policjantow, to nie beda zalowac czasu ani energii, by pojsc dalej tym sladem. A o to jej wlasnie chodzilo. O czas. O to, by ich przetrzymac. Nalezalo grac na zwloke, zwodzic i gmatwac. Rachael potrzebowala czasu, by znalezc potwierdzenie swych najgorszych przeczuc i by zdecydowac, co musi sama zrobic, zeby uchronic sie przed wieloma zagrozeniami.
Porucznik Verdad poprowadzil kobiete wzdluz trzech stolow, na ktorych spoczywaly przykryte przescieradlami zwloki, do czwartego, pustego. Lezalo na nim tylko zmiete przykrycie i gruby kartonik na dwoch plastykowych paskach, rowniez pognieciony.
– To wszystko, co po nim zostalo. Bardzo mi przykro. Tu lezaly zwloki. A ten identyfikator przyczepiony byl do palcow u stopy denata.
Detektyw znajdowal sie teraz tylko kilka centymetrow od Rachael i spojrzal na nia przenikliwie swymi czarnymi oczami. Byly rownie srogie jak jego twarz i nieprzeniknione.
– Dobrze, ale jesli to bylo porwanie, to dlaczego sprawca tracil czas na odczepianie od stopy zmarlego tego identyfikatora?
– Nie mam najmniejszego pojecia – odrzekla kobieta.
– Zlodziej balby sie przeciez, ze moze zostac zlapany. Powinien sie spieszyc. Odwiazywanie identyfikatora zajeloby kilka drogocennych sekund.
– To niewiarygodne – powiedziala drzacym glosem.
– Tak, niewiarygodne – zgodzil sie Verdad.
– Ale cala sprawa jest niewiarygodna.
– Tak.
Rachael spojrzala na zmiete i poplamione czyms przescieradlo. Zaczela sobie wyobrazac, jak przykrywalo zimne, nagie zwloki jej meza. Nie mogla opanowac drzenia calego ciala.
– Dosyc tego – powiedzial Benny, obejmujac Rachael ramieniem, by ogrzac ja i dodac jej otuchy. – Splywamy stad.
Everett Kordell i Ronald Tescanet towarzyszyli Rachael oraz Benowi az do windy, caly czas usilujac przekonac oboje, ze zarowno kostnica, jak i wladze miejskie nie ponosza zadnej winy za znikniecie ciala Erica Lebena. Choc kobieta kilkakrotnie zapewnila, ze nie zamierza nikogo skarzyc, to jednak nie byli o tym przekonani. Rachael zas niepokoilo tyle innych rzeczy i tyle jeszcze musiala przemyslec, ze nie miala ani ochoty, ani sily, zeby uspokajac obu mezczyzn. Chciala tylko, zeby juz sobie poszli, by mogla wreszcie zajac sie sprawami, ktore byly dla niej naprawde wazne i pilne.
Kiedy w koncu drzwi windy zamknely sie, oddzielajac ja i Bena od chudego koronera i tlustego prawnika, jej przyjaciel powiedzial:
– Na twoim miejscu podalbym ich do sadu.
– Procesy, apelacje, zeznania, spotkania z adwokatem, sale rozpraw – to wszystko nuda, nuda, nuda – odparla Rachael i gdy winda ruszyla, otworzyla torebke.
– Verdad to kawal cynicznego sukinsyna, nie sadzisz? – spytal Benny.
– Na tym chyba polega jego praca – Rachael wyjela z torebki pistolet kalibru 32.
Benny spogladal na podswietlone cyferki oznaczajace mijane kondygnacje, nie zauwazyl wiec broni w jej reku.
– Tak, ale moze przeciez wykonywac swoje obowiazki z wiekszym wspolczuciem dla innych, mniej jak maszyna, a bardziej jak czlowiek.
Wzniesli sie juz o poltorej kondygnacji i wlasnie zapalala sie „dwojka”. Mercedes Rachael zaparkowany byl pietro wyzej.
Benny chcial wziac swoj samochod, ale Rachael nalegala, ze pojedzie mercedesem. Przynajmniej prowadzac auto, jej rece beda mialy zajecie, a uwaga skupi sie glownie na drodze. Na krotko przestanie myslec wylacznie o tej zatrwazajacej sytuacji, w jakiej sie znalazla. Jesli nie znajdzie nic innego do roboty jak tylko obsesyjne rozpamietywanie ostatnich wypadkow, na pewno szybko straci resztki panowania nad soba. Trzeba wiec koniecznie wymyslic jakies zajecie, bo w przeciwnym razie ulegnie panicznemu strachowi.
Mineli drugie pietro i jechali dalej.
– Ben, odsun sie od drzwi – odezwala sie Rachael.
