyli sie wokol Pieriepiolkina, ktory na mapie pokazywal trase pociagu, korespondent pisal cos w notesie, a Waria i Sobolew stali opodal, przy oknie, i prowadzili trudna rozmowe.
– …Myslalem, ze to milosc – polglosem spowiadal sie Michel, niby to patrzac w ciemnosc za oknem, ale Waria wiedziala, ze naprawde patrzy na jej odbicie w szybie. – Zreszta nie bede klamal: nie myslalem o milosci. Moja glowna pasja to zadza slawy, cala reszta – na drugim planie. Taki juz sie urodzilem. Ambicja jednak nie jest grzechem, jesli przyswieca jej wzniosly cel. Wierze w swoja gwiazde i los, Warwaro Andriejowno. Moja gwiazda swieci jasno, a los jest wyjatkowy. Czuje to sercem. Jeszcze kiedy bylem podchorazym…
– Zaczal pan mowic o zonie. – Waria lagodnie nakierowala go na to, co najciekawsze.
– Ach, prawda. Ozenilem sie, przyznaje, bo mialem wysokie aspiracje. To blad. Z takich powodow mozna sie pchac pod kule, ale zenic – w zadnym wypadku. Wie pani, jak to bylo? Wrocilem z Turkiestanu. Pierwsze promienie slawy, ale tak czy owak: parweniusz, arywista, podla krew. Dziad sluzyl od najnizszej rangi. A tutaj – ksiezniczka Titow. Wywodzi sie od samego Ruryka. Prosciutko z garnizonu do socjety. Jak tu sie nie skusic?
Sobolew mowil urywanymi zdaniami, z gorycza i chyba szczerze. Waria docenila te szczerosc. Poza tym oczywiscie domyslala sie, ku czemu sprawa zmierza. Moglaby go w pore powstrzymac, skierowac rozmowe na inne tory, ale zabraklo jej charakteru. A komu by nie zabraklo?
– Bardzo predko zrozumialem, ze w „towarzystwie” nie mam nic do roboty. Niezdrowy to dla mnie klimat. Jak skonczy sie wojna, zazadam rozwodu. Moge sobie pozwolic, zasluzylem. I nikt mnie nie potepi, w koncu jestem bohaterem. – Sobolew chytrze sie usmiechnal. – Co pani na to, Warienko?
– Na co? – z niewinna mina spytala Waria. Odezwala sie w niej przekleta kokieteria. Niby do niczego to wyznanie nie jest jej potrzebne, nie przyniesie nic procz klopotow, ale mimo wszystko – jak cudownie!
– Mam sie rozwiesc czy nie?
– To juz musi pan sam zdecydowac.
Zaraz, zaraz wypowie te slowa.
Sobolew ciezko westchnal i – niech sie dzieje, co chce.
– Od dawna na pania patrze. Jest pani madra, szczera, smiala, z charakterem. Wlasnie takiej towarzyszki potrzebuje. Z pania bylbym jeszcze silniejszy. A i pani nie pozalowalaby, przysiegam… No wiec, Warwaro Andriejowno, prosze to potraktowac jako oficjalna…
– Wasza ekscelencjo! – krzyknal Pieriepiolkin (niech go ziemia pochlonie!). – San Stefano! Wysiadamy?
Operacja przebiegla bez najmniejszych przeszkod. Rozbroili przerazona ochrone stacji (smiech mowic – szesciu sennych zolnierzy) i rozsypali sie druzynami po miasteczku.
Kiedy z ulic od czasu do czasu dolatywaly odglosy wymiany strzalow, Sobolew czekal na stacji. Wszystko zakonczylo sie w pol godziny. Straty – jeden lekko ranny, a i to pewnie przez pomylke trafili go swoi.
General napredce obejrzal oswietlone gazowymi latarniami centrum miasta. Troche dalej zaczynal sie labirynt ciemnych, krzywych uliczek – tam nie bylo sensu sie pchac. Na rezydencje i punkt obrony wybral masywny gmach filii Banku Osmano-Osmanskiego. Jedna z kompanii rozlokowala sie bezposrednio pod scianami i w srodku, druga pozostala na stacji, trzecia rozdzielila sie, tworzac posterunki na najblizszych ulicach. Pociag natychmiast wrocil po posilki.
Nie udalo sie poinformowac sztabu naczelnego dowodztwa o zdobyciu San Stefano – linia milczala. O to widocznie postarali sie Turcy.
– Drugi batalion przybedzie nie pozniej niz w poludnie – powiedzial Sobolew. – Na razie nie przewiduje niczego ciekawego. Bedziemy podziwiac swiatla Carogrodu i milo sobie gawedzic.
Tymczasowy sztab urzadzil sie na drugim pietrze, w gabinecie dyrektora. Po pierwsze, z okien rzeczywiscie bylo widac dalekie swiatla stolicy Turcji, a po drugie, stalowe drzwi prowadzily stamtad bezposrednio do skarbca bankowego. Na zeliwnych pulkach rownymi rzedami staly worki z lakowymi pieczeciami. D’Evrait przeczytal arabskie esy-floresy, powiedzial, ze w kazdym worku jest po sto tysiecy lir.
– A mowia, ze Turcja jest bankrutem – zdziwil sie Mitia. – Przeciez tu sa miliony!
– Wlasnie dlatego urzadzimy sie w gabinecie – postanowil Sobolew. – Bedzie bezpieczniej. Kiedys juz mnie oskarzano, ze przywlaszczylem sobie skarb chana. Raz wystarczy.
Drzwi do skarbca pozostaly na wpol otwarte i nikt o milionach nie wspominal. Ze stacji do poczekalni przeniesiono aparat telegraficzny, przewod przeciagnieto wprost przez plac. Raz na pietnascie minut Waria probowala sie polaczyc bodaj z Adrianopolem, ale aparat nie dawal znaku zycia.
Zjawila sie delegacja od miejscowego kupiectwa i duchowienstwa. Blagala, zeby nie rabowac domow i nie niszczyc meczetow, za to wyznaczyc kontrybucje – jakies piecdziesiat tysiecy, bo wiecej biedni mieszczanie nie zbiora. Kiedy stojacy na czele delegacji gruby garbonosy Turek w surducie i fezie zrozumial, ze ma przed soba legendarnego Ak-pasze, wysokosc proponowanej kontrybucji sie podwoila.
Sobolew uspokoil tubylcow, oswiadczyl, ze nie jest uprawniony do nakladania kontrybucji. Garbonosy zerknal na uchylone drzwi skarbca i z szacunkiem przymknal oczy:
– Rozumiem, efendi. Sto tysiecy lir to przeciez nic dla takiego wielkiego czlowieka.
Wiesci tutaj roznosily sie szybko. Nie minely nawet dwie godziny od wyjscia sanstefanskieh blagalnikow, jak do Ak-paszy przybyla delegacja greckich kupcow z samego Konstantynopola. Ci nie proponowali kontrybucji, ale