– Co?! – Ben oderwal wzrok od migajacych cyferek na tablicy nad drzwiami i zamrugal oczami zaskoczony, bo dopiero teraz zauwazyl pistolet.
– Cholera, skad to masz?
– Wzielam ze soba z domu.
– Po co?
– Cofnij sie. Szybko, Benny – powiedziala drzacym glosem, celujac w drzwi.
Benny skonsternowany, mrugajac oczami, posluchal jej.
– O co chodzi? Nie chcesz chyba nikogo zastrzelic?
Serce walilo jej tak mocno, ze prawie zagluszalo glos Bena dobiegajacy jak z wnetrza studni. Dojechali na trzecie pietro. Rozlegl sie pojedynczy dzwoneczek i zapalila sie „trojka”. Winda, lekko drgajac, zatrzymala sie.
– Rachael, odpowiedz mi, o co tu chodzi?
Nie odpowiedziala. Bron kupila po odejsciu od Erica. Samotna kobieta powinna miec bron… zwlaszcza kiedy rzucila takiego mezczyzne. Gdy drzwi sie otwarly, Rachael odtworzyla w pamieci wszystko, co zapamietala na kursie strzelania: nie szarp za spust, naciskaj powoli, bo poruszysz pistoletem i nie trafisz.
Ale za drzwiami nikt na nich nie czekal, a przynajmniej nie na wprost windy. Podloga byla tu tez z szarego betonu, podobnie jak sciany, kolumny i stropy. Wszystko wygladalo dokladnie tak jak na kondygnacji, gdzie wsiedli do windy. Nawet cisza brzmiala tak samo – grobowo i jakos zlowieszczo. Powietrze bylo mniej wilgotne i duzo cieplejsze niz trzy pietra nizej, choc rownie nieruchome. Niektore z wiszacych u sufitu lamp byly wypalone, inne zas potluczone. Stad w tej wielkiej hali zamieszkiwalo wiecej cieni niz w suterenie, byly intensywniejsze i lepiej nadawaly sie na kryjowke dla napastnika. A moze tylko w wyobrazni Rachael cienie zawieraly wiecej czerni anizeli w rzeczywistosci?
Benny wyszedl za nia z windy i spytal:
– Rachael, kogo ty sie boisz?
– Pozniej ci powiem. Teraz musimy sie stad wydostac.
– Ale…
– Pozniej.
Ich kroki odbijaly sie od betonowych plyt pustym, zwielokrotnionym echem. Rachael czula sie tak, jakby szli przez komnaty jakiejs nieziemskiej swiatyni, nie zas przez zwykly pietrowy parking, jakby obserwowalo ich nieznane kosmiczne bostwo.
O tak poznej porze jej czerwony mercedes 560 SL byl jednym z ostatnich samochodow na calym pietrze. Stal na uboczu, okolo trzydziestu metrow od windy, i polyskiwal. Rachael ruszyla w jego strone, szla jednak ostroznie i jakby nieco bokiem. Ale za pojazdem nikt sie nie ukrywal. Przez szyby mogla rowniez zobaczyc, ze i w srodku nie ma nikogo. Otworzyla drzwi i szybko wsiadla. Skoro tylko Benny zrobil to samo, zablokowala drzwi, wlaczyla silnik, wrzucila bieg, odciagnela hamulec i ruszyla, troche zbyt szybko, w strone zjazdu.
Prowadzac samochod jedna reka, druga zabezpieczyla pistolet i schowala go do torebki.
Gdy wyjechali na ulice, Benny odezwal sie:
– Dobra, a teraz powiedz mi, co to za zabawa w ciuciubabke.
Rachael nie byla skora do szczerosci i zalowala, ze wciagnela go tak gleboko. Powinna przyjechac do kostnicy sama. Ale byla slaba, chciala sie na nim oprzec, teraz zas, jesli nie odsunie go od tego, jesli pozwoli, zeby dalej wiklal sie w to wszystko, narazi jego zycie na niebezpieczenstwo. A do tego nie miala prawa.
– Rachael?
Zatrzymala sie na czerwonym swietle przy skrzyzowaniu Main Street i Czwartej, gdzie cieply podmuch letniego wiatru wywial na srodek jezdni rozne smieci. Tanczyly przez chwile w kolko, po czym zostaly zdmuchniete.
– Rachael? – nie dawal za wygrana Ben.
Na rogu, kilka krokow od nich, stal obszarpany bezdomny czlowiek. Byl brudny, nie ogolony i pijany. Mial szkaradny ospowaty nos, na wpol zzarty przez czerniaka. W lewej rece trzymal butelke wina, niedokladnie zawinieta w papierowa torbe, w prawej brudnej dloni – uszkodzony budzik bez minutnika i szkielka, dzierzyl